Dodany: 24.11.2013 15:43|Autor: zmianowy
Bardzo dobry debiut genialnego pisarza!
Wszystkie dzieła Josepha Conrada były już analizowane i opisywane na setki sposobów przez umysły o wiele większe niż mój, trudno zatem jest się zmusić do skreślenia choćby kilku słów bez popadania przy tym w interpretacyjną śmieszność. Szczególnie że Conrad jest pisarzem nietuzinkowym, stawiającym czytelnikowi wiele pytań, na które odpowiedzi mogą okazać się nieprzyjemne dla ducha i umysłu. Nie ukrywam, że dla mnie to jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy i każda jego powieść zasługuje na zainteresowanie.
Bardzo istotny jest fakt, że w przypadku „Szaleństwa Almayera” mamy do czynienia z dziełem debiutanckim, w którym styl Conrada dopiero się kształtował (zwłaszcza że praca nad powieścią trwała długo i była przerywana). Nie da się zatem nie odczuć podczas lektury pewnego… zmęczenia, a precyzyjniej – wymęczenia. Zupełnie jakby w trakcie pisania autor wpadł na inny pomysł, lepszy, ale mimo wszystko postanowił najpierw skończyć to, co już zaczął.
Tytułowego bohatera poznajemy jako młodego, pełnego zapału, pomysłów i ambicji Europejczyka żyjącego na malowniczym Borneo. Dzięki swoim zdolnościom w dziedzinie szeroko pojętego handlu zostaje dostrzeżony przez jednego z możnych tego mikroświata swoich czasów. Otrzymuje od niego nie tylko wiedzę dotyczącą handlu i miejsc, w których przyszło mu pracować, ale również żonę – Zahirę, czyli miejscową dziewczyną, sponiewieraną przez życie, a potem przez nauczyciela Almayera traktowaną jak córkę, wychowaną w europejskim klasztorze i wreszcie – wyposażoną w spory posag. Z takim prezentem od losu przenosimy się w kolejnych rozdziałach w czasie.
Sytuacja zmienia się diametralnie – nauczyciel, przyjaciel i przybrany teść Almayera umiera, z małżonki wychodzi stłamszona próbami wychowania dzikość połączona ze złością za rany otrzymane w przeszłości, a w hierarchii społecznej bohater zsuwa się o co najmniej kilka stopni i traktowany jest przez miejscowych z przymrużeniem oka, a niektórym wręcz jego obecność wydaje się zbędna.
Można zadać pytanie – co w takim razie trzyma jeszcze Almayera w tym miejscu? Przede wszystkim ogromna miłość do córki, pół-Malajki oraz wiara, ogromna wiara, że wreszcie uda mu się zapewnić swojemu jedynemu dziecku bogactwo i właściwy, czyli wysoki status społeczny. Szansy na to upatruje w pewnym biznesie, który planuje wraz z Dainem – jedynym człowiekiem, którego może uważać za przyjaciela i który ma pewne poważanie, wpływy i możliwości. W przeciwieństwie do bohatera, który zaoferować może jedynie swoją wiedzę zdobytą w przeszłości.
Na takim tle zaczynają dziać się wydarzenia przynależące do różnych gatunków. Wątek współpracy Almayera i Daina ma posmak powieści przygodowej. Znajdziemy tutaj kłótnie, groźby, ucieczki, a nawet wystrzały. Z kolei rozwijające się uczucie Niny i Daina to romans z całkiem niezłą paletą rekwizytów, jak potajemne schadzki czy groźba rozstania. Wszystko to jednak stanowi pomniejsze płaszczyzny tej powieści, bo i tak wszystkie elementy zbiegają się w dramat, prawdziwy dramat.
Chociaż brzmi to trochę jak zbyt nachalny tekst reklamowy na plakacie lub ulotce, w „Szaleństwie Almayera” każda postać, nawet drugoplanowa, przeżywa swój wewnętrzny dramat. Czasami podczas czytania byłem zdziwiony, że w dość cienkiej książce Conrad decydował się na tak bogate „wyposażenie” skrytymi emocjami bohaterów mniej istotnych dla przebiegu akcji. Chwilę potem moje zdziwienie jeszcze bardziej rosło, kiedy okazywało się, że owe emocje – i to, co w końcu spowodują – bardzo istotnie wpłyną na akcję. Zdziwienie i podziw dla Conrada, że tak wielkie umiejętności zaprezentował już w pierwszej swojej powieści (chociaż podczas pięciu lat pisania mógł ją spokojnie dopracowywać).
Jasne jest, że w recenzji powieści zatytułowanej „Szaleństwo Almayera” trzeba też wspomnieć o tytułowym szaleństwie. Nawet jeśli dramat przeżywa każda postać i ma się wrażenie, że wszystkie są tak samo ważne, szaleństwo ogranicza się tylko do głównego bohatera. W tytule to słowo klucz zapisane jest w liczbie pojedynczej, lecz moim zdaniem Joseph Conrad mógłby tu użyć liczby mnogiej.
Kasper Almayer jest, moim zdaniem, postacią tragiczną. Przepełnia go ogromna ambicja, która na początku w sposób dynamiczny i nieco agresywny doprowadza młodego chłopaka do trudnych decyzji o przyszłości. Te decyzje i ich konsekwencje staną się później bezpośrednią przyczyną tragizmu bohatera – tragizmu wyobcowania, samotności, utraty znaczenia społecznego, otoczenia przez obojętnych lub wrogo nastawionych ludzi, tęsknoty za Europą i przeszłością…
Dalszy rozwój akcji pokazuje, że z połączenia tragizmu oraz wciąż niewygasłej ambicji Almayer momentami przeżywa, planuje lub realizuje jakieś mniejsze lub większe szaleństwo. Od razu trzeba zaznaczyć, że wcale nie chodzi tutaj o chorobę psychiczną. To my, czytelnicy, nadajemy zachowaniom i myślom głównego bohatera miano „szaleństwa”. W samej powieści takie sformułowanie pada raz lub dwa i jest jedynie nazwą, którą miejscowi nadali dużemu, wybudowanemu w stylu europejskim domowi Almayera. Domowi, warto dodać, z racji najróżniejszych problemów niedokończonemu.
Wszystkie inne szaleństwa to już sprawka naszych interpretacji, sądów i refleksji, za którymi stoją zdobyte w życiu doświadczenia. Warto jednak zwrócić uwagę, jak bardzo różnią się czasy oraz (przede wszystkim!) światy, w jakich przyszło żyć Almayerowi i nam. Może to tak naprawdę nasze interpretacje są „szaleńcze” w stosunku do tamtych miejsc, czasów, ludzi?
Poza refleksją nad fabułą, treścią, z którą obcujemy, warto przypomnieć sobie, jak ważny jest sam czytelnik i jego doświadczenia, przez których pryzmat ocenia bohaterów. Niby oczywiste, ale warto pamiętać, że nie tylko każdy z nas może to, co czyta, rozumieć inaczej niż inni, ale że gdyby sami bohaterowie mogli zgodnie ze swoją wiedzą przeanalizować nasze przemyślenia, byliby zapewne bardzo zdziwieni tym, jak określamy ich poczynania.
Jednak „Szaleństwo Almayera” to nie tylko intelektualne doznania i ciekawa mieszanka gatunkowa. To również powieść, którą z nie do końca jasnych przyczyn (bo nie chodzi ani o treść, ani o formę) czyta się z pewnym trudem, jakby nieco topornie. Myślę, że ma na to wpływ wspomniane wymęczenie – zupełnie jakby męczący się przy pisaniu Conrad chciał sprawić, żeby również czytelnik się męczył. To pewnie odczucie subiektywne, ale nie polecałbym tej powieści na leniwe niedzielne popołudnie.
Poza tym momentami widać, szczególnie w opisach przyrody i historii niektórych mieszkańców, że autor dopiero szukał swojego stylu, otrzymujemy więc barwne, bogate i obszerne opisy przyrody (podobne do tych, które później zaproponuje na przykład Tolkien albo, trochę bliżej, Szklarski). Nie jest to poważny zarzut, ale przyczynia się do opisanej wcześniej toporności.
Mimo wszystko warto poznać „Szaleństwo Almayera”. Jest to wartościowa powieść, pozwalająca na najróżniejsze interpretacje i zachęcająca do refleksji nie tylko na temat treści, ale również całej literatury, jej odbioru i roli czytelników w procesie jej kształtowania. To również dowód, że Joseph Conrad, pisarz, z którego powinniśmy być nieustannie dumni i ciągle wracać do jego dzieł, był praktycznie od razu całkowicie ukształtowanym twórcą i naprawdę niewiele rzeczy musiał jeszcze poprawić lub się ich nauczyć. W zasadzie bez żadnych wcześniejszych publikacji postanowił napisać powieść, więc usiadł, napisał ją (w ciągu pięciu lat, ale zawsze) i osiągnął sukces. W przypadku takiego pisarza niemożliwym jest, by przesadzić z pochwałami – prawda?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.