Dodany: 08.01.2014 14:19|Autor: ola.jarynska

Książka: Bolało jeszcze bardziej
Ostałowska Lidia

1 osoba poleca ten tekst.

Wycieczka po ponurych krainach


Czytelnik nie poczuje, że jest spóźniony, gdy dopiero teraz sięgnie po tom reportaży Lidii Ostałowskiej - "Bolało jeszcze bardziej". Nic go nie ominęło. Książka ukazała się w 2012 roku. Najstarszy tekst pochodzi z 1991, ale jakby to było wczoraj.

W 1991 roku autorka napisała nowelkę o pani Werze. Opowiastka została wydrukowana tuż przed Świętem Zmarłych w "Gazecie Wyborczej". To najkrótsza historia w zbiorze reporterskim, umieszczona na końcu, zaledwie trzystronicowa. Inna niż pozostałe. Pozostałe nie pozostawiają nadziei.

Pani Wera jest samotna, jak wielu bohaterów Ostałowskiej. Jako jedna z nielicznych znalazła sobie zajęcie: opiekuje się grobami na warszawskich Powązkach. Zdrapywanie brudu ze zmurszałych, podupadłych nagrobków to jej prywatna recepta na starość i samotność.

Powązki ożywają kilka razy w roku. Tłumy przybywają na cmentarz w Święto Zmarłych i w rocznicę powstania warszawskiego. Jest tłoczno, gwarno, ktoś mdleje, ktoś potyka się o wystający korzeń drzewa w bocznej alejce, przed bramą grube kobiety i mężczyźni z wąsem sprzedają szyszki ryżowe, prażone kasztany i te lizaki, przez które wypadają z zębów plomby. Ostałowska opisuje Powązki w dzień powszedni, które widzi oczami pani Wery:

"Praca pani Wery przywodzi na myśl wskrzeszenie umarłych, odwieczny żal, że niezbadane są wyroki losu. Długie ścieżki Powązek - potłuczone figury, mech, chwasty, rdza i mnóstwo zaniedbanych grobów. Co zrobi pani Wera? Przejdzie, nie rzuci okiem? Schyli się, przystanie? Komu wianek, bluszcz, świeca?"[1]

Nie tylko w Warszawie Ostałowska znajduje ludzi zapomnianych przez świat, których historie chce zapisać. Ciekawa jest Łódź, pełna na pozór niewytłumaczalnych zjawisk, królująca w statystykach przestępczości. Ma swoich blokersów i szalikowców.

Życiową misją pierwszych jest PRZESIADYWANIE.

Na boisku szkolnym siedzi grupa chłopaków, palą ognisko i smażą kiełbasy. A na czym siedzą? Nie na ławce z odpryskującą zieloną farbą, nie na krawężniku, ale na starej, zniszczonej wersalce, którą sami przytachali. Ostałowska podchodzi do ognia, przerywa na chwilę wypluwanie łupin słonecznika, zaczyna rozmowę, trochę wypytuje, słucha. Młodzi opowiadają, jakie jest życie na łódzkich Bałutach... To życie czy wegetacja?

Reporterka przygląda się także wrogim kibicom ŁKS-u i Widzewa, czyta na murach antysemickie napisy i rozmawia z sekretarzem gminy żydowskiej. Czy w Łodzi jest więcej wulgarnych i nieudolnych grafik na elewacjach niż w innych miastach? Właściwie dlaczego słowo "Żyd" jest dla kiboli największą inwektywą? Bogdan, fan Widzewa, też zadaje pytania:

"- Nie czuję się antysemitą, ale nie lubię ŁKS-u. To moi osobiści wrogowie. Jeśli będę miał okazję, zrobię im krzywdę. Chcę im zaleźć za skórę, obrazić. A w Polsce tak się utarło, że obraża się słowem »Żyd«. Tylko jak to prawdziwym Żydom wytłumaczyć?"[2]

Poza granicami miasta też toczy się życie. To życie kręci się wokół telewizora. Kiedyś były pegieery (mężczyźni szli do pracy, przynosili do domu pobory; kobiety wstawały przed świtem, by naszykować jedzenie, gotowały jajka na twardo na drugie śniadanie). Dziś raz w miesiącu odbywają się wielkie wyprawy do gminy po zasiłki. Stare baby jadą na rozklekotanych składakach. Mają na głowie chusty zawiązane pod brodą, na kierownicach rowerów dyndają reklamówki. Na mazurskich wiochach zakupy spożywcze wciąż robi się na kreskę, ubrania kupuje się tylko w szmateksach, dzieciaki noszą je kolejno po sobie do ostatniej nitki.

Dzieciaków jest dużo. Za dużo. Więcej, niżby się chciało. Niektóre kobiety rodzą rok po roku. Niektóre myślą, że niemowlęta są przynoszone przez bociany, przylatujące w marcu na wieś z daleka. Z ust do ust powtarza się przysłowie: Pan Bóg dał dzieci, da i na dzieci. Jakoś to będzie.

Ale gdzieniegdzie widać często okrągłe brzuchy ciężarnych kobiet, a dzieci nie ma. Tak było we Wrotnowie z Wandą, która przez kilkanaście lat chodziła w ciąży, w domu dzieci gromadka, ale liczba i tak się nie zgadzała. Okazało się, że część noworodków zdążyła tylko raz zakwilić. Po krótkim śledztwie Wanda zmieniła adres. Z wiejskiej zagrody, gdzie tyrała od rana do nocy, przeprowadziła się do zakładu. Całe dnie wygląda przez kraty.

Ciąża to typowy kobiecy problem. Ostałowska poświęca mu kilkanaście stron reportaży. "Worek" jest o dzieciobójstwie. "Z tatą" - o kazirodztwie. "Czasem odwiedzają mnie demony" - o aborcji. Ale nie tej aborcji wykonywanej domowymi sposobami: metoda chemiczna - domestos wprowadzany do dróg rodnych; metoda mechaniczna - dłubanie drucianym wieszakiem. Są ciche aborcje na tych wsiach, gdzie hoduje się kury i pędzi krowy na zieloną trawkę. Aborcje sekretne - żeby się nikt nie dowiedział, a zwłaszcza proboszcz, bo z ambony rzuci ekskomunikę. Są drogie aborcje w miastach, obecnie w Warszawie zabieg kosztuje ponoć nawet 20 tysięcy złotych (można oczywiście taniej: nie przeżyje płód i nie przeżyje kobieta). Ostałowska oddaje głos kobietom z doświadczeniem aborcji, pozwala im odczuwać ulgę i pozwala żałować. Robi dochodzenie w sprawie (nie)istnienia syndromu poaborcyjnego i przygląda się ofertom terapii.

Po filmie Leszka Dawida z 2012 roku - "Jesteś bogiem" - wszyscy znają historię Fokusa, Rahima i Magika, czyli hip-hopowej grupy Paktofonika. Muzyka miała być dla chłopaków terapią. W domu źle (bieda, picie), w szkole źle, z nauką cienko - powtarzanie klas, popołudniowa nuda na mikołowskim ryneczku z kilkoma ławkami i obsranymi trawnikami na obrzeżach. Muzyka miała stać się odskocznią. Nauka rymowania i rapowania. Chłopaki układali własne teksty, takie mocne i prawdziwe, poruszające serca nastolatków mieszkających w blokach, nie tylko katowickich. Nagrywanie piosenek na starych pecetach. Jaranie zioła, wskakiwanie do ukochanej dziewczyny przez okno na noc. Szeptanie, żeby nie zbudzić starych, bo ojciec pijany i byłby zły; bo matka pobożna, a przed sakramentem to grzech. Przedwczesne ciąże, niechciane małżeństwa, nieustanny płacz dzieci. Ten wieczny brak kasy, to zioło wyżerające mózg, picie i przemoc, nieplanowana dorosłość, ciągła szaruga, bo nawet latem: czy widać słońce i barwy na osiedlach pełnych wysokich, burych, betonowych bloków?

To się musiało skończyć czyimś skokiem z ostatniego piętra.

Lektura reportaży Ostałowskiej jest jak te ponure blokowiska: pozbawiona barw, ale nie bezbarwna. Zbliża do miejsc, do których na co dzień raczej nikt nie chce mieć blisko. Opowiada o człowieku, którego posądzamy o smród, choć dzieli nas od niego spory dystans. Dotyczy problemów, o których uniknięcie modlą się nawet niewierzący.

W przypadku zbioru "Bolało jeszcze bardziej" nie można rozstrzygać: dobra literatura czy zła; to niedopasowana kategoria. Pewne jest, że obcowanie z tekstami Ostałowskiej jest męczącym zajęciem, mimo jej reporterskiego kunsztu.


---
[1] Lidia Ostałowska, "Bolało jeszcze bardziej", Wydawnictwo Czarne, 2012, s. 182.
[2] Tamże, s. 158.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 832
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: