Dodany: 20.11.2013 16:56|Autor: anek7

Czytatnik: Lektury wiejskiej nauczycielki

1 osoba poleca ten tekst.

Przeczytane w busie - część pierwsza


Przez większość życia cierpiałam na swego rodzaju chorobę lokomocyjną - mogłam jechać na każdą dowolną odległość, każdym środkiem lokomocji i nic mi się nie działo dopóki nie zaczynałam czegoś czytać. Nie wiem czy to była kwestia dziurawych dróg, byle jakich pojazdów czy jeszcze jakichś innych powodów - nie dawałam rady i już...
Od kilku tygodni (z racji pobierania nauk) soboty i niedziele spędzam w Krakowie i sporo czasu zajmuje mi podróżowanie "tam i z powrotem" - około godzinę w jedną stronę. Ogromna strata czasu... Kiedy jechałam na pierwsze zajęcia zabrałam (bez większego przekonania) książkę i albo mi się organizm przestawił, albo okoliczności przyrody się zmieniły, dość na tym, że udało mi się kilkadziesiąt stron przeczytać.
I tak oto, dzięki tym wyjazdom, kilka książek, które od jakiegoś czasu na swoją kolej czekało, zostało przeczytane. Oczywiście nie każda literatura nadaje się do busa relacji "Miechów-Kraków" - zdecydowanie najlepiej się sprawdzają kryminały i sensacje.

Jako, że czasu mi nie starcza na jakieś długie elaboraty to w skrócie o trzech książkach przeczytanych w autobusie będzie - chociażby dlatego, że wszystkie zasługują na uwagę. Dwie z nich to świeżynki są, jedna ma już trochę wieku, autorzy są różnej płci i narodowości, prezentują różne style - tak więc do wyboru do koloru.

Kolejność nieprzypadkowa, bo alfabetyczna;)


Czy jest ktoś, kto przynajmniej nie słyszał o Danie Brownie? Podejrzewam, że nikt, albo bardzo niewiele osób. Nawet jeśli nie pałacie jakimś specjalnym nabożeństwem do książek tego autora, to może widzieliście filmy nakręcone na podstawie dwóch jego powieści, gdzie główną rolę profesora Roberta Langdona gra Tom Hanks. Brown łączy w swoich powieściach wątek sensacyjny z historią, akcja toczy się w zawrotnym tempie, a czytelnik oprócz rozrywki może się również czegoś ciekawego dowiedzieć - ja tak miałam na okoliczność włoskiego rzeźbiarza Berniniego, o którym pojęcie miałam dosyć mętne, a którego dzieła są motywem przewodnim "Aniołów i demonów". Oczywiście wspomniana książka nie stała się dla mnie jedynym źródłem wiedzy na temat artysty, ale stanowiła inspirację do poszukania bardziej fachowej literatury.
Tym razem Robert Langdon znajduje się we Florencji do której sprowadziła go sprawa... No właśnie, nie do końca wiadomo kto, dlaczego i w jaki sposób przemieścił pana profesora przez pół świata, w jednym ubraniu i bez dokumentów - niemalże na początku pobytu, w wyniku napadu Langdon traci pamięć. Przed oczami pojawiają mu się koszmarne wizje inspirowane jednym z najsłynniejszych dzieł literackich, a mianowicie "Boską Komedią" Dantego, a konkretnie pierwszą jej częścią noszącą tytuł "Piekło". Skojarzenie jest jak najbardziej na miejscu - Florencja to rodzinne miasto tego pisarza. Ze strzępków wspomnień wyłania się straszna prawda - ktoś spróbuje rozprzestrzenić niezwykle groźnego wirusa, aby za jego pomocą rozwiązać problem przeludnienia na świecie.
Profesor Langdon w (jak zwykle) atrakcyjnym damskim towarzystwie po raz kolejny rusza na ratunek, tyle, że tym razem nie będzie to akcja ku czci jednej lub kilku osób, a całej ludzkości...

Inferno (Brown Dan) to czwarta z kolei książka o Robercie Langdonie. "Anioły i demony" oraz "Kod Leonarda da Vinci" podobały mi się, "Zaginiony symbol" przeczytałam właściwie tylko siłą woli i przyznam szczerze, że przed lekturą tego tomu miałam pewne obawy - tym bardziej, że książka stanowiła prezent na Dzień Nauczyciela od mojej kochanej klasy IIIB. Na szczęście "Inferno" wpisuje się w klimat dwóch pierwszych tomów i czyta się go z przyjemnością.
Uczciwie trzeba przyznać, że Dan Brown stworzył sobie pewien schemat i jest on w tej książce widoczny, ale z drugiej strony, jeśli coś się sprawdza, to dlaczego tego nie wykorzystać?

Jak dla mnie całkiem sprawnie napisany i wciągający kawałek literatury sensacyjnej.



Z Tatianą Polakową zdarzyło mi się już spotkać dwukrotnie na okoliczność jej cyklu o przygodach dwóch zwariowanych przyjaciółek Żeni i Anfisy, a teraz kolejna, trzecia już odsłona serii, czyli Niezidentyfikowany obiekt chodzący (Polakowa Tatiana).

Anfisa w dalszym ciągu pozostaje małżonką pułkownika specnazu Romana, który to mąż jest o swoją żonę niezwykle zazdrosny, co utrudnia jej życie i kontakty towarzyskie (nawet najbardziej niewinne) z płcią przeciwną. Po kolejnej awanturze w miejscu publicznym Anfisa ma już tego dosyć i postanawia zazdrośnika ukarać - ucieka z domu i razem z Żenią szuka miejsca gdzie mogłaby się ukryć na kilka dni. Jakby na zamówienie Żenia, pracująca w jednej z miejscowych gazet, zostaje wysłana w teren, do wioski gdzie mówiąc obrazowo "diabeł mówi dobranoc".
Lipatowo jest dosłownie odcięte od świata - położone między rzeką a bagnami, zupełnie niedostępne dla normalnych samochodów (można się do niego dostać wozami terenowymi, a i to z wielkim trudem), pozbawione łączności telefonicznej, a żeby było jeszcze weselej, w dniu kiedy docierają do niego nasze przyjaciółki ktoś kradnie fragment trakcji elektrycznej i wieś zostaje bez prądu.
Tymczasem w okolicy dzieją się dziwne rzeczy - giną ludzie, na bagnach straszą upiory, a po wsi błąka się nocami tajemniczy zwierz (Anfisa uważa, że to zdziczały owczarek kaukaski, ale autochtoni upatrują w nim wilkołaka). Do tego coś się dzieje w pensjonacie w którym zamieszkały kobiety, a wszyscy jego goście mają coś do ukrycia...

Jako, że mam już pewne porównanie jeśli chodzi o książki tej autorki muszę przyznać, że jakoś mnie ta książka nie rzuciła na kolana - tzn. całkiem niezła, jest kilka fajnych momentów, czyta się gładko i sprawnie, ale brak tego czegoś co zachwyciło mnie w poprzednich tomach.
Mam nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy tej autorki i kolejne jej książki trafią w moje czytelnicze gusta;)



Trzecia książka o której co nieco chciałabym powiedzieć to ostatnia powieść Joanny Chmielewskiej, czyli Zbrodnia w efekcie (Chmielewska Joanna (właśc. Kühn Irena))

Była sobie działka. Taka zwykła, pracownicza, na której rosły sobie kwiatki i krzewy owocowe, ktoś od czasu do czasu posiał marchewkę i buraczki a w altance trzymano rozmaite narzędzia ogrodnicze. Sprawa własności działki była nieco zagmatwana, ale ponieważ całe stado użytkowników egzystowało we względnej zgodzie nie zachodziła konieczność stosowania sankcji prawnych. Jedną z użytkowniczek działki była niejaka Marzenka, dziewczę zafiksowane na ziołolecznictwo oraz z dobrą ręką do roślinek. Zdarzyło się jej zasadzić na owej działce kawałek bambusa, który jest rośliną niezwykle inwazyjną i kiedy w pośpiechu usiłowała go usunąć okazało się, że pod korzeniem spoczywają jakieś zwłoki... Co dziwne, był to tułów pozbawiony głowy (że o dokumentach nie wspomnę) w związku z czym nie było możliwości identyfikacji denata.
Kilka lat później Barbara Rościszewska, właścicielka działki leżącej naprzeciwko miejsca pochówku bezgłowego tułowia postanowiła sprzedać swój areał i w czasie trzebienia zaniedbanych krzewów dokonała makabrycznego odkrycia - w krzakach leżała ludzka czaszka...
Zawezwani stróże prawa szybko dodali do siebie te dwa znaleziska i wreszcie można było ruszyć śledztwo z miejsca - odtworzyć rysy twarzy zamordowanego osobnika, ustalić personalia, motyw zabójstwa i odnaleźć sprawcę. Niestety, śledczy prowadzący sprawę szybko doszedł do wniosku, że nadmiar świadków może być gorszy niż niedobór. A że jedną ze znajomych denata była Joanna to już wiadomo, że problemy będą się mnożyć lawinowo.

Trochę trudno pisać krytycznie o książce kogoś, kto zmarł ledwie kilka tygodni temu, kogo wszystkie powieści pochłaniało się niemal jednym tchem, kto miał znaczący wpływ również na nasze życie - niektóre określenia pani Joanny, chociażby słynny "mężczyzna wzrostu siedzącego psa", na stałe zagościły w moim słowniku, a kiedy mam chandrę biorę "Wszystko czerwone", otwieram na przypadkowej stronie i po kilku zdaniach humor się poprawia i płaczę, ale ze śmiechu.
"Zbrodnia w efekcie" nie jest złą książką, ale niestety arcydziełem też nie jest. Mam nadzieję, ze duch pani Joanny, który tam pewnie szaleje gdzieś w niebieskim kasynie, wybaczy mi, ale mam wrażenie, że powieść jest trochę na siłę pozlepiana z wątków obecnych w innych jej kryminałach - przykład pierwszy z brzegu: postać Feliksa ze wszystkimi jego obsesjami jest niezwykle podobna do kreacji Przemysława z "Szajki bez końca". Dlatego przy czytaniu miałam odczucie pewnej wtórności i braku nowych pomysłów.
Książkę czyta się jednak całkiem przyjemnie - dla fanów Joanny Chmielewskiej pozycja zapewne obowiązkowa, dla nie-fanów całkiem zbędna, dla wahających się... No cóż, wahającym się (w sensie "być albo nie być" fanem Chmielewskiej) doradzałabym zapoznanie się z tą akurat powieścią dopiero wtedy, kiedy zostaną zdeklarowanymi wielbicielami pisarki;)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1100
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: