Dodany: 12.12.2013 22:56|Autor: zsiaduemleko

O tym, co słychać w Spędobydlińsku


Są takie książki, które stojąc na półce podniecają samym widokiem kuszącego grzbietu. Wiecie (a może nie wiecie), to tak jak z kobietą w umyśle mężczyzny: bardziej działa na wyobraźnię to, czego w całej krasie nie widać, co nadal przysłonięte i jakby szepczące "weź mnie w obroty między swoje szorstkie, brutalne dłonie i sprawdź, co kryję". Nie żebym cokolwiek wiedział o kobietach (choć przyznaję - momentami fascynujące to stworzenia), ale koledzy opowiadali, więc osobiście nie biorę odpowiedzialności za te teorie. Moją wyobraźnię natomiast rozpala obfity i szeroki grzbiet "Braci Karamazow". Co więcej, przyciąga mój wzrok fraza "Bracia Karamazow" sama w sobie - jest śliczna, jest wielce obiecująca, śpiewna i chcę mieć z nią dzieci. Chyba jeszcze ładniej brzmi w oryginale "(Brat'ja Karamazowy"), normalnie rosyjska krasawica. Widzę i się pobudzam. Tymczasem - borem i lasem - to już moja druga schadzka z najdojrzalszą powieścią Dostojewskiego. Kilka lat temu, przy okazji naszego pierwszego romansu, nie zawracałem sobie głowy robieniem zapisków i do tej pory było mi lżej na duszy, że ominęła mnie pokusa opisania wrażeń z tamtych chwil. Czułem, że przerosłoby mnie to i chyba nadal trochę przerasta. Istnieje wobec tego obawa, że nie będę potrafił uporządkować wszystkich myśli, dobrać odpowiednich słów, poruszyć każdego aspektu, opisać odczuć w stosunku do miejsc, wydarzeń i postaci powieści; że zawsze będę niezadowolony z końcowej formy i treści mojej opinii. Tak zapewne będzie, ale mimo to spróbuję. Bo "Braciom Karamazow" zawdzięczam jedne z najpiękniejszych chwil spędzonych z książką w dłoniach, długich zastygnięć w bezruchu, aż do ścierpnięcia jakiejś części ciała. W tych wspólnych momentach moja satysfakcja rosła z każdą minutą, wzbijała się w górę i w końcu robiła dziurę w naznaczonym plamami po rozgniecionych komarach suficie. Najwyższa ekscytacja!

Stary Fiodor Karamazow to miał impet w lędźwiach: dwie żony, trzech synów, zapewne kilku bękartów. Jednocześnie wiedział doskonale, gdzie się obrócić, by kieszenie zawsze były pełne rubli. Pożądliwy, lubieżny, chciwy, wręcz obleśnie śliniący się na kobiece powaby dziad. Jego synowie: Dmitrij, Iwan i Aleksiej to z kolei zachwycające zestawienie odmiennych charakterów - wielowymiarowych, pieczołowicie nakreślonych. Poczynając od hulaki i skorego do skrajnych namiętności Miti, przez inteligentnego, wykształconego, a jednak skrywającego jakąś ciemną stronę natury Wanię, kończąc na najmłodszym Aloszy - początkowo nieco mdłym, bogobojnym młokosie i cherubinku, ale przemiana w nim zachodząca jest znamienna i nadaje mu głębi. Bo właśnie w tym przecież specjalizuje się Dostojewski, a portrety psychologiczne jego bohaterów nigdy nie zawodzą. W zasadzie na samych Karamazowach mógłbym zakończyć przedstawianie postaci dramatu, ale byłoby wielką krzywdą, gdyby nie wspomnieć o drugim planie obsady. A tam - jakież bogactwo! Lubiący w dzieciństwie wieszać koty Smierdiakow, szukający sensacji niczym ówczesny paparazzo Rakitin, stary mnich Zosim (och, jak ja nie cierpię mnichów!), przemądrzały, brawurowy, acz stale domagający się akceptacji Kola, sztabskapitan Sniegiriow i jego synek Iliusza, czy też, a jakże, kobiety! Tylko pozornie wyniosła, szlachetna i pewna siebie pięknotka - Katarzyna Iwanowna, nastoletnia i chyba nie do końca zdrowa umysłowo (albo prowadząca jakąś grę) Liza, czy wreszcie podła, wyrachowana Gruszeńka - "sobaka, kreatura" i iskra wywołująca trudny do opanowania pożar namiętności wśród mężczyzn. A żywioł ten gotowy jest pochłonąć ofiary.

Nie pokuszę się o jakiś obszerniejszy zarys wydarzeń, bo to zawsze mnie nudzi i mam wrażenie, że nie tylko mnie. Napomknę jedynie, że całość sprowadza się do JEDNEGO dramatycznego zdarzenia (upraszczam), a wszystko pozostałe to jedynie jego preludium i konsekwencje. "To nudno pewnie" - ktoś mruknie. Otóż nie, oczywiście, że nie. Stanowczo NIE. Dla mnie to również trudna do wyjaśnienia tajemnica i nie wiem, jak on to robi, ale Dostojewski nie nudzi. On co chwila podsuwa czytelnikowi kolejne powody, by kontynuować lekturę. Z łatwością intryguje, nęci i przywiązuje nas do literackich bohaterów. Tworzy niby zwykłe sytuacje i dialogi, ale nadaje im takiej egzaltacji, takiej teatralności, że czytelnikowi uszy grzeją się z ekscytacji. No i mnóstwo tutaj miłości. Ale nie takiej miałkiej, z buziakami i pluszowymi serduszkami. U Dostojewskiego Amor jest surowy i na wskroś rosyjski - ma nos czerwony od koniaczku oraz mrozu, działa bezwarunkowo i na wielu frontach. W zasadzie każdy tutaj kocha każdego, ale jednocześnie wszyscy wzajemnie się krzywdzą źle ukierunkowaną, pożądliwą miłością. Zresztą konflikt między uczuciami (czy też czynami) wzniosłymi i pięknymi a tymi niskimi oraz podłymi jest obecny w "Braciach Karamazow" niemal w każdym kontekście. Najlepszym, bo najwyraźniejszym przykładem jest rębajło Dmitrij i jego rozdarta karamazowowska dusza - Mitia jest zdolny do czynów wspaniałych i potrafi kochać intensywnie, ale jego zgubna natura w każdej chwili gotowa jest popchnąć go do desperackich i niemoralnych posunięć. Można napisać, że jest gotowy zabić dla miłości (żeby nie być gołosłownym).

Tworzenie "Braci Karamazow" było dla Dostojewskiego dogodną okazją do zawarcia w powieści siebie i swoich przemyśleń. Sporo tutaj polemiki z ideologicznymi rywalami pisarza, płynnie wplecionej w przebieg wydarzeń i wciśniętej w usta bohaterów. Znaczącą rolę odgrywa też boleśnie bliska Dostojewskiemu epilepsja, przebijają się doświadczenia oraz znajomości zawarte podczas zesłania na katorgę (szczególnie niechęć autora do Polaków), ale nade wszystko (i co najdotkliwiej szturcha wrażliwość czytelnika) - obecny w wielu fragmentach ból i żal pisarza po śmierci syna. Tak - Iliuszeczka i jego buciki czy też ognista oracja Iwana na temat niewinności dzieci i bestialstwa ich oprawców - to wszystko efekt straty, która w duszy Dostojewskiego zostawiła niezatarte piętno. Naturalnie nie rzutuje to na całość powieści, więc będzie i trwożnie, i zabawnie, a jedną z najbardziej niesamowitych scen jest wizyta mocno charakterystycznego "pieczeniarza" u schorowanego Iwana. Niektórzy nigdy by o to nie podejrzewali Dostojewskiego, ale ten brodaty, posępny pan miał poczucie humoru.

Obszerność wątku głównego i bogactwo tych pobocznych może onieśmielać. I tak się zastanawiam, jeśli nie "Braci Karamazow" nazwać powieścią idealną, to którą? Trudno byłoby mi wskazać jakieś wady ostatniego dzieła Dostojewskiego, a to pozwala domniemywać, że brakuje w nim jakichkolwiek skaz. Wszystko zostało przemyślane, zgrabnie złożone, odmierzone w idealnych proporcjach, a czytelnik jest umiejętnie prowadzony poprzez ten gąszcz sytuacji i postaci. Od początku do końca są powody, by zadawać sobie pytanie "co będzie dalej?". Rzecz jasna w parze z całą gamą zalet dotyczących fabuły i postaci idzie niepodważalny talent literacki autora, ale tego chyba nie muszę nikomu uświadamiać. Na mnie styl i słowa Dostojewskiego działają upajająco niczym alkohol, ale przy tym nie otępiają zmysłów i nie zmuszają do wygłaszania o poranku mantry każdego skrytego alkoholika ("już NIGDY nie napiję się alkoholu").

"Bracia Karamazow" jako powieść charakteryzuje się pewną kameralnością (miejsce akcji to w zasadzie zabita dechami mieścina), ale czyta się ją jak wielkie, ponadczasowe dzieło. Wszak to rzecz przede wszystkim o ludzkiej psychice, instynktach i afektach, kaprysach duszy. Tłoczno tutaj od zestawień kontrastów, dylematów moralnych i niezapomnianych kreacji literackich. Podczas ponownej lektury niewiele było fragmentów, których kompletnie bym nie pamiętał - każde zdarzenie natychmiast do mnie wracało, co dowodzi jedynie, jak mocno dzieje braci Karamazow potrafią zakotwiczyć się w pamięci czytelnika. Nie sposób tego zakwalifikować inaczej, jak tylko w kategoriach zalet. Zdaję sobie sprawę, że powieść ta zasługuje na znacznie obszerniejszy, lepszy i arcyspektakularny wpis, ale nawet wtedy zapewne nie udałoby mi się zadowalająco dotknąć istoty zagadnienia. Czasem po prostu brakuje odpowiednich słów.

Jestem wdzięczny, Fiodorze.

Uf.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5094
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: ka.ja 13.12.2013 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, które s... | zsiaduemleko
"Braci Karamazow" czytałam ponad dwa lata temu, ale do dziś moje wspomnienia z tej lektury są świeże jak niezabliźnione szramy; i jak te szramy - swędzą mnie okropnie. Doceniłam kunszt pisarski Dostojewskiego, a jakże! Tylko on potrafił stworzyć dzieło, które jednocześnie wciąga i doprowadza do szału. Gdyby egzemplarz, który czytałam, nie należał do mojego szefa, rzucałabym "Braćmi..." o ścianę, wyrzucała przez okno, darła na strzępy i poniewierała. Co za niemożliwie irytująca powieść! Co za cierń pod paznokciem! Okropność! Ani jedna postać nie zdobyła mojej sympatii. Nawet Iliuszeczki było mi tylko żal, ale na tym koniec. Banda świrów! A już baby najgorsze! Żadna nie powie trzech zdań do rzeczy, wszystkie histeryzują. Jedyny Fiodor Pawłowicz ma jakieś poczucie humoru, reszta jest patologicznie pozbawiona tego zmysłu. Jak można napisać fascynującą powieść, kiedy się w niej umieszcza tak bezgranicznie obrzydliwe postaci! Jaką niebywałą iskrę bożą trzeba posiadać, żeby stworzyć takie dzieło z garstki żenujących frustratów!

Nienawidzę "Braci Karamazow" i jestem nimi zachwycona. Nie wiem, czy dam radę kiedykolwiek wrócić do tej lektury, może dopiero na starość, kiedy łaskawy Alois Alzheimer wymaże mi z pamięci tę bezgraniczną irytację.
Użytkownik: alva 13.12.2013 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, które s... | zsiaduemleko
Panicznie boję się zaczynać "Braci Karamazow". Nawet do ręki biorę tę książkę z najwyższą ostrożnością. Bo mam już doświadczenie z Dostojewskim. Zaczęło się od "Zbrodni i kary" - klasycznie, powiedziałabym, była to lektura w którejś tam klasie liceum. Ale za to rąbnęła mnie już zupełnie nieklasycznie! Spać przez nią nie mogłam, śniła mi się po nocach, zmuszała do rozpamiętywania, zastanawiania się, przemyśliwania, konfrontacji, krytyki i Światłość jedna wie, czego jeszcze. Długo nie mogłam się potem zdecydować na cokolwiek innego tegoż autora. No ale minęło tak coś z osiem lat, uznałam, że wrażenie nieco może przygasło, i mogę "ruszyć" Dostojewskiego ponownie. Padło na "Idiotę". I znów się zaczęło! Książę Myszkin et consortes nie wychodzili mi z głowy, myślałam-myślałam-myślałam i cały czas wracałam do konkretnych fragmentów, przekopywałam się przez treść w przód, w tył, w górę, w dół i od czasu do czasu na boki. Na tydzień wypadłam z realności.

No i jak ja mam się nie bać "najdojrzalszej książki Dostojewskiego"?!

Użytkownik: jm1986 14.12.2013 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Panicznie boję się zaczyn... | alva
Też tak miałem ze "Zbrodnią i karą", ale dopiero za drugim razem; za pierwszym, w LO, po prostu pomyślałem "jedna z fajniejszych lektur", drugim razem, parę lat później, to było przeżycie. I też mi się śniło to wszystko o czym czytałem, raz nawet obudziłem się nagle i popędziłem do kuchni, żeby zrobić dwie herbaty, dla Sonii i Rodiona, albo dla siebie i Sonii lub Rodiona - nie wiem, dopiero kiedy położyłem czajnik na gaz, zdałem sobie sprawę, że coś mi się przyśniło.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: