Dodany: 27.01.2014 18:17|Autor: gersimi
Raz jeszcze
Nieczęsto sięgam dwa razy po tę samą powieść. Nie uważam bynajmniej powtórnej lektury za stratę czasu – nie obawiam się znużenia, zniechęcenia, zobojętnienia, wszystkich tych zgrzytów związanych ze znajomością zakończenia. Przyznam zresztą uczciwie i na wstępie, że gdyby poproszono mnie o sporządzenie czegoś w rodzaju listy czytelniczych strachów, brak fabuły musiałby się zadowolić jedną z ostatnich pozycji. Nie ratuje mnie to jednak przed oporem, który pojawia się, gdy tylko jakiejś książce przyjdzie na myśl, że mogłabym ponownie ją przeczytać. Nie inaczej było w przypadku "Półbrata".
Przez parę miesięcy nielekki tom zerkał na mnie prowokująco to z jednej bibliotecznej półki, to z drugiej, wyraźnie dając do zrozumienia, że trzy lata oczekiwania to dość czasu. Nie miał zamiaru być wyłącznie statystą, w dodatku wyciętym z ostatecznej wersji, jak Barnum, Vivian i Peder pewnego jesiennego wieczoru w Oslo lat sześćdziesiątych. Od obaw koniec końców silniejszy okazał się głód narracji.
"Półbrat" nie jest opowieścią "w czystym czasie teraźniejszym, w twardej walucie"[1], dlatego też głód ten był zaspokajany już od pierwszej strony, i powrócił ze zdwojoną siłą zaraz po ostatniej. Narrator jest z zawodu scenarzystą, korzysta nader często z karkołomnych przecież technik flashback i flashforward, robiąc to jakby mimowolnie, po prostu pozwalając swobodnie żeglować pokaleczonej pamięci. Taki sposób opowiadania jest w gruncie rzeczy jedyną słuszną metodą, jeśli szukamy tego, co pod powierzchnią zdarzeń, oklasków wypełniających walizkę, reguły rządzącej symetrią trójskoku.
Symetria ta jest zresztą najczęściej okrutna. Dzień będący końcem wojny okazuje się brutalnym dowodem, że może ona nadal trwać w człowieku. Narodzinom i śmierci bez wyjątku towarzyszy absurd, a śmiech rzadko bywa miłosierny. Bohaterom pozostaje więc robić wszystko odwrotnie lub zaniemówić, bo nawet jeśli porażka okazuje się wygraną, jest to jedynie kolejne szyderstwo losu. "Półbrat" jest historią o czterech pokoleniach, zrezygnowaniu, poczuciu niedopasowania, rozdarcia, o milczącej obecności i braku, którego nie da się zagłuszyć, o świadomości, że to, co podwójne, może być zarazem niepełne, o czekaniu. Nawet najdokładniejsza suma tych definicji byłaby daleko idącym uproszczeniem.
Z reguły nie przywiązuję większej wagi do noty od wydawcy, ale tym razem pozwolę sobie na wyjątek. Pierwsze jej zdanie informuje nas, że mamy do czynienia z powieścią "mistrzowską formalnie"[2]. Christensen pewnie operuje nie tylko rozbudowanym, splatającym w jedno różne plany czasowe zdaniem. Równie dobrze odnajduje się w obrazach fragmentarycznych, składających się z krótkich, lecz znaczeniowo wcale nie oszczędnych komunikatów, i przyznaję to nie bez zazdrości. To samo tyczy się metafor, które przy całej swej skomplikowanej konstrukcji pozostają bezpretensjonalne. W tym miejscu słowa uznania należą się także autorce przekładu, Iwonie Zimnickiej, zwłaszcza że specyficzny język pisarza nie jest tak wyraźny jak w "Jublu", wcześniejszej jego powieści tłumaczonej na język polski.
Po dwukrotnej lekturze i wielokrotnych próbach opracowania tej recenzji nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że jest to powieść mistrzowska pod każdym względem. Rozczarowanie nie jest więc najgorszym, co może się przydarzyć czytelnikowi, który decyduje się skonfrontować z dobrą powieścią raz jeszcze. Największe ryzyko wiąże się z faktem, że można zechcieć więcej.
---
[1] Lars Saabye Christensen, "Półbrat", przeł. Iwona Zimnicka, wyd. Świat Literacki, 2004, s. 67.
[2] Tamże; tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.