Dodany: 02.02.2014 15:42|Autor: Literadar

Czytatnik: Literadar - Origins

MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY - Miłość z włoskim makaronem w tle


Okładka

MĘSKA RZECZ,
DAMSKIE SPRAWY

czyli płciowe dyskusje o książkach toczą Dorota Tukaj i Michał P. Urbaniak

Pod lupą: Miłość z włoskim makaronem w tle czyli pamiętnik znaleziony w biurze tłumaczy


Michał P. Urbaniak: Muszę przyznać, że złożony tytuł książki Lisy Laurenti (za którym to egzotycznym pseudonimem zapewne kryje się polska autorka, gdyż nigdzie nie ma informacji o przekładzie tekstu) Miłość z włoskim makaronem w tle czyli pamiętnik znaleziony w biurze tłumaczy brzmi intrygująco. Zanim się nie zajrzy do środka, nie bardzo wiadomo, czego się spodziewać… Tym bardziej, że wydawca zapewnia na czwartej stronie okładki: „Nie jest to typowo wspomnieniowo-pamiętnikarska historia, której towarzyszy zaduma i refleksja nad przemijalnością ludzkiej egzystencji”. Skoro nie to, to co w takim razie?

Dorota Tukaj: Ojoj, no przecież ten sam wydawca anonsuje „barwną narrację o odkrywaniu obcej kultury, a tym samym również o odkrywaniu siebie”. Szczerze mówiąc, po tym wstępie nastawiłam się na lekturę lirycznej historyjki w pięknych włoskich krajobrazach i nad stołem zastawionym tamtejszymi potrawami, z zachwytami nad zmianą miejskiego trybu życia na wiejską sielankę – powiedzmy, czegoś w rodzaju „Bella Toskania” Mayes. Wiadomo, nie jest to wielka literatura, ale jak się miło czyta…

M.U. Cóż, pierwsza część książki to rzeczywiście poznawanie obcej kultury… od strony alkowy. Bohaterka po prostu opisuje swoje miłosne perypetie z Włochami. Cóż, nie wątpię, że w ten sposób można się wiele dowiedzieć o zwyczajach mężczyzn z innych krajów…

D. T. Można, albo i nie… No bo czego się dowiadujemy? Autorka pozwala sobie wyłącznie na płytkie niewiele wnoszące refleksje w stylu: „włoska natura to umiłowanie do makaronu i do kobiet w każdej postaci i w każdej sytuacji”, „okazja czyni Włocha”, „Każdy z nich [Włochów – przyp. mój. – D.T.] miał własną teorię na temat zachowania swoich rodaków za granicą i żaden z nich, w ich mniemaniu oczywiście, nie był typowym »makaronem«. I to było piękne. Nadawali jeden na drugiego, i to też było piękne”. [interpunkcja oryg. – D. T.] Poza tym czy którekolwiek z doświadczeń narratorki ma coś wspólnego z włoską obyczajowością?

M.U. Trudno to stwierdzić – faktem jest, że swoje związki opisuje powierzchownie w formie krótkich i mało śmiesznych (choć w zamierzeniu zapewne miały takie być) anegdotek z banalnymi morałami („Toni, to dzięki tobie mój statek przestał dryfować, na nowo chwycił wiatr w żagle pozbawiony ciężkiego i zbędnego balastu”). Faceci pojawiają się i znikają i włoskie chyba są tylko ich imiona.

D. T. Otóż to! Mam wrażenie, że gdyby utajnić imiona kolejnych partnerów i usunąć z tekstu wyrazy odnoszące się do narodowości, uzyskalibyśmy po prostu historię ośmiu krótkotrwałych i nieudanych związków, zupełnie się nie orientując, że wszyscy panowie reprezentowali ten sam kraj…

M.U. Jednym z erotycznych mitów jest ten o Włochach jako wspaniałych kochankach. Laurenti nie mierzy się z tym przekonaniem. W jej powieści (a może raczej opowiastce) brakuje prawdziwej pasji, akcja gna, nie pozwalając wczuć się czytelnikowi. Czy Włosi naprawdę są tak bezbarwni jak bohaterowie „Pamiętnika…”? Wydaje mi się, że wina leży raczej po stronie autorki i jej (eufemistycznie mówiąc) mało porywającego stylu…

D. T. I stylu, i braku pomysłu na atrakcyjne ujęcie tematu. Jeśli miało być o miłości – należało może nieco szerzej się porozwodzić na temat własnych stanów ducha, popisać coś więcej o okolicznościach towarzyszących nawiązaniu kolejnych romansów, ciekawiej przedstawić poszczególnych ukochanych. Jeśli o Włoszech, ich mieszkańcach i ich kuchni – nie można było się ograniczyć do paru krótkich wzmianek o podróżach, tylko starać się zgromadzić – chociażby podczas tych niedługich podróży – jak najwięcej obserwacji. Nawet gdyby to miały być tylko luźne impresje na temat krajobrazów i potraw, byłoby to znacznie więcej warte, niż taka pośpiesznie opowiadana historyjka nie wiadomo o czym.

M.U. „A do tego tekst inkrustuje makaron” (to idiotyczne zdanie, zapowiadające wątpliwą atrakcję, widnieje na okładce!). I tu czeka czytelnika rozczarowanie. Rysuneczki nie wnoszą nic do fabuły, a opisy pod nimi są żałośnie ubogie, np.: „semi di melone (wł.: pestki melona) krótki makaron odpowiedni do rzadkich zup i zup warzywnych”, „trottole (czyli bączki) krótki makaron odpowiedni do zup i sałatek”. Pomysł to zupełnie nietrafiony i śmieszny w swojej zbędności. Żeby chociaż temu towarzyszyły jakieś przepisy na ciekawe włoskie dania! Wtedy czytelnik mógłby coś z lektury wynieść…

D. T. A tymczasem wyniesie mniej, niż z taniutkiego kieszonkowego kompendium kuchni włoskiej (z kolorowymi zdjęciami i dokładnymi przepisami na plus minus 100 potraw). Mam nieodparte wrażenie, że makaronowe ozdobniki miały za cel wyłącznie zwiększenie objętości tej króciutkiej książeczki (nieco ponad sto stron, w tym wiele tzw. „światła”).

M.U. Mogłaby ją od biedy uratować jeszcze druga część. Bo nieoczekiwanie nudne perypetie miłosne bohaterki – bez żadnego uzasadnienia - zastępują refleksje z pracy w biurze tłumaczeń. Zamiast miałkiego włoskiego love story z rysuneczkami makaronu powieść środowiskowa? Cóż, czemu nie… Tylko, że…

D. T. Tylko, że do stworzenia takowej nie wystarczy samo doświadczenie zawodowe. Podobnie jak w przypadku historii miłosnej czy opowieści krajoznawczej, potrzebna jest jakaś sensowna koncepcja (czy to ma być impresja wspomnieniowa? a może szkic satyryczny?), a jeszcze bardziej lekkie i sprawne pióro. A tu brakuje i jednego, i drugiego.

M.U. No właśnie! Całość sprawia wrażenie zupełnie bezrefleksyjnej pisaniny na kolanie: a tu mi się coś przypomni, a to uważam za zabawne, wreszcie opiszę bohaterkę, którą wprowadziłam do książki kilkanaście stron wcześniej („Wrócę do moich koleżanek, tak jak ja wpisanych w tkankę biura. Basia – germanistka – uporządkowana dziewczyna od początku do końca” itp.), wstawię idiotyczny wierszyk, a tu o czymś napiszę, o czymś tam nie chcę pisać i nie omieszkam skwapliwie poinformować o tym czytelnika („Nie będę opisywać scen, które doprowadziły do totalnej zapaści psychicznej biednego Włocha”). Chciałoby się powiedzieć do autorki: pani Laurenti, prosimy o litość dla czytelnika, który – doprawdy nie wiem po co – chce brnąć do końca przez ten nieciekawy zbiór nieuporządkowanych myśli!

D. T. Może gdyby autorka bardziej zdecydowanie wybrała temat, albo gdyby podzieliła całość na zbiorek miniaturowych opowiadań czy szkiców, wyszłoby to składniej?

M.U. Mam pewne wątpliwości. Autorka udowodniła wybitny brak talentu literackiego. Poza tym czy to powieść, czy opowiadanie, nie powinny się w tekście znaleźć takie zdania, jak to, które zacytuję poniżej – niezgrabne i nieudolnie usiłujące przekonać czytelnika o poczuciu humoru pisarki: „Byłam wychowana w duchu katolickim, jednakże rozwój mojego własnego gatunku kobiety tak ewoluował, że obecnie zaspokajam potrzeby obcowania z Nieskończonością w czasie kościelnych uroczystości urzędowych mojej córki, które ona też tylko odbywa”.

D. T. Ach, bo tu tkwi kolejna słabość „Miłości z włoskim makaronem w tle”: w braku porządnej redakcji tekstu! Autor może popełniać błędy, zwłaszcza gdy pisze szybko i w napięciu – w końcu errare humanum est. Ale po to jest sumienny redaktor i pedantyczna korekta, żeby ratować dzieła przed niedoróbkami. Albo się poprawia, albo się daje autorowi sugestie, co mógłby poprawić sam. Ale chyba nie miało to miejsca w tym przypadku, bo cały tekst złożony jest mało starannie, z niedostatkami i w pisowni, i w interpunkcji. „Przed ostatecznym pożegnaniem z boską Makaronią znalazłam się na parę dni znowu w Turynie, gdzie towarzyszyłamatrakcyjnejsekretarcezmacierzystej spółki, która załapała się na wyjazd z delegacją”, „10 lat starszego ode mnie boyfriend’a z bujnymi włosami”, „w swoim mniemaniu nadal jest latin lover’em”. Gdyby fabuła rzucała na kolana, pozgrzytałoby się zębami przez chwilę i zapomniało o niedociągnięciach.

M.U. A tak ma się ochotę raczej rzucić książką w kąt i zapomnieć o miłości all'italiana.

D. T. Ale nie o makaronie, bo dobrze przyrządzony to delicja. Tylko przepisów musimy poszukać gdzie indziej!




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 793
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: