Dodany: 21.11.2013 14:24|Autor: male_czarne

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Efekt Lolity
Durham Gigi

8 osób poleca ten tekst.

„Efekt Lolity”


Tytułem wstępu: Długotrwała ekspozycja na bodziec powoduje rodzaj znieczulicy – ilość, która jeszcze przed chwilą powodowała w organizmie stan alarmowy obecnie nie wywołuje żadnej reakcji. Proces ten nosi nazwę habituacji. Książka, o której poniżej opowiadam, to pobudka ze stanu odrętwienia wywołanego zjawiskiem, które pożera społeczeństwo, a do którego tak bardzo się przyzwyczailiśmy, że zabrakło w nas krzyku niezgody i odruchu walki.

Książkę „Lolita Effect” M.G. Durham miałam na oku już od pewnego czasu. Jako że temat niezwykle interesujący i na czasie, a samą autorkę pamiętałam z udziału w filmie dokumentalnym „Miss Representation”, postanowiłam zakupić egzemplarz na stronie brytyjskiego Amazonu. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że obędzie się bez ćwiczenia języka obcego – „Efekt Lolity” został bowiem przetłumaczony na polski i wydany już w 2010 roku. Popędziłam zatem do księgarni, gdzie udało mi się wygrzebać niewielkich rozmiarów tomik (208 stron tekstu, pomijając bibliografię i przypisy) ze stosu opatrzonego hasłem „tania książka”.

„Efekt Lolity” Durham to książka pisana z kilku perspektyw: medioznawczyni, wykładowczyni komunikacji masowej i dziennikarstwa; działaczki na rzecz praw dzieci i sprawiedliwości społecznej; matki dwóch córek, żyjących i rozwijających się w tym samym medialno-konsumpcyjnym kotle co miliony dziewcząt i chłopców na świecie. Te perspektywy uzupełniają się wzajemnie, stanowią dla siebie podporę i uwiarygodnienie całości tez stawianych przez autorkę.

Co to właściwie jest „Efekt Lolity”? Emanacja nowego fenomenu kultury, którym jest „mała seksowna dziewczynka”, doprawionego odpowiednią dawką konsumpcjonizmu i puszczonego w świat na skrzydłach wszechwiedzących mediów. Współczesne Lolity, podobnie jak ich protoplastka z powieści Nabokova, są obiektem seksualizującego spojrzenia dorosłych, czerpiących z nich nie tylko zysk, ale również przyjemność, nierzadko erotyczną.

Dzieci są istotami seksualnymi – seksualność stanowi część człowieka, przy czym na każdym etapie jest ona inna, zmienia się, tak jak zmieniają się psychika i cielesność. Problem polega na tym, że na dzieci (przede wszystkim dziewczynki) obdarzone seksualnością odpowiednią do ich poziomu rozwoju rzutuje się seksualność osób dorosłych, wtłaczając je w normy i szablony, które wyrządzają im rzeczywistą krzywdę.

„Lolitka to nasza ulubiona metafora, którą posługujemy się, ilekroć chcemy określić małą złośnicę, świadomą swych wdzięków kokietkę z niezaspokojonym libido, małą nimfomankę […] Lolity, które zaludniają rzeczywistość medialną, to fabrykaty na usługach rynku i zysku. Są bardzo kuszące, zwłaszcza dla małych dziewczynek, na których podatności żerują. Stosują przebiegłą retorykę, która szermuje hasłami emancypacji i wolnego wyboru. Jednocześnie jednak umiejętnie zatajają istotne aspekty wąskiej i restrykcyjnej definicji seksualności, której nośnikami są właśnie ich obrazy i towarzyszące im treści. Zamiast oferować dziewczynkom – i innym grupom odbiorców – mądre, światłe, postępowe i zakorzenione w etyce interpretacje seksualności, media i kultura wysnuwają z siebie ciąg »prosti-tots« [nieprzetłumaczalne, zdaje się, sformułowanie będące połączeniem słów „prostitute” i „tot” (berbeć)], przeseksualizowanych dziewcząt, których obecność w naszej kulturze stała się tematem publicznej kontrowersji”[1].

Gigi Durham wyodrębnia w swojej książce kilka komponentów „efektu Lolity”, mających niestety to do siebie, że występują razem, co sprawia, iż moc oddziaływania tego efektu rośnie wykładniczo. Pierwszym elementem jest mit „bycia hot”. „Hot” bądź „sexy” to najwyższa pochwała, stosowana w odniesieniu do wyglądu, modnych ciuchów, filmów czy muzyki (określenia te wdarły się do języka tak bardzo, że ostatnio nawet na jednym z filmów szkoleniowych z dziedziny psychologii usłyszałam, iż „tam metoda pracy nie jest może sexy, ale za to jest skuteczna”). Bycie „sexy” w przypadku kobiet oznacza ideał rodem z filmów soft porno – nieśmiałość małej kotki połączona z wulgarnym ekshibicjonizmem. Przeniesienie tego ideału poprzez reklamy i medialne wzorce do rzeczywistości oraz polanie go sosem female empowerment (płytka, służąca maksymalizacji zysków wersja feministycznego hasła) powoduje, że wszędzie we współczesnych mediach miarą kobiecej seksualności jest publiczne odsłanianie swojego ciała.

Dobrze, wiemy już, że trzeba być hot, co wiąże się z odsłanianiem publicznie ciała. Ale jakiego ciała? Tu wchodzi do gry drugi mit – anatomia bogini seksu jest z góry określona. Problem polega na tym, że ambasadorki „bycia hot” pojawiające się na billboardach, okładkach czasopism czy w reklamach telewizyjnych to spreparowany wcześniej przez makijażystów, fotografów, grafików produkt. Nie umywają się do nich „zwyczajne” dziewczynki, szczególnie gdy ich skóra nie jest biała. Przez swój globalny zasięg mit „jedynego słusznego ciała” powoduje, że Azjatki operują sobie powieki, by ich oczy wyglądały na mniej skośne, a Murzynki stosują kremy wybielające skórę.

Do składników „lolitowej zupy” dodajmy wizerunek będący połączeniem gotowości seksualnej z dziecięcą niewinnością. Seksowne dziewczęta w mundurkach, uczennice będące jednocześnie striptizerkami, zalotnie okręcające wokół palców włosy z kucyka i wygładzające plisy na przykrótkiej spódniczce. Kilkulatki z konkursów piękności w pełnym makijażu, paradujące po wybiegu w skąpym bikini. I druga strona medalu – dorosłe kobiety stylizowane na dziewczęta, z lizakami, splecionymi w warkoczyki włosami, w dziecięcej bieliźnie. Nie wystarczy? To może jeszcze dorzućmy seksualizację przemocy w teledyskach, reklamach, grach komputerowych i horrorach. Nie bez powodu w horrorach typu slasher scenę brutalnego mordu poprzedza zazwyczaj ukazanie seksu przyszłych ofiar czy bohaterki pod prysznicem. W „najgorszym” wypadku w momencie śmierci widać ją nagą lub ubraną jedynie w bieliznę. Niepokojące jest to, że slashery oglądają głównie nastoletni chłopcy. W jednej chwili serwuje się im scenę, która ma za zadanie wywołać podniecenie, w następnej – wiąże się ją mocno z brutalnym morderstwem. Nie mówiąc już o tym, że kobiece ofiary są często zabijane ze szczególnym okrucieństwem, stanowiącym w oczach zabójcy (a następnie także widzów) karę za seksualną aktywność. Na koniec warto posypać tę niesmaczną potrawę odrobiną „niewidocznego męskiego obserwatora”. Młode kobiety uczy się patrzeć na siebie i swoje rówieśniczki spojrzeniem krytycznego męskiego obserwatora, enigmatycznej, nieistniejącej postaci, której jednak wszędzie pełno. „Przetestujcie te style: sprawdzone przez dziewczyny, doceniane przez chłopaków”, „Przyciągnij jego uwagę! Pięć nowych zapachów, które zainspirowały pięciu seksownych muzyków: opowiadają, jak wyglądałaby kobieta ich marzeń, na której chcieliby czuć ten zapach. A którą z nich jesteś ty?”, „Jego ulubione pozycje”, „Kocham dziewczyny, które… – dziesięciu przystojniaków z całego świata dzieli się swoimi gustami w zakresie tego, co ich kręci w dziewczynach”[2]. Zarzucane radami, w jaki sposób przyciągać do siebie męskie spojrzenia, wysyłać komunikat „jestem dostępna”, jednocześnie natykają się na swojej drodze na schemat, gdzie „mężczyznę [określa się] jako (nieświadome) zwierzę, kobieta zaś jest tu poskramiaczem bestii”[3]. Takie podejście jest nie dość, że ogłupiające, to jeszcze bardzo krzywdzące zarówno dla dziewcząt (nie pozwala im na wyrażanie siebie) jak i dla chłopców (sprowadza ich do owładniętych seksem istot, które trzeba tresować).

Nie sposób streścić całości „Efektu Lolity”, przedstawić jego wielowątkowości. Durham analizuje każdy z mitów bardzo dokładnie, przyglądając się wszystkim ich aspektom i emanacjom w kulturze. Niezwykłą wartością tej książki są konkretne porady czy schematy pracy z dziewczętami przygotowane dla rodziców i nauczycieli. Autorka stara się przekonać nas, że jako odbiorcy mediów, konsumenci, a przede wszystkim – jako dorośli mamy możliwości ochronienia dziewcząt przed krzywdzącym „efektem Lolity”. Ma wysokie zdanie zarówno o dziewczętach, jak i chłopcach, uważa, że są wartościowymi, utalentowanymi jednostkami o krytycznym umyśle, który wystarczy w odpowiedni sposób stymulować. Jej celem jest zapewnienie dziewczętom szansy na życie w zgodzie ze sobą, możliwości ekspresji intelektualnej, duchowej i seksualnej nieobarczonej schematami przygotowanymi po to, by maksymalizować zyski korporacji, działania w swoim rytmie, w zgodzie ze swoim rozwojem umysłowym, emocjonalnym i fizycznym. Jest gorącą orędowniczką zajęć z media literacy w szkołach, pozwalających na wykształcenie w dzieciach umiejętności krytycznego „czytania” przekazów medialnych docierających do nich zewsząd. Pełna przykładów zarówno złych, jak i dobrych praktyk, książka „Efekt Lolity” może stać się dla nas sygnałem ostrzegawczym, nie tylko wybudzającym z doświadczanej habituacji (efekt Lolity jest tak powszechny, że aż uważany za coś normalnego), ale także podającym konkretny, naostrzony „oręż” do walki o lepszą przyszłość dla dziewcząt na całym świecie.

A teraz fala krytyki.

Na początku zastanawiałam się, jakim cudem „Efekt Lolity” w polskim wydaniu mnie ominął. Przecież regularnie odwiedzam okoliczne księgarnie, przeglądam półkę z analizami socjologicznymi, psychologicznymi itd. Jak to się stało? Dlaczego książka, która stanowiła ważne wydarzenie wydawnicze na rynku amerykańskim, u nas przeszła zupełnie bez echa? Dopiero kiedy „Efekt Lolity” znalazł się w moich rękach, zrozumiałam.

Oto przykład, jak można sabotować własne książki. Brawa dla wydawnictwa! Paskudna okładka jest doskonałym przykładem „efektu Lolity”. Są na niej długie nogi nastoletniej (lub dorosłej już) kobiety ubranej w podkolanówki i rodzaj mikrospódniczki, spod której widać odrobinę bielizny. Nogi są lekko skrzyżowane, na stopach – skórzane sandałki na wysokim obcasie. Jedna ręka obciąga falbany spódnicy, druga skubie je, lekko podwijając. Postać kobiety kończy się na wysokości pępka, tak, by jeszcze widać było zarysowane pod dopasowanym materiałem biodra. Jej twarz nie jest ważna, nie ma jej. Po co komu twarz, kiedy mamy nóżki i bioderka? Wszystko oczywiście w kolorze „majtkowego różu”, żeby nie było wątpliwości, że to książka o dziewczynkach. Tył okładki to to samo zdjęcie, tyle tylko, że z mniejszym kontrastem, stanowiące tło dla noty wydawcy. Nic dziwnego, że książka przeszła niezauważona, skoro jej wygląd sugeruje raczej literaturę o zabarwieniu erotycznym, niż pozycję naukową. Tym bardziej to przykre, że kobieta projektowała tę okładkę. W środku uważny czytelnik znajdzie garść literówek, niekiedy toporne konstrukcje zdań. Niesamowicie brakuje wyjaśnienia niektórych zjawisk, do jakich Durham się odwołuje. W USA sprawa JoBennet Ramsey jest powszechnie znana, śmiem wątpić, czy podobnie jest w Polsce (gwoli wyjaśnienia: JoBennet to sześcioletnia dziewczynka, wielokrotna uczestniczka konkursów piękności, zamordowana w piwnicy swojego domu. Sprawa do tej pory nie została wyjaśniona). Czytając „Efekt Lolity” odczuwałam swoistą irytację, że przez takie błędy wartościowa książka nie stanie się w Polsce gościem programów edukacyjnych, zajęć szkolnych czy przedmiotem rodzinnych dyskusji.



---
[1] M.G. Durham, „Efekt Lolity”, przeł. Mikołaj Gliński, wyd. Prószyński i S-ka, 2010, s. 28.
[2] Tamże, s. 145.
[3] Tamże, s. 146.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2485
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: