Dodany: 05.02.2014 21:54|Autor: bezon
Smutek ukoń[czen]ia książki
Kolejna odsłona tematyki Holocaustu w literaturze. Tym razem mierzy się z nią pochodzący z rodziny polskich Żydów młody, początkujący pisarz. Przyznacie, że nie jest to najłatwiejszy temat na debiutancką powieść. Tym bardziej, że autor zdecydował się zrealizować go w niesamowicie brawurowy sposób.
Owa brawura formy co jakiś czas może powodować uczucie przesytu, a niektóre fragmenty potrafią zmęczyć, przynajmniej na początku. „Wszystko jest iluminacją” należy bowiem do tego rodzaju powieści, w które trzeba się wgryźć nieco bardziej. Podejrzewam, że w ciągu dwunastu lat funkcjonowania w świecie literackim (w wielu wersjach językowych) zyskała sobie tyle samo fanów, co czytelników, którzy się od niej po prostu „odbili”, bo i jest się tutaj od czego odbić.
Moja wiedza o życiorysie Jonathana Foera ogranicza się do tego, o czym wspomniałem wyżej. Jego rodzina na jakimś etapie wyemigrowała (uciekła?) z Polski i osiedliła się w Stanach Zjednoczonych. Element biografii typowy, niestety, dla wielu polskich Żydów. Nie wiem, czy Jonathan odwiedził kiedyś ojczyznę przodków, możliwe. Mogę sobie jednak wyobrazić, że od najmłodszych rozpalała ona jego wyobraźnię i ciekawość. O ile powrót do jakiegoś miejsca jest możliwy (nawet jeśli nic już tam nie ma), to do czasu – nazwijmy go nawet „epoką” – nie ma już powrotu.
Czasem myślę, że ludzie dzielą się na tych, którzy mając możliwość odbycia jednej jedynej podróży wehikułem czasu, wybraliby przeszłość i tych, którzy woleliby przyszłość. Ja należę do pierwszego typu „person”, nic więc dziwnego, że z przyjemnością skorzystałem z wehikułu stworzonego przez wyobraźnię autora powieści „Wszystko jest iluminacją”.
Co może zrobić ktoś, kogo rodzina przez „wichry historii” została wyrwana z zajmowanego od pokoleń miejsca i rzucona zupełnie gdzie indziej? Może na przykład napisać powieść, i na jej kartach powrócić do miejsc i czasów istniejących dotąd tylko w opowieściach dziadków i w podręcznikach do historii. Mało tego, może nawet wymyślić (lub odtworzyć) dzieje tego świata, ukazać jego różnorodność i bogactwo, nie żałując przy tym kolorów.
W rezultacie otrzymaliśmy sztetl Sofijówka alias Trachimbrod, mający swe własne odłamy judaizmu, proklamacje i tradycje, zamieszkany w dodatku przez całą galerię oryginałów, których poczynania złożyły się na długie i burzliwe dzieje osady. A przeżyła ona w swej historii Czas Farbowanych Dłoni, kiedy każdy mieszkaniec miał dłonie pomalowane na inny kolor i znaczył nim wszystkie przedmioty oraz osoby (różne części ciała), których dotykał. Kiedy indziej znowu, przez trzy lata wszyscy mieszkańcy oddawali się szałowi pisania powieści, którymi zapełnili cały dział miejscowej biblioteki - początek dały jej zresztą zbiory Jankiela i Brod. Tej Brod, z której narodzinami wiąże się historia wozu Trachima, historia doniosła, bowiem odcisnęła głębokie piętno na dalszych losach i obrzędowości sztetla. Gdzieś po drodze przewinie się sto dwadzieścia ślubów Józefa i Sary i niezwykle wystawny i niepraktyczny dom z założeniem filozoficznym. Co jeszcze? Lowelas z uschniętą ręką. Księga Powracających Snów. Księga antecedensów. Zaginiona lista sześciuset trzynastu smutków Brod.
A wszystko kończy się tak znajomo. Bombardowanie. Naziści. Podpalona synagoga pełna ludzi. Nieludzki sprawdzian człowieczeństwa i wiary. Dylematy i wybory okrutnych czasów, których ciężar trzeba potem dźwigać przez resztę życia.
Fikcyjny (ale czy na pewno?) Trachimbrod został namalowany przez Foera pędzlami Márqueza i Singera, a przynajmniej ja je w tym obrazie odnajduję. Nierealność rzeczywistości „wyzyskana”, byśmy uświadomili sobie różnorodność utraconego świata. Bo czy dzieje II wojny światowej można uznać za rzeczywiste?
Ta książka to bogactwo myśli, tematów i obrazów. Ja skupiłem się na jednym jej aspekcie, nie wiem, czy najważniejszym. Na odkrycie czeka jeszcze inna perspektywa, inna narracja. Rzeka humoru i trudności lingwistycznych, przynajmniej na początku. Warto jednak wejść do tej rzeki, gwarantuję odkrycie jakiegoś skarbu z wozu Trachima. No, chyba że należysz do tych, którzy wolą podróżować w przyszłość, i się nie wgryziesz.
PS. Wielkie brawa dla Michała Kłobukowskiego, który przełożył tę powieść. Zazwyczaj nie docenia się i nie wymienia tłumacza. Tutaj nie ma można sobie na takie zaniedbanie pozwolić.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.