1.
„Aforyzmy nie służą do tego, żeby podług nich żyć; służą do zabawiania towarzystwa przy stole.” (131)
2.
„Zwyciężyła, obracając łyżeczkę na obrusie o dziewięćdziesiąt stopni. Kombinacja trzech porcelanowych kubeczków paraliżowała maselniczkę. Pod chlebnikiem padły szklanki i kieliszki; śmiała szarża flakonika z bukiecikiem świeżych kwiatów unieruchomiła pancerniki talerzy metalowych. Nóż zatonął w bagnistej konfiturze. Słońce padało na serwetki; cień solniczki wskazywał lewy róg stołu. Odwody półmisków z wędlinami nie przybywały. Chleb był biały, drobnoziarnisty. Pozostało poddać sałatkę.” (142)
3.
„Pojawiła się na stole zastawa, wypolerowany samowarek, dzbanuszki z mlekiem, misa z owocami. Panna Jelena, z główką lekką pochyloną, spoglądając spod rzęs czarnych, zaczęła bawić się rajskiem jabłuszkiem. Obserwowało się ją przez palce lewej ręki, na której wspierał się teraz ciężar głowy bezwładnej. Panna śpiewała coś pod nosem, chochlik-iskiernik przeskakiwał z jej oczu w rubin na szyji i z powrotem. Wysunąwszy w wielkim namyśle koniuszek języka, położyła różowe jabłuszko pomiędzy samowarem a cukierniczką, na linji dzielącej w poprzek ośmioosobowy stół. Spojrzało się na jabłuszko, na pannę, na stół, na jabłuszko. Czekała. Wybrało się z koszyczka maślaną bułeczkę i umieściło się ją w takiej samej odległości po przeciwnej stronie samowara. Panna Jelena przycisnęła grzbiet dłoni do warg czerwonych. Po chwili zastanowienia przesunęła sąsiednią zastawę, otwierając białą równinę obrusu na swojej lewej flance. Odpowiedziało się gieneralną rearanżacją sztućców. Panna Jelena, nadąwszy uroczo policzek, ustawiła karafkę z wodą w środku strugi promieni słonecznych, kładąc na swoją część stołu błękitno-zielone tęcze. Się szarpnęło się za wąs, przygryzło się paznokieć. Solniczka, cała nadzieja w solniczce.
Nie zna się zasad gry, a jednak się gra. Spoglądało się na pannę Jelenę z nieskrywaną podejrzliwością. Czy był to jedynie kolejny odruch nadenergicznego dziewczęcia, czy też ona dobrze wiedziała, co czyni? Być może nie tylko ów wyjęty z życia epizod, kilkudniową podróż Transsibem, czas poza czasem – ale całe życie swoje rozgrywa podobnie. Nie zna się zasad gry, a jednak się gra. Tak osiągnie się mądrość, której nie osiągnie się w żaden inny sposób. Rodzimy się – nie wiemy po co. Dorastamy – nie wiemy do czego. Żyjemy – nie wiemy dla czego. Umieramy – nie wiemy w co. Szachy mają reguły, zimucha ma reguły, nawet dworskie intrygi rządzą się swoimi zasadami – a jakie są prawidła życia? Kto w nim wygrywa, kto przegrywa, jakie są kryterja zwycięstwa i klęski? Nóż służy do krojenia, zegar – do odmierzania czasu, pociąg – do przewożenia towarów i pasażerów; do czego służy człowiek? Nie zna się zasad gry, a jednak się gra. Wszystkie inne gry stanowią wobec niej dziecinne uproszczenia na granicy oszustwa, ogłupiające ćwiczenia w mechanicznej sprawności rozumu. A to jest gra prawdziwa. Jej reguły i cel pozostają nieznane – można o nich wnioskować jedynie z samego gry przebiegu, tylko tak się przejawiają, w naszych własnych posunięciach. Nie ma sędziego. Przegrywasz, wygrywasz – ale dlaczego i skąd ta pewność, nie potrafisz wyrazić w żadnym języku międzyludzkim. Solniczka szachuje musztardę. Nie zna się zasad gry, a jednak się gra.
Zwyciężyła, obracając łyżeczkę na obrusie o dziewięćdziesiąt stopni. Kombinacja trzech porcelanowych kubeczków paraliżowała maselniczkę. Pod chlebnikiem padły szklanki i kieliszki; śmiała szarża flakonika z bukiecikiem świeżych kwiatów unieruchomiła pancerniki talerzy metalowych. Nóż zatonął w bagnistej konfiturze. Słońce padało na serwetki; cień solniczki wskazywał lewy róg stołu. Odwody półmisków z wędlinami nie przybywały. Chleb był biały, drobnoziarnisty. Pozostało poddać sałatkę.” (144-145)
J. Dukaj, „Lód”, Wydawnictwo Literackie 2007
Lód (
Dukaj Jacek)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.