Dodany: 01.12.2013 13:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

Czytatka-remanentka (XI 13)


Oto listopadowe lektury, dla których brakło czasu na przyzwoite recenzje:

W półtora pokoju (Brodski Josif) (5,5)
Piękny esej wspomnieniowy, w którym dobiegający pięćdziesiątki poeta opisuje swój dom rodzinny w jednej z zabytkowych leningradzkich kamienic, gdzie w „półtora pokoju” - bo zgodnie z nakazami władz duże przedrewolucyjne lokale zasiedlano kilkoma rodzinami, wspólnie korzystającymi z kuchni, łazienki i toalety - dorastał, otoczony troską i miłością niezupełnie już młodych rodziców (gdy przyszedł na świat, matka miała lat 35, ojciec 37). I właśnie rodzicom poświęcona jest ta opowieść, pełna szacunku i czułości – i pełna też żalu do systemu, który najpierw bezskutecznie usiłował przyciąć skrzydła młodzieńcowi o artystycznej duszy, zmusił go do rozstania z najbliższymi, a potem odmawiał schorowanym staruszkom prawa do zobaczenia się z synem. Wyborny styl i język – dzięki nim zapamiętam tę lekturę na długo i nie omieszkam sięgnąć po inne próbki prozy autora, jeśli mi tylko wpadną w ręce.

Gościnność słowa: Szkice o przekładzie literackim (Jarniewicz Jerzy) (5)
Rzecz bardzo interesująca dla wszystkich, którzy marzą o tłumaczeniu literatury pięknej względnie już się tym zajęciem parają; także dla nieprofesjonalistów na tyle dobrze znających język obcy, by móc czytać ulubione tytuły „podwójnie”, w oryginale i w przekładzie, po czym zastanawiać się, dlaczego tłumacz w danym miejscu wybrał taką, a nie inną opcję. Oczywiście spotkamy tu największy chyba w historii literatury (a na pewno – literatury dla dzieci) dylemat translatorski w postaci „Kubusia Puchatka” i „Fredzi Phi-Phi”, tak dalece różniących się od siebie, że w zasadzie będących dwiema różnymi książkami (a zatem, która z nich jest tym „prawdziwym” „Kubusiem”? A może żadna?). Tak samo – również na konkretnych przykładach - będziemy się zastanawiać, jak daleko może pójść ingerencja tłumacza w styl i język poety: jeden ten sam wiersz czy cały tomik nadmiernie upoetyzuje, drugi zbytnio upotoczni, trzeci postara się przełożyć każdą frazę maksymalnie dosłownie… i czy to wciąż będzie to samo dzieło? Autor w tyleż wymowny, co taktowny sposób prezentuje pułapki czyhające na tłumaczy na różnych etapach podjętego zadania, poczynając od przekładania samego tytułu aż po rozmaite niuanse, wynikające na przykład z różnic w rodzaju gramatycznym tego samego rzeczownika w różnych językach czy też z nieprzetłumaczalności pewnych konstrukcji słownych, swoistych dla jednego języka, w drugim zaś niedopuszczalnych. Świetnie się czyta, a konkluzja na końcu nasuwa się dość oczywista: dlaczego tego tak mało?

Bibuła (Piłsudski Józef Klemens) (5)
Z okazji święta narodowego uznałam za wskazane posilenie się jakąś stosowną lekturą, a cóż się lepiej nadawało, niż dzieło człowieka, któremu świętowane właśnie odzyskanie niepodległości zawdzięczamy? „Bibuła” okazała się opowieścią z czasów, gdy autor wraz ze swoją pierwszą żoną działał w PPS i wydawał czasopismo "Robotnik". Nie spodziewałam się za wiele po stylu Marszałka, bo wiadomo, konspirator, później żołnierz, mowy do wojska wygłaszał ładne, ale żeby i talent do zapisywania swoich myśli miał, to rzadko się zdarza. A tu niespodzianka: oprócz wnikliwej analizy wszystkich elementów konspiracyjnej działalności wydawniczej, składającej się nieledwie na podręcznik dla potencjalnych naśladowców, także piękna polszczyzna (oczywiście nieco archaiczna, ale nie bardziej, niż np. w reportażach Prusa), świetny styl, dar do opisywania scenek rodzajowych - gdyby tak wyjątek dać do konkursu, podejrzewam, że większość podejrzewałaby o jego autorstwo któregoś z zawodowych pisarzy.

Sezon burz (Sapkowski Andrzej) (5)
Myślałam, że się nie doczekam, a jednak… Słusznie zrobił maestro Sapkowski, wracając do świata Wiedźmina – w nim jego pióro potrafi dokonywać cudów!
Opowiedziana w „Sezonie burz” historia dzieje się nieco przed „Ostatnim życzeniem”. Geralt jest świeżo po pierwszym rozstaniu z Yennefer, błądzi po świecie, likwiduje potwory, ale oto zostaje wmieszany w bardzo skomplikowaną intrygę, w wyniku której zostaje oskarżony o … zawyżanie rachunków za usługi, traci swoje wspaniałe miecze, a zyskuje niewiele – ot, nieco miłych chwil z kolejną czarodziejką, Lyttą Neyd zwaną Koral (tą samą, której nazwisko przeczyta później na pamiątkowym obelisku obok pola bitwy pod Sodden). Zaś zadanie, które mu zostaje poruczone w zamian za uwolnienie od spreparowanych zarzutów, okazuje się ogromnie niewdzięczne i tylko częściowo leżące w jego kompetencjach.
Jak zwykle, świetny styl, żywa akcja, sprawna żonglerka motywami i aluzjami, i gdyby nie jedna zbyt wulgarna piosenka, byłabym chyba dała ocenę jeszcze wyższą.

Moja wielka miłość (Stachowicz Izabela (pseud. Czajka lub Gelbard Izabela lub Bell Iza)) (4)
Te same piękne czasy, ten sam bogaty język opowieści, ta sama autoironia – a jednak w żaden sposób nie umiałam się tym tomem wspomnień Czajki delektować tak jak poprzednimi. Może dlatego, że nie potrafiłam poczuć ani cienia sympatii do podmiotu tej opowieści, legendarnego Franca Fiszera, w związku z tym to, co w jego zachowaniu kogoś mogłoby bawić, mnie doprowadzało do szału (jakże ja doskonale rozumiem męża Belusi, który białej gorączki dostawał, widząc fachowe czasopisma z powydzieranymi stronicami, porozrzucane po całym mieszkaniu „fidibusy”, pościel zasypaną popiołem! Niechlujstwa nie znoszę, obżeranie się – nie jedzenie, tylko właśnie obżeranie, włącznie z bezczelnym zagarnięciem obiadu przygotowanego dla trojga pozostałych stołowników! - na czyjś koszt budzi mój głęboki niesmak, a w rzekomo dowcipnych zagrywkach nie umiem się dopatrzeć niczego innego, jak tylko grubiaństwa… Może i był genialnym filozofem, ale geniusz bez kultury osobistej nie zachwyca. A tolerowanie takich wybryków też moim zdaniem nie świadczy o dobrym sercu, tylko o braku rozsądku… Dałam 4 tylko za sam sposób opowiadania.

Niechciana prawda (Kołakowska Agata) (3,5)
Zdrada i rozwód – mnóstwo współczesnych powieści porusza ten temat, pośrednio obecny w życiu każdego z nas (czyż nie znamy z rodziny, sąsiedztwa, kręgu znajomych choć jednej takiej historii, gdy któreś z małżonków oświadczyło drugiemu, że odchodzi, bo kocha innego/inną, albo, co gorsza, zwinęło manatki zostawiając jedynie zdawkowy liścik albo i bez słowa wyjaśnienia?) i właściwie już nawet nieco „oswojony” przez media, z lubością podające do publicznej wiadomości – niekiedy nawet zbyt szczegółowo – informacje o kolejnych związkach sławnych ludzi i ich niepowodzeniach. Ale sytuacja taka jak w „Niechcianej prawdzie” wykracza poza granice tej „swojskości”, bo przyczyną rozstania Marka i Beaty, małżeństwa z kilkunastoletnim stażem, nie jest „ta trzecia”, lecz… „ten trzeci”. Zszokowana kobieta nie potrafi pojąć, jak to możliwe, by mąż – w rzeczy samej niebędący wzorem namiętnego kochanka, lecz przecież kiedyś twierdzący, że kocha, „czuły, troskliwy, pełen empatii”– przez te wszystkie lata nie dał po sobie poznać, że odczuwa pociąg erotyczny do osób tej samej płci. A może jednak coś podświadomie sygnalizował, tylko ona wypierała z świadomości wszelkie spostrzeżenia, które by mogły zburzyć jego wizję jako idealnego męża i ojca? Ale tak czy inaczej, stało się; odszedł do innego mężczyzny – odszedł jeszcze nie w sensie fizycznym, bo zanim oboje ustalą, jak przekazać tę wiadomość synowi i rodzicom Beaty, nie ma mowy o wyprowadzce na stałe – i ma zamiar z nim pozostać. Beata ma dobrą pracę (zresztą i Marek wcale nie zamierza zostawić jej bez wsparcia finansowego), jest energiczna, samodzielna, otwarta – da sobie radę i bez mężczyzny. Ale jak przeboleć odkrycie, że nigdy nie było się obiektem gorącego uczucia, raczej wygodną przystanią na czas poszukiwania prawdziwego „ja” i kamuflażem dla skrywanych przez lata pragnień? A i dla Marka czas po rozstaniu nie jest łatwy; ma świadomość, że idąc za głosem serca, krzywdzi Bogu ducha winną żonę i jeszcze mniej winne dziecko, a wracając do nich, unieszczęśliwiłby siebie i Marcina, zresztą bez żadnej gwarancji, że tym powrotem naprawiłby wyrządzone już szkody… Nie dość tego, musi się zmierzyć jeszcze z jedną przeszkodą: związki jednopłciowe nie są w naszym społeczeństwie mile widziane, czego dowody napotyka na każdym kroku – a żeby na serio być z Marcinem, powinien dokonać coming outu…
Pod względem fabularnym trudno tej opowieści cokolwiek zarzucić – jest dostatecznie prawdopodobna, jest dobrze skonstruowana, z przerzucaniem uwagi czytelnika to na jedną, to na drugą postać – a jednak nie robi takiego wrażenia, jakiego można by się spodziewać. Nie ma w niej tego „czegoś”, co sprawia, że nie można się od czytania oderwać, że jeszcze jakiś czas po zakończeniu myśli się obrazami z powieści. Może to kwestia zbyt „czytankowej” narracji, może nieco sztucznych momentami dialogów. Co nie znaczy, że czytać nie warto – nawet w tej niezbyt wyszukanej formie zyskujemy możliwość uświadomienia sobie problemów, przed jakimi stają ludzie ukrywający przez lata swoją orientację oraz ich bliscy.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1881
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 02.12.2013 15:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Oto listopadowe lektury, ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Coś mi tu nie gra: "Opowiedziana w „Sezonie burz” historia dzieje się nieco przed „Ostatnim życzeniem”. Geralt jest świeżo po pierwszym rozstaniu z Yennefer"
To właśnie w "Ostatnim życzeniu" Geralt poznał Yennefer, więc chyba powinno być "po" zamiast "przed"? Zaznaczam, że ja tego jeszcze nie czytałem, no ale jakoś mi to nie pasuje.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.12.2013 16:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mi tu nie gra: "Opowi... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
Miałam na myśli nie samo opowiadanie "Ostatnie życzenie", ale cały tom pod tym tytułem, który się składa z opowiadań jako takich, a elementem je spajającym jest interludium w odcinkach pt. "Głos rozsądku", w którym Geralt przebywa w świątyni Melitele po tym jak rozstali się z Yennefer. W pewnym momencie ("Głos rozsądku 6") Nenneke podejrzewa, że on chce szybko opuścić świątynię, żeby Yennefer go tu nie znalazła, i pyta go, jak się poznali. On odpowiada, że zaczęło się od tego, jak poszli z Jaskrem nałowić ryb i że dalszy ciąg opowie jej po wieczerzy, po czym następuje jeszcze kilka zdań, kończy się ta część interludium, a zaczyna się (od połowu ryb) tytułowe opowiadanie, z którego dowiadujemy się całej historii znajomości Geralta i Yennefer.
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 02.12.2013 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam na myśli nie samo ... | dot59Opiekun BiblioNETki
No tak. Teraz wszystko jasne.
Źle mi się skojarzył tytuł. :-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.12.2013 16:37 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak. Teraz wszystko ja... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
No, w sumie nie źle, tylko myśleliśmy o dwóch różnych elementach tego samego dzieła :-).
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: