Dodany: 06.12.2013 15:08|Autor: zsiaduemleko

O tunelach pełnych lęków


Ponoć najtrudniej o te najprostsze pomysły. Bo przecież te wyrafinowane i skomplikowane same przychodzą do głowy podczas śniadania. Najczęściej są tak pogmatwane, że po prostu brakuje im sensu. Mam jednak wrażenie, że celem argumentu o najprostszych pomysłach jest przede wszystkim wytłumaczenie, dlaczego sami na ten (jakże przecież banalny!) pomysł nie wpadliśmy. Nagle się okazuje, że ktoś to zrobił przed nami, a niech to. Odrębną kwestią jest, co z tym pomysłem zrobimy, bo od suchej idei do jej zgrabnej realizacji długa droga. I trzeba wyraźnie stwierdzić, że koncepcja Glukhovsky'ego (bądź też swojsko brzmiącego Głuchowskiego) jest świetna. Prosta, ale jednocześnie ze sporym potencjałem do rozbudowy. Potwierdzeniem jest rozwijające się Uniwersum Metro, w którego skład wchodzi już kilkadziesiąt powieści różnych autorów (w większości rodaków Głuchowskiego, ale zdarzają się wyjątki), z czego kilka ukazało się w polskim przekładzie. Głuchowski najwyraźniej uznał, że w tych ciasnych tunelach wystarczy miejsca dla każdego i zachęcającym gestem zmotywował innych do rozwijania pomysłu, a sam jedynie udziela błogosławieństwa najlepszym tworom. Być może będzie okazja, by do tematu wrócić, ale tymczasem skupmy się na powieści "Metro 2033" - od której wszystko się zaczęło. Bo o zagładzie ludzkości zawsze miło poczytać, by rankiem wstać do pracy i w jakimś stopniu żałować, że tej zagłady chwilowo nie widać na horyzoncie.

O przyczynach skażenia powierzchni Ziemi radioaktywnym pyłem nie przeczytamy wiele. No, był jakiś konflikt, w domyśle III wojna światowa, były bomby, były miliony, miliardy ofiar, a co sprytniejsi mieszkańcy Moskwy zdążyli ukryć się w tunelach stołecznego metra. Zamysł był taki, by przeczekać najgorsze i wrócić na powierzchnię, w glorii i chwale naczelnego gatunku. Tymczasem mijają lata, a następnie dekady i okazuje się, że ludzkość nawet przywykła do życia pod ziemią, więc rychłego wyjścia "na górę" już nikt szczególnie nie oczekuje. Dodatkową motywacją do pozostania w tunelach są liczne zabójcze niebezpieczeństwa, które czekają na śmiałków wyściubiających nos ze swojej dziury. Artem jest na tyle młody, by nie pamiętać wyraźnie życia sprzed zagłady, ma nawet problem z przypomnieniem sobie twarzy własnej matki, ale to właśnie na niego spadnie zadanie, od powodzenia którego zależeć będzie życie wszystkich mieszkańców metra. Wiem, misja ratowania świata (a raczej tego, co z niego pozostało) to pomysł nieco pompatyczny i osobiście wolałbym bardziej przyziemne (napisałbym podziemne, ale to bez sensu) ambicje głównego bohatera, jednak autor zaczął z wysokiej ideowo półki i co zrobić.

Zostawmy już mało wyszukany powód wędrówki Artema i zajmijmy się widokówkami, które mu towarzyszą. Wszak życie w metrze nie przetrwałoby roku, gdyby nie ludzka zdolność adaptacji do każdych warunków. W podziemiach Moskwy funkcjonuje więc hodowla trzody chlewnej i grzybów (z których następnie robiona jest "herbata"), w najlepsze kwitnie handel, gdzie walutą są naboje do niezawodnego kałacha, a przekrój społeczności jest na tyle szeroki, że aż odczuwam przesyt. Swoje siedziby na opuszczonych stacjach metra mają zwolennicy kapitalizmu i komuniści, i religijni fanatycy, i entuzjastyczni rewolucjoniści, i smakosze ludzkiego mięska. Pierwsza refleksja podpowiada, że brakuje tutaj jedynie faszystów. Ale faszyści oczywiście też są. W takim tyglu ideowym nietrudno o konflikty i rzecz jasna ich nie zabraknie - czasami wybuchają na naszych oczach, a czasami pozostaje nam jedynie wdychanie kurzu opadającego po bitwie między frakcjami.

To wszystko wyłącznie powierzchowny szkic mapy metra, jego inwentarz, panoptikum (jak to określa jeden z bohaterów), bo co najbardziej czaruje czytelnika w "Metrze 2033", to rosyjski klimat. On przyprawia treść i nadaje jej charakter, jako że o ile Głuchowski wybitnym pisarzem nie jest, o tyle sprawnie stymuluje wyobraźnię czytelnika, a ta już resztę robi sama.

Muszę przyklasnąć, mlasnąć i przyznać, że było w "Metrze 2033" kilka, może nawet kilkanaście momentów, które całkowicie zaspokoiły mój głód czytelniczych wrażeń. Jednocześnie radował i fascynował mnie każdy fragment w rodzaju: ciemny, opuszczony tunel metra, a grupka uzbrojonych mężczyzn siedzi wokół lichego ogniska (które rozświetla zaskakująco małą przestrzeń, tak jakby światło nie mogło się przebić przez gęsty mrok podziemi), i snuje opowieści grozy z gatunku tych, którymi straszyło się kolegów pod namiotami (i koleżanki oczywiście... tak, wydaje mi się, że były tam też jakieś koleżanki, przecież musiały być). Każdy spacer bohatera przez ciemny tunel, kiedy pojedynczy snop światła z przygasającej latarki nerwowo badał monotonnie ciągnące się z obu stron ściany, a niepokojące szmery sprawiały, że bezustannie trzeba było się oglądać za siebie; każde zagrożenie nieokreślonego pochodzenia, każdy test psychiki i odwagi, który musiał przejść Artem - w jakimś stopniu były też moim udziałem. Mógłbym przysiąc, że w którymś momencie poczułem nawet dreszcz. No i najmocniejsza broń Głuchowskiego - fragmenty dotyczące wyjścia na powierzchnię (bez wyjątku świetne, może dlatego, że ich niewiele): stalkerzy, melancholia, niepokój, szarość, zaparowana szybka maski przeciwgazowej, pustka, cisza i szelest własnego oddechu, ludzkie kości. Atmosfery nie brakuje, a wyprawa do Wielkiej Biblioteki przez całe swoje trwanie wywołuje przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Klasa.

"Metro 2033" z pewnością nie jest wyzwaniem czytelniczym, ale też do takiego miana nie pretenduje. Głuchowski posługuje się językiem prostym, próżno u niego szukać literackich rebusów i finezyjnych fraz, lecz właśnie w ten sposób trafia się do milionów. Świetny pomysł (na który podobno wpadł mając lat piętnaście), dopracowanie szczegółów, niezłe, rzemieślnicze wykonanie oddające ducha oraz atmosferę chwili i voilà! - mamy bestseller. Co z tego, że nie brakuje w treści przewidywalnych fragmentów oraz niezwykłych zbiegów okoliczności; że aż prosi się o szersze spojrzenie na odporność psychiczną mieszkańców metra i zagrożenia wynikające z ich bzikowania; że Artem chwilami porusza się po metrze jak pijany zając i zmierza do celu obierając nielogiczną trasę, bez ładu i składu, w myśl zasady "jakoś to będzie"? Powieści brakuje końcowego szlifu, polerki, ale z pewnością ma udane, hipnotyzujące oraz klimatyczne momenty i cóż, ja jestem kontent, bo właśnie tego - pi razy drzwi - oczekiwałem.


[opinię wcześniej zamieściłem na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1039
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: