Pod względem czytelniczym mijający rok był niezwykle udany – odkryłam wiele wspaniałych książek i kilku pisarzy, którzy dołączą chyba do grona moich ulubionych. Poniższa lista ograniczona do 10 największych zachwytów, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Gdybym miała wymienić wszystkie literackie zauroczenia, opisałabym pewnie z połowę tegorocznych lektur;)
1.
Miasteczko Middlemarch (
Eliot George (właśc. Evans Mary Ann))
„Miasteczko Middelmarch” widniało na mojej czytelniczej liście od lat. Okoliczne biblioteki nie posiadały jej jednak w swoich zbiorach, a potem zwyczajnie o „Miasteczku” zapomniałam. W końcu udało mi się tę książkę zdobyć i zatonęłam w niej po prostu. Uwielbiam czytać o XIX wiecznej Anglii. George Eliot w fascynujący sposób analizuje dziewiętnastowieczną strukturę społeczną i wnika w ludzkie dusze. Poza tym powieść wcale nie kończy się gdy bohaterowie stają na ślubnym kobiercu. „Małżeństwo, które jest kresem tylu opowieści, jest również wielkim początkiem, takim jak było dla Adama i Ewy, którzy miesiąc miodowy spędzili w Raju, lecz pierwsze maleństwo chowali wśród cierni i ostów głuszy.”
2.
Lala (
Dehnel Jacek)
Kolejna z książek, które czekały latami na swoją kolej. Z „Lalą” spotykałam się często wśród bibliotecznych półek i zawsze było nam nie po drodze. Gdzieś tam kołatało mi w głowie, że opowieść o babci może być po prostu nudna, a za biografiami zasadniczo nie przepadam (no chyba, że ulubionych pisarzy). Okazało się jednak, że jak to z uprzedzeniami bywa są one zazwyczaj całkiem bezpodstawne. Piękny język, gawędziarski styl i ujmujący dowcip oczarowały mnie już od pierwszych stron. „Lala” jest literaturą wysokiej próby, którą można się delektować.
3.
Dom Augusty (
Axelsson Majgull)
Majgull Axelsson to największe odkrycie mijającego roku. Zawsze narzekam, że wiele kreacji literackich pozbawionych jest całkowicie prawdopodobieństwa psychologicznego, przez co stają się płaskie i papierowe. Szwedzka pisarka do perfekcji opanowała oddawanie emocji bohaterów i jej powieści wypełnione są przenikliwymi obserwacjami. „Dom Augusty” to zachwycający przykład prozy psychologicznej napisanej pięknym stylem, zahaczającej o pewną baśniowość. Przede wszystkim zaś do bólu prawdziwej. Axelsson ukazuje kolejne pokolenia i dowodzi jak wielki wpływ na uczucie człowieka ma otaczający go świat i jego rodzina.
4.
Piaskowa Góra (
Bator Joanna)
Twórczość Joanny Bator to kolejny z tegorocznych zachwytów. Muszę się przyznać, że po „Piaskową Górę” sięgałam z pewnymi oporami – zupełny brak dialogów? Pomimo, że lubię barwne i soczyste opisy, to już na przykład forma strumienia świadomości budzi czasem moje opory. Po raz kolejny jednak moje obawy okazały się przedwczesne. Joanna Bator to niezrównana gawędziarka o niezwykle charakterystycznym stylu. Zanurzyłam się w jej opowieści i jestem pod wrażeniem ich płynności, bogactwa i plastyczności.
5.
Saga rodu Forsyte'ów (
Galsworthy John)
Moje drugie podejście, kiedyś z niewyjaśnionych przyczyn przeczytałam tylko pierwszy tom. Tym razem smaku narobiły mi porywające recenzje biblionetkowe i gdy „Saga” uśmiechnęła się do mnie na kiermaszu książkowym, nie było już odwrotu. XIX wieczna Anglia to zdecydowanie moje klimaty, a w prozie Galsworthego można się po prostu rozsmakować. Wspaniale zarysowane postacie (chociaż często nie dające się wcale lubić), zaskakujący przebieg akcji i piękny styl.
6.
Siedem szklanek (
Zych Magdalena)
Książka przeczytana pod wpływem biblionetkowych spotkań z pisarzem. Powieść napisana z niewątpliwym wyczuciem i taktem, niepozostawiająca obojętnym. Zauroczył mnie styl powieści – wyrazisty i mocny, a jednocześnie subtelny. „Siedem szklanek” to historia o poszukiwaniu samego siebie i protest przeciwko szufladkowaniu wszystkiego. Z książki Magdaleny Zych płynie piękne przesłanie – bądźmy przede wszystkim sobą, nie określajmy na siłę świata, który nas otacza – zostawmy miejsce na to czego nie da się jasno sklasyfikować. Uwielbiam powieści, które można interpretować bardzo szeroko, a przekaz „Siedmiu szklanek” znacznie przekracza ramy samej historii i staje się w pewien sposób uniwersalny.
7.
Balladyny i romanse (
Karpowicz Ignacy)
Pierwsze spotkanie z Karpowiczem i niezwykle udane. Cięty, ironiczny język oraz obrazoburcze podejście do mitologii i religii. Mogło okazać się klapą, a w efekcie nie mogłam się od „Balladyn i romansów” oderwać. Nie przekonała mnie nawet wizja niezdanej sesji i egzaminów poprawkowych – czytałam zamiast się uczyć. Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie, a ja teraz już wspominam tę literacką przygodę z rozrzewnieniem. Okazuje się, że nawet jeśli nie do końca lubię wszelakie eksperymenty literackie, to czasem wbrew pozorom książka potrafi mnie oczarować.
8.
Lokatorka Wildfell Hall (
Brontë Anne (pseud. Bell Acton))
W mijającym roku zapoznawałam się z wydaną w ostatnim czasie po raz pierwszy po polsku twórczością sióstr Bronte. Było to także moje pierwsze spotkanie z powieściami Anne Bronte, które niewątpliwie dorównują „Wichrowym Wzgórzom” i „Dziwnym losom Jane Eyre”. „Lokatorka Wildfell Hall” zachwyca celnymi komentarzami i ciekawymi postaciami. Poza tym płynie z tego wszystkiego interesujący wniosek – czasy się zmieniają, ale ludzie i ich problemy pozostają zaskakująco aktualne.
9.
Kometa nad Doliną Muminków (
Jansson Tove)
Do Muminków wróciłam dzięki biblionetkowej akcji czytelniczej. Powrót był bardzo przyjemny – można powiedzieć, że odkryłam opowieści o Muminkach na nowo. Nie wiem skąd przekonanie, że to literatura dla dzieci – wprost przeciwnie kolejne tomy są coraz posępniejsze i dojrzalsze. „Kometa nad Doliną Muminków” z opisem strachu przed zagładą i końcem świata jest chyba nieśmiertelna. Ja zaś pozostaje w fascynacji Włóczykijem i po cichu zazdroszczę mu podróży;)
10.
Dożywocie (
Kisiel Marta)
Następna książka po którą sięgnęłam pod wpływem Biblionetki i spotkań z pisarzem. Lichotkę pokochałam już od pierwszych stron, a potem do znudzenia zachęcałam do przeczytania wszystkich znajomych. „Dożywocie” to fantastyka w wydaniu, które chyba najbardziej lubię – pełnym humoru, błyskotliwym i bardzo swobodnym. Zawsze zrażają mnie pozycje w których można wyczuć pewien fałsz, żmudną budowę fantastycznych realiów i bohaterów. Marta Kisiel konstruuje fabułę trochę jak Dorota Terakowska – wszystko toczy się na pograniczu dwóch światów – rzeczywistego i nadprzyrodzonego. W dodatku „Dożywocie” pięknie pokpiwa z konwencji romantyzmu, jednocześnie się w niej pławiąc. Całości nie przeszkadzają nawet pewne braki warsztatowe. Pozostaje pytanie za kim tęsknię bardziej za Lichem czy za Krakersem?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.