Dodany: 02.02.2014 00:25|Autor: Marioosh

Książka: Jesienna sonata
Kallentoft Mons

1 osoba poleca ten tekst.

Posępne śledztwo w posępnej scenerii


Inwazja skandynawskich autorów kryminałów na nasz rynek wydawniczy trwa w najlepsze, media co chwilę ogłaszają koronację nowego króla lub królowej tego gatunku, a ja wciąż nie mogę zrozumieć, co wywołało fascynację czytelników akurat ich twórczością. Ktoś powie: posępny nastrój wynikający ze skandynawskiego klimatu i małej ilości słońca, dwuznaczni bohaterowie, intryga bardziej idąca w stronę psychologii niż klasycznej sensacji – ale ja odpowiem: i co w tym odkrywczego? Weźmy taką „Jesienną sonatę” Monsa Kallentofta: jest trup, jest śledztwo, są podejrzani, jest drugi trup, jest grzebanie w przeszłości, jest rozwiązanie niczym z podręcznika psychologii, jest gorzki finał – ale to wszystko już było.

Może chodzi o główną bohaterkę, panią komisarz Malin Fors, a raczej o to, w jaki sposób jest przedstawiona? Mówiąc krótko, to alkoholiczka wykazująca typowe objawy choroby, czyli zaprzeczająca swojemu nałogowi – ale chwilami miałem wrażenie, że jest to sztuka dla sztuki, autor pokazuje, jak alkoholizm zniszczył życie prywatne bohaterki, ale jednocześnie daje nam do zrozumienia, że pani komisarz jest bardzo przydatna dla rozwikłania śledztwa; swoją drogą, kilka razy dowiadujemy się o charyzmie Malin Fors, ale jakoś tej charyzmy nie widać, mało tego: bohaterka wpada na trop mordercy, bo po prostu akurat miała takie przeczucie (jakieś długie i wielokrotnie złożone mi wyszło to zdanie:)). Uczynienie z głównej bohaterki alkoholiczki jest w pewnym sensie novum, ale mnie nie przekonuje; owszem, można się trochę poużalać, że alkohol niemal całkowicie zniszczył relacje między panią komisarz a jej nastoletnią córką, ale można też zadać pytanie: nikt wcześniej nie zauważył, że Malin Fors upija się do nieprzytomności?

Nie przekonuje mnie też to, że autor często używa równoważników zdania – wywołują wrażenie pewnego manieryzmu, który, dla mnie przynajmniej, jest nieco irytujący. Trochę dziwaczne wydały mi się monologi ofiar z zaświatów – to może od razu trzeba było w usta topielca włożyć zdanie: „Zabił mnie...”? No i ten posępny, wręcz apokaliptyczny opis Linköping, miasta, które „opuściły nawet szczury”* – nie ukrywam, że przykro by mi było, gdyby jakiś autor umiejscowił akcję w Gdańsku, a potem opisał go jak jakąś Sodomę i Gomorę.

Wszystko to powoduje, że „Jesienną sonatę” czytało mi się dość opornie – owszem, lubię utwory zbliżone klimatem do czarnego kryminału, ale w tym przypadku nagromadzenie posępności jest zbyt duże. A swoją drogą, zastanowiłem się, jak wyglądałaby ta powieść, gdyby akcja nie rozgrywała się w deszczowej i posępnej Szwecji, tylko na przykład w południowej Hiszpanii, a główna bohaterka była bardziej podobna do Marge Gunderson z filmu „Fargo” niż do menela widzącego białe myszki? Może gdyby ktoś napisał taką książkę, stałby się twórcą nowego nurtu literatury kryminalnej?

Nie wiem, czy „Jesienną sonatę” polecić, czy nie; mnie nie przypadła do gustu, ale wielbicielom skandynawskich kryminałów może się spodobać – pozostaje pytanie, czy tylko im.


---
* Mons Kallentoft, „Jesienna sonata”, przeł. Anna Krochmal i Robert Kędzierski, Dom Wydawniczy Rebis, str. 414.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 574
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: