Przedstawiam KONKURS nr 174, który przygotowała
Neelith.
IDEALNY MĘŻCZYZNA w LITERATURZE
Witam noworocznie wszystkich Konkursowiczów!
Z początkiem Nowego Roku zapraszam do polowania na idealnych mężczyzn. W tej chwili być może przychodzą Wam na myśl ulubione postacie literackie, ale należy zachować czujność – pod przykrywką ideału może się czaić najgorszy łajdak! Kim bowiem jest ideał: człowiek szlachetny i honorowy, waleczny i odważny bohater, taktowny i uprzejmy dżentelmen, a może mężczyzna olśniewająco przystojny? Cóż, zawierzając doskonałej powierzchowności można wpaść w poważne tarapaty!
Być może jednak, poniższe fragmenty dotyczą wyłącznie nieskazitelnych postaci, a ja podstępnie chcę Was już na początku poszukiwań wyprowadzić w pole i wszystkich wspaniałych mężczyzn zatrzymać tylko dla siebie? Aby się o tym przekonać, należy przebrnąć przez
20 konkursowych fragmentów, a trafne odpowiedzi bądź przypuszczenia przesyłać niezwłocznie do (nie)Doskonałej Organizatorki, na adres e-mail:
[...].
O wygranej zdecyduje kolejność nadsyłania poprawnych i kompletnych odpowiedzi. Za każdą właściwą odpowiedź należą się
2 punkty – po jednym za autora i tytuł, a więc łącznie
40 punktów. Na maile czekam do
12 stycznia (niedziela) do godziny 23.00. Będę wdzięczna za podawanie w tytule wiadomości loginu biblioNETkowego.
Niektórzy idealni mężczyźni są powszechnie znani i (co najmniej) lubiani, inni trochę mniej, dlatego też wzajemna pomoc i mataczenie na forum mile widziane! Ze swojej strony (nie)Doskonała Organizatorka oferuje pomoc w zakresie stwierdzenia znajomości danego fragmentu, a w razie potrzeby – podpowiedzi odnośnie najtrudniejszych fragmentów w końcowej fazie konkursu.
Powodzenia!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
1.
Nie miała dotychczas pojęcia, że mężczyźni mogą być tak jak on bezinteresowni, rycerscy, opiekuńczy w swej miłości dla kobiet. W rzeczywistości A. C. był bardzo daleki od tego, jakim go sobie wyobrażała, przerażająco daleki; ale naprawdę miał w sobie więcej pierwiastka duchowego niż zwierzęcego; umiał nad sobą panować i był zupełnie pozbawiony prostactwa. Mimo że z natury nie był zimny, odznaczał się raczej inteligencją niż zmysłowością; zbliżał się bardziej do typu Shelleya niż Byrona; potrafił kochać gorąco, lecz miłością raczej idealną, wywodzącą się z wyobraźni. Było to z jego strony uczucie niezmiernie wyrafinowane, nakazujące mu bronić zazdrośnie ukochanej przed samym sobą. Dziwiło to i czarowało X, której niewielkie doświadczenia były dotychczas tak nieszczęśliwe; toteż po dawnej niechęci do rodu męskiego postępowanie C. wywołało reakcję wprost przeciwną, budząc przesadny zachwyt dla ukochanego.
2.
Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek w życiu widziała równie przystojnego mężczyznę, albo takiego, który by w podobny sposób eksponował swoją urodę. Musiał być przecież świadom swojego wyglądu, na który składały się: wzrost, idealne proporcje ciała, piękne arystokratyczne rysy, sposób, w jaki wszystkie fizyczne elementy zostały ze sobą skomponowane z taką troską o końcowy rezultat, jaką Bóg poświęca niewielu swoim dziełom. Począwszy od czarnych kędziorów na głowie i uderzających błękitnych oczu aż po drobne szczupłe dłonie i stopy - stanowił idealną całość. Tak, musiał sobie z tego zdawać sprawę. A mimo to wyczuwała w nim jakąś rezerwę, jakby dawał do zrozumienia, że nigdy nie był ani nie będzie niewolnikiem swojej urody. Gotów był ją wykorzystać bez skrupułów dla osiągnięcia upragnionego celu, jeśli miała mu w tym pomóc, ale to wcale nie znaczyło, że był w sobie rozkochany; uważał raczej za godnych najwyższej pogardy ludzi, którzy pozwalali się nią oczarowywać. Dałaby wiele za to, żeby się dowiedzieć, co w jego minionym życiu o tym zadecydowało.
3.
Kiedy X. i Y. znalazły się same, starsza siostra, bardzo dotąd powściągliwa w chwaleniu B., przyznała się młodszej, jak bardzo nowo przybyły jej się spodobał.
- Jest taki, jaki powinien być młody człowiek - mówiła. - Rozsądny, pogodny, żywy. Nigdy nie widziałam kogoś równie miłego w obejściu - tyle bezpośredniości przy tak dobrym ułożeniu.
- Jest równie przystojny - odparła Y. - a młody człowiek, w miarę swych możliwości, powinien być przystojny. Jest zatem zupełną doskonałością.
4.
- Co to właściwie za nazwisko, X.Y.? – ozwała się hrabina, kiedy sługa zabrał ostatni wazon. - Nazwisko rodowe, pochodzące od włości, czy może zwykły przydomek?
- Chyba przydomek, i basta. Hrabia nabył jedną z wysepek Archipelagu Toskańskiego, a z tego, co dziś mówił, wynika, że ufundował komandorię. Wiesz, że to możliwe: można kupić we Florencji komandorię Świętego Szczepana, w Parmie Świętego Jerzego, można też tym sposobem zostać kawalerem maltańskim. A zresztą nie ma on żadnych pretensyj do szlachectwa, sam się nazywa hrabią z przypadku, choć w Rzymie panuje opinia, że jest hrabią autentycznym, a ponadto bardzo wielkim panem.
- Maniery ma znakomite, jeśli zdążyłam zauważyć podczas tej krótkiej chwili, którą u nas zabawił.
- O, bez zarzutu, mamo. Nie widziałem wśród najwyższej i najdumniejszej arystokracji europejskiej, mam na myśli szlachtę angielską, hiszpańską i niemiecką, kogoś równie dystyngowanego. X.Y. góruje nad nimi […]
- Ale mniejsza z tym. Przemytnik czy nie, przyznasz droga mamo, boś go widziała, że pan hrabia X.Y. jest człowiekiem nieprzeciętnych zalet i że zrobi furorę w salonach paryskich. No, przecież dziś rano, u mnie, postawiwszy pierwsze kroki w świecie, oszołomił wszystkich, nawet takiego Château-Renauda.
5.
Odchodzisz do złego kraju, którego władyka jest chytry i chciwy, a wojownicy okrutni. Zaczynasz wojnę, ale czy będziesz mógł ją zatrzymać?
- Nie chcesz, żebym jechał? - pochylił się do przodu E.
- Nie chcę, ale pojedziesz. Chcesz nałożyć na głowę Aldo koronę i on też tego chce. Nie ma mężczyzny bardziej urodziwego, godniejszego i szlachetniejszego niż Aldo z domu Rakanów. Macie prawo z racji krwi i lubicie zwyciężać, ale po śladach Wiktorii chodzą wściekle psy i lecą stada kruków. Czcigodny Enniol nie kłamie, ale i nie mówi wszystkiego. Przezacny Aldo nie powinien oddawać prawnukom Kabiochowym tego, o co oni proszą, nie przekonawszy się uprzednio, czy nie niosą ze sobą nieszczęścia.
6.
- Gdyby tak można było ocalić i młodego A. i jego. Z tego, co słyszałem o tamtym młodym P., to najwspanialszy chłopak, idealne połączenie wychowania i wyszkolenia. – Pokręcił głową. – Ale nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.
- Jest pewne porzekadło B.G. – odezwała się.
- Ty masz na wszystko porzekadła - zaprotestował.
- To ci się akurat spodoba – powiedziała. – Mówi ono: „Nie uważaj człowieka za zmarłego, dopóki nie widziałeś jego ciała. I nawet wtedy możesz się pomylić”.
7.
- Kiedy się pobierzemy? – spytała.
- Kiedy zechcesz – odparł M. – Jak tylko ta sprawa rodzinna się uspokoi, a ojciec wydobrzeje. Ale myślę, że powinnaś wyjaśnić sytuację swoim rodzicom.
- Co mam wyjaśniać? – spytała K. spokojnie.
M. przeczesał włosy grzebieniem.
- Po prostu powiedz, że poznałaś dzielnego, przystojnego faceta włoskiego pochodzenia. Najlepsze stopnie w Dartmouth. Podczas wojny Krzyż za Wzorową Służbę plus Purpurowe Serce. Uczciwy. Pracowity. Ale jego ojciec jest szefem mafii, który musi zabijać złych ludzi, czasami przekupuje wysokich urzędników państwowych, a w ramach swojej pracy sam jest dziurawiony kulami. Ale to nie ma nic wspólnego z jego uczciwym, pracowitym synem.
8.
Jenny założyła kolejny maleńki szew, potem jeszcze jeden, i jeszcze, próbując oddalić od siebie pewne nagłe odczucie, do którego nie przywykła – świadomość, że ma przed sobą przystojnego i bardzo męskiego przedstawiciela przeciwnej płci. Bo był przystojny, jak sprawiedliwie przyznała w duchu, a nawet bardzo. Pozbawiony zarostu, przedstawiał typ szorstkiej, na wskroś męskiej urody, która całkowicie zbiła ją z tropu. Miał kwadratową szczękę, podbródek z dołkiem i wysoko sklepione kości policzkowe. A już zupełnie rozbroiło ją najświeższe odkrycie: lord Claymore, którego samo imię sieje strach w sercach wrogów, ma najgęstsze rzęsy, jakie w życiu widziała! W niebieskich oczach dziewczyny zatańczył uśmiech, kiedy wyobraziła sobie, jak bardzo zaintrygowałaby wszystkich w domu, gdyby podzieliła się z nimi tą akurat informacją.
9.
Sperański, zarówno przy pierwszym spotkaniu z nim u Koczubeja, jak i później, w środę, u siebie w domu, gdzie przyjął B. w cztery oczy i rozmawiał z nim długo i poufnie, wywarł na księciu Andrzeju silne wrażenie. Książę Andrzej tak ogromną ilość ludzi uważał za istoty godne pogardy i nikczemne, tak pragnął znaleźć w kimś żywy ideał doskonałości, do której dążył, że nader łatwo uwierzył, iż w Sperańskim znalazł ów ideał człowieka w pełni rozumnego i cnotliwego. Gdyby Sperański należał do tego towarzystwa, do którego należał książę Andrzej, gdyby miał to samo wychowanie i te same nawyki moralne, to B. prędko by znalazł jego słabą, ludzką, bynajmniej nie bohaterską stronę, ale obecnie ów dziwny dla niego, logiczny układ umysłu, tym większy wzbudzał w nim szacunek, że niezupełnie go rozumiał. Poza tym Sperański – czy to, że cenił zdolności księcia Andrzeja, czy że uważał za potrzebne pozyskać go sobie – kokietował księcia Andrzeja swym beznamiętnym, spokojnym intelektem i pochlebiał mu owym subtelnym pochlebstwem, skojarzonym z zadufaniem, które polegało na milczącym uznawaniu swego rozmówcy – wraz z sobą samym – za jedynego człowieka, będącego w stanie pojąć całą głupotę wszystkich pozostałych oraz rozum i głębię swoich myśli.
10.
- Musi zadzwonić – powiedział Wolfsheim odprowadzając go wzrokiem. – Wspaniały facet, co? Przystojny, aż miło popatrzeć, i taki skończony dżentelmen.
- Tak.
- Był w Oksfordzie.
- O!
- Studiował w Oksfordzie, w Anglii, zna pan tę uczelnię?
- Ze słyszenia.
- To jedna z najsławniejszych uczelni na świecie.
- Dawno pan zna G.? - spytałem.
- Parę lat - odpowiedział z odcieniem dumy. – Spotkała mnie przyjemność poznania go zaraz po wojnie. Wystarczyło mi pomówić z nim godzinkę, a już wiedziałem, że to młody człowiek z dobrej rodziny. Powiedziałem sobie: kogoś takiego to każdy chętnie przyprowadzi do własnego domu i przedstawi mamusi i siostrze.
11.
Cóż, pomyślała, w końcu czego się spodziewam? Wszak jestem tylko bezduszną starą panną, pozbawioną wdzięku i subtelności, a lord M. to wielki pan na włościach, alfa swej watahy, na dodatek zabójczo przystojny. I na przekór swym wcześniejszym zabiegom oraz świadomości, że wyglądem wzbudziłaby aprobatę nawet krytycznego obserwatora, poczuła się jak piąte koło u wozu.
Widziała, że lord M. jak na swoje możliwości nie szczędzi starań, aby zachować się po rycersku; ba, odnosił się do niej wręcz z uprzedzającą grzecznością.
12.
Portowe doki we wschodniej części Londynu nie były już tak niebezpiecznym miejscem jak dawniej, ale policja wciąż odwiedzała je regularnie. – Kto tym razem?
- Książę Anglesey, pani inspektor.
Co? Uniosła wzrok znak klamry i jeszcze raz spojrzała w poważną twarz Newberry’ego.
- X.Y. został zabity?
Nigdy nie spotkała ani nie widziała tego człowieka, jednak poczuła bolesny ucisk w okolicy serca. R.T., niegdyś kapitan na pirackim statku, niedawno obdarowany tytułem księcia Anglesey i po tym, jak zniszczył wieżę Ordy - najbardziej wielbiony angielski bohater.
- Nie, pani inspektor. Ofiarą nie jest Jego Wysokość. On tylko poinformował o morderstwie.
W głosie posterunkowego pobrzmiewał przepraszający ton. Być może domyślał się, że M. nie darzy X.Y. takim szacunkiem jak reszta królestwa. I rzeczywiście tak było, choć jej przyspieszony puls świadczył o tym, że jednak wzięła sobie opowieści o księciu do serca. W gazetach przedstawiano go jako dzielnego i oszałamiającego mężczyznę, idealizując jego przeszłość, ale M. podejrzewała, że całkiem zwyczajnie był oportunistą, który znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie.
13.
- Jestem młodą kobietą obdarzoną nieprzeciętną inteligencją i mającą pewne wykształcenie. Uważam, że świat źle się ze mną obszedł. Nie panuję nad swoimi emocjami. Robię głupstwa - na przykład rzucam się w objęcia pierwszego przystojnego łajdaka, który stanął na mojej drodze. Co gorsza wyimaginowałam sobie, że jestem ofiarą losu i kocham się w tym przeświadczeniu. Z dużą maestrią dokładam starań żeby wyglądać melancholijnie. Mam tragiczne oczy. Płaczę bez powodu. I tak dalej, i tak dalej. Aż nagle… - mały doktor wyciągnął rękę w kierunku drzwi, jakby przywołując na pomoc magię - … zjawia się młody bóg. Inteligentny. Przystojny. Idealny okaz sfery, którą nauczono mnie podziwiać. Widzę, że się mną zainteresował. Im smutniejsza się wydaję, tym bardziej go interesuję. Klękam przed nim, on mnie podnosi. Traktuje mnie jak damę. Więcej nawet. Natchniony duchem chrześcijańskiego braterstwa proponuje, że pomoże mi wydostać się z okropnej sytuacji.
Karol chciał przerwać, ale doktor ruchem dłoni nakazał mu milczenie.
- Przy tym jestem bardzo uboga. Nie mogę się uciec do żadnych sztuczek, jakich używają szczęśliwsze przedstawicielki rodzaju niewieściego, żeby zwabić mężczyznę w swoje sidła. - Tu doktor podniósł palec. - Mam tylko jedną broń: litość, którą budzę w tym zacnym mężczyźnie. Ale litość jest uczuciem, które wymaga ustawicznego podsycania. Ofiarowałam szlachetnemu samarytaninowi swoją przeszłość, a on pochłonął ją bez reszty. Cóż więc mam począć? Muszę się postarać, żeby zaczął się litować nad moją teraźniejszością.
14.
Trisha uciekła od rzeczywistości w swe ukochane marzenie. Zdjęła czapeczkę Czerwonych Skarpet i wczuwając się w rolę, skupiła się na podpisie na daszku, zamaszystym podpisie, wykonanym miękkim flamastrem. Był to podpis X.Y. Peter lubił Mo Yaughna, mama miała słabość do Nomara Garciaparry, lecz faworytem Trishy i jej taty był zdecydowanie X.Y. Zawodnik ten z zasady zamykał grę - wchodził na boisko w ostatniej, dziewiątej rozgrywce, gdy Czerwone Skarpety wygrywały, ale nie decydująco. Tata podziwiał Y., ponieważ zawsze wyglądał na absolutnie spokojnego – „w żyłach tego skubańca płynie woda z lodem”, mawiał - więc Trisha też go za to podziwiała, dodając czasami, że tylko Y. wystarczy śmiałości, by narzucić podkręcaną piłkę przy trzy i zero (tę opinię tata przeczytał jej kiedyś ze sprawozdania w „Boston Globe”), o innych sprawach Trisha rozmawiała wyłącznie z Moanie Balogna i, lecz tylko raz, z przyjaciółką, Pepsi Robichaud. Pepsi wspomniała od niechcenia, że X.Y. jest „całkiem przystojny”. Monie Trisha mogła się zwierzać bez oporów, i jedynie Mona wiedziała, że Y. jest najprzystojniejszym żyjącym mężczyzną i że gdyby tylko dotknął ręki Trishy, ona z pewnością by zemdlała, a gdyby ją pocałował, choćby w policzek, to by pewnie nawet umarła.
15.
Potrząsam głową, aby zebrać myśli. Moje serce łomocze jak szalone i z jakiegoś powodu oblewa mnie krwisty rumieniec. Widok tego mężczyzny zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Wygląda lepiej, niż go zapamiętałam. Określić go mianem „przystojny” to zdecydowanie za mało – stanowi uosobienie męskiego, zapierającego dech w piersiach piękna. No i jest tutaj. W sklepie żelaznym pana Claytona. To ci dopiero. W końcu moje funkcje poznawcze odzyskują łączność z resztą ciała.
16.
- Jak widzisz, on niejeden raz ratował mi życie. Szkoda, że w żaden sposób nie mogę odpłacić mu za to wszystko, co dla mnie robi, ale on staje się nie do zniesienia, kiedy dziękuje mu się za to, co dla kogoś robi. Przed laty zrobiłam dla niego miasto i zapełniłam je bohaterami jego filmów. Podobało mu się bardzo, ale to była jedyna rzecz, jaką pozwolił mi zrobić w rewanżu za swoją dobroć. Cóż za dziwny człowiek. Chce, żeby go kochać, co w końcu wcale nie jest trudne, ale kiedy mu się okazuje swoje uczucia, nie za bardzo wie, co ma z tym fantem zrobić. Znasz takie niemieckie powiedzenie, że „z nim można konie kraść”? To znaczy, że z nim można kochać się namiętnie przez całą noc, a następnego ranka po przebudzeniu czuć się bardzo głupio. Ale on nigdy nie wprawia drugiego człowieka w zakłopotanie ani nie zmusza do uświadomienia sobie tego, co się robi.
- Kochanek doskonały? Czy tak mają się sprawy miedzy tobą a Nicholasem?
- Nie, o nie. Nic z tych rzeczy. Nigdy nawet nie dotknęliśmy się. Coś mi chodzi po głowie, że pewnie tak właśnie by było, gdybyśmy byli razem, ale żadne z nas nie uczyniło dotąd najmniejszego ruchu w tym kierunku. Zdaje się, że oboje marzymy wprost o sobie, ale absolutnie nie chcemy pójść o krok dalej. Poza marzenia, wiesz? Byłoby okropnie głupio, gdybyśmy spróbowali naprawdę i nie byłoby to równie doskonałe jak marzenia.
17.
Włosy miał ciemne, kędzierzawe, rysy silnie zaznaczone. Był przystojny w sposób przekonywający i podniosły, w każdym calu alfa-plus, jak niestrudzenie powtarzała jego sekretarka. Z zawodu był wykładowcą w Instytucie Inżynierii Emocyjnej (Wydział Literacki), zaś w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych wykonywał prace inżyniera emocyjnego. Pisywał regularnie do „Codziennej Depeszy", pisał scenariusze czuciowe i miał najlepszy zmysł do chwytliwych haseł i hipnopedycznych rymów.
- Zdolny - brzmiała opinia jego przełożonych. – Może nawet – tu kiwali głowami, znacząco zniżając głos – nieco zbyt zdolny.
18.
Obie wdowy przychodziły po obiedzie do pokoju pani Vauquer i ucinały tam pogawędkę, popijając nalewkę i zajadając smakołyki zrobione specjalnie dla pani domu. Pani de l'Ambermesnil pochwaliła widoki gospodyni na pana X: doskonały pomysł, który zresztą odgadła od pierwszego spojrzenia; X. wydał się jej mężem idealnym.
– Och! moja droga pani, mężczyzna zdrów jak ryba – mówiła wdowa – człowiek doskonale zakonserwowany, może jeszcze dać kobiecie wiele satysfakcji.
19.
Ustawili się wszyscy towarzysze w krąg, uklękli w kole, złożyli dwa palce prawej dłoni na Gągorowej heretyckiej Bibli gdańskiej, dwa palce lewej dłoni na skrzyżowanych pistolcach. Biblia i pistolce leżały na pniu. Przed nimi stanął X, Barbara zaś z boku, wpatrzona w niego jak w cudowny obraz. Piękny był bowiem X! W kołpaku z sokolim piórem, w białej koszuli, w niebieskim kabacie, w czerwonych, obcisłych portkach z huzarska szamerowanych, w butach z cholewami po kolana, w rudym dolmanie, zarzuconym junacko na lewe ramię, smukły, urodziwy, wyniosły, z roztrzęsionymi czarnymi kędziorami na karku, z obuszkiem w dłoni, lewą dłonią wsparty o bok...
— Zaczynamy, kamraci! — rozpoczął Braciszek. — Powtarzajcie za mną, słowo w słowo, nie połykając niczego, bo dławilibyście się rozpalonym kamieniem w piekle! No, powtarzajcie za mną! Wszyscy!...
— In nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti. Amen! My tu wszyscy zebrani w obliczu Boga jedzinego, Matki Najświętszej, wszystkich świętych i Michała Archanioła, patrona zbójników, przysięgamy pospólnie, że tobie, X, jako naszemu hetmanowi zbójnickiemu, wierni wżdy będziemy, że nie wyzdradzimy ani ciebie, ani naszych kamratów, że będziemy ci posłuszni i że cię nie opuścimy w potrzebie aż do śmierci twojej i naszej. I choćby nas kołem łamano, głowę ścinano, ćwiartowano, na pal wbijano, na szubienicy wieszano, wierni będziemy tobie i zbójecznej potędze, wierni, wierni, wierni, amen!...
20.
S. M. był jednym z tych nielicznych ludzi, którzy żyli w zgodzie ze swoim nazwiskiem. M. po szwedzku znaczy tyle, co „dzielny”, a jeżeli w ogóle istnieje takie jedno słowo, którym można scharakteryzować S., zarówno jako dziecko, jak i dorosłego mężczyznę, to tym słowem będzie właśnie „dzielny”. S. w oczywisty sposób nie ulegał tym wszystkim strachom, którym poddaje się normalny człowiek. Był również „dzielny” w niemieckim znaczeniu tego słowa, czyli: gorliwy, pełen dobrej woli i dobrze wychowany.
===========
Dodane 13 stycznia 2014:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu