Dodany: 07.12.2013 18:49|Autor: zmianowy

Książka: Gra o tron
Martin George R. R.

1 osoba poleca ten tekst.

Czytana, chwalona, ekranizowana... nieprzypadkowo!


Powieść bardzo na czasie. Wznowiona w dużym nakładzie, pojawia się i znika z półek sklepowych, czego główną przyczyną jest chwalony przez wszystkich serial produkcji HBO, którego sezony (na razie trzy) oparte są na kolejnych tomach sagi „Pieśni lodu i ognia”. Czy w kilkanaście lat po premierze wciąż potrafi zachwycić czytelnika jeszcze nieznającego ekanizacji? Zdecydowanie tak.

Ponieważ mamy do czynienia z sagą, czyli historią zakrojoną na kilka lub kilkanaście (w tym przypadku – grubaśnych) tomów, pierwsze, na co warto zwrócić uwagę, to świat. Od pierwszych zdań zostajemy wrzuceni w sam środek miast, krain, imion, nazw, które nam nic nie mówią, a że jest ich sporo, możemya odczuć pewien dyskomfort poznawczy. Na szczęście w życiu bohaterów przeszłość jest bardzo ważna i wciąż żywa, dzięki czemu powoli zagłębiamy się w historie rycerskich rodów Siedmiu Królestw, mieszaninę lodu reprezentowanego przez północ oraz ognia krążącego w żyłach ocalałych z rodu niedawnych władców, opiekunów smoków. Jako wisienki na torcie dostajemy złoto, zdrady, tajemnice i nieznane zło czające się za wielkim murem daleko na północy. Wraz z rosnącą liczbą przeczytanych stron rośnie nasza wiedza o ziemiach rycerzy i ziemiach dzikich oddzielonych Wąskim Morzem, a wraz z nią – również przyjemność czytania.

Warto dodać, że w edycji Zyska i S-ki z 1996 roku jest mapka (nie wiem, jak się sprawy mają w przypadku nowego, „serialowego” wydania pierwszego tomu), co jest godne pochwały – czytelnik może od razu sprawdzać topografię, rysować sobie w głowie trasę. Niestety jednak – w wyniku niedopatrzenia (niedopracowania?) – brakuje mapki Wschodu, dlatego miejsce pobytu i działania części postaci jest nam nieznane. Chociaż może tak miało być?

Martin w kreacji świata nie porwał się na żadną rewolucję (która pewnie i tak już jest niemożliwa), lecz wedle własnego uznania przesunął akcenty, dzięki czemu „Gra o tron” to bardziej fantastyka miecza niż magii. Brutalna fantastyka miecza, należałoby dodać. Autor na pierwszy plan wysunął ludzi, światłocienie okrywające ich motywacje oraz niejednoznaczności. Już sam fakt, że kolejne rozdziały nie są numerowane, tylko nazywane imionami najważniejszych bohaterów, sugeruje obecność kilku subiektywnych spojrzeń na wydarzenia. Dodatkowo wybitna łatwość uśmiercania istotnych postaci ułatwia czytelnikowi przywiązywanie się do swoich faworytów (chociaż można przywiązać się niecelnie, a przez to bardzo boleśnie). W ten sposób lektura staje się nie tylko bardziej wciągająca („Jeszcze tylko pięć stron i wreszcie będzie o moim ulubionym…”), ale również osobista.

Jednocześnie taki podział powieści ma swoje minusy. Pisarze często podkreślają, że ich bohaterowie są trochę jak kumple z osiedla – z jednym lubisz spędzać czas, gadać o świecie i pić tanie wino, z innym spotykasz się głównie na większych imprezach, a na co dzień tylko mówicie sobie cześć. Podobnie jest w „Grze o tron” – niektórzy mają dużo miejsca na rozważania i przygody, inni od czasu do czasu kilka wymęczonych akapitów, w których często dochodzi do uczuciowych skrótów (ile to razy Arya chciała być „poczochrana” po głowie przez swojego dawno niewidzianego brata…). Dlatego mimo całkiem udanych starań autora o psychologiczną głębię jest kilka (niewiele) postaci nieco zbyt płaskich, zbyt… książkowych.

Warto również docenić zręczność, z którą Martin miesza różne gatunki („Jak na imprezie trunki!” cytując Sidneya Polaka). Główny wątek akcji napędza pewna tajemnica, w związku z którą prowadzone jest nawet śledztwo, dzięki czemu dostajemy namiastkę kryminału. Postacie aktualnego króla, nazywanego Uzurpatorem, jego namiestnika i najbliższych to z kolei wariacje na temat antycznej tragedii. Przygody młodej Aryi mają w sobie coś z powieści łotrzykowskiej, a doświadczenia jej braci to już poważna młodzieżowa powieść obyczajowa o dorastaniu i pokonywaniu swoich słabości. Z kolei to, co czai się po drugiej stronie wielkiego muru na północy ma w sobie coś z horroru. Ten swoisty miszmasz fascynuje i nie pozwala się nudzić.

Dobrze opowiedziana historia, złożona z mniejszych opowieści osobistych, bardzo solidnie poprowadzony rozwój postaci, ciekawy świat z wciąż odkrywaną historią oraz rysującą się krwawo i brutalnie przyszłością powodują, że powieść wciąga, czyta się ją szybko i ma się ochotę na kolejne tomy.

No i oczywiście, skoro już powstał, wypadałoby zerknąć na serial…


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1239
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: