O tym, co pod powiekami
Wydało się. Ostatnio piszący pod pseudonimem pisarze nie mają łatwego, intymnego życia. Autorka "Harry'ego Pottera" wyrzeźbiła jakąś powieść detektywistyczną, którą dla hecy podpisała pseudonimem i kupiło ją dwanaście osób (tak wynika z moich rachunków). Następnie sprawa wyszła na jaw - okazało się nagle, że "oborze! to napisała ta od Harry'ego!" i czytelnicy tłumnie pobiegli do księgarni nabyć swój egzemplarz tej zapewne niczym niewyróżniającej się powieści. A potem wielce się rozczarowali, że czarodziej w okularach nie wystąpił nawet w małym epizodzie. Z powieścią Anny Borisowej było podobno tak, że wszyscy zachwycali się błyskotliwym debiutem pisarki i drążyli temat na tyle namiętnie, że nie sposób było już dłużej ukrywać prawdziwego autora "Pór roku". A okazał się nim nie kto inny, jak sam Boris Akunin. Tak - ten od perypetii Erasta Fandorina. Pisarz wszechstronny, który z gracją i swobodą potrafi "przełączać" się między gatunkami literackimi, na zawołanie zmieniać stylistykę. Nie będę tutaj zgrywał bystrzejszego niż jestem i udawał, że rozpoznałbym w powieści wydanej pod pseudonimem Anny Borisowej pióro Akunina, bo pewnie by mi nawet to do głowy nie przyszło. Nie jestem z natury podejrzliwy w kwestii książek, traktuję je jak przyjaciółki, które nie mają powodów, by mnie zdradzić, poza tym uznaję tezę, że błyskotliwe debiuty się zdarzają. Przejdźmy jednak do meritum i spójrzmy, co do zaproponowania ma autor cyklu o Eraście Fandorinie, jeśli odebrać mu Erasta Fandorina.
Trzeba przyznać, że w "Porach roku" się dzieje. Powieść nie cierpi na brak ani wątków, ani barwnych postaci (szczególnie drugoplanowych i epizodycznych). Może zacznę od tego, że początkowo bohaterką jest Weronika Korobiejszczykowa (z autentyczną przyjemnością wymawiam na głos jej nazwisko - Korobiejszczykowa, Korobiejszczykowa - jest w nim śpiewność i rytm), młoda Rosjanka przybywająca na staż do ekskluzywnego francuskiego domu spokojnej starości. Mogłoby się wydawać, że tego rodzaju otoczenie nie sprzyja radosnemu nastrojowi i optymistycznym akcentom, tym bardziej, że w związku z wykrytym tętniakiem Wiera jest ponadprzeciętnie świadoma swojej śmiertelności. Tymczasem okazuje się, że dom starców (tytułowe Pory roku) zamieszkuje naprawdę przeurocza grupa seniorów. To właśnie oni stanowią armię barwnych postaci drugoplanowych i dzięki nim Akunin ma okazję zaprezentować swój wielostronny kunszt literacki, żonglując narracją i stylem. Wrócę do tego za chwilę, o ile nie zapomnę. Bo w tym miejscu wspomnieć należy o Aleksandrynie - ponadstuletniej staruszce pozostającej od piętnastu lat w śpiączce; to ona, obok Wiery, jest drugą główną bohaterką powieści.
Naturalnym pytaniem, które w tym miejscu się narzuca, jest: jak warzywo może być udaną bohaterką? Ha, otóż może, ale nie chcę nikomu niepotrzebnie zepsuć niespodzianki i zdradzać nieco niekonwencjonalnych okoliczności, w jakich rozwija się fabuła. Napomknę jedynie, że przy okazji cofniemy się na początek XX wieku i dzięki ściąganym z półek pamięci książkom poznamy burzliwe i znaczące momenty z życia Aleksandryny. Polubić ją niezwykle łatwo - już jako trzynastolatka imponuje dojrzałością, nadal pozostając jednak naiwnym, uroczym i gorliwym dzieckiem, beznadziejnie (ponieważ jednostronnie - jaki ból i męka!) zakochanym. To bardzo rozczulający wątek, bo któż z nas, zakochawszy się, nie był gotowy organizować niby przypadkowych spotkań z obiektem uczuć? Narracja "Pór roku" przebiega więc niejako dwutorowo (Wiera - Aleksandryna), jednak ścieżka Aleksandryny wydaje się tą istotniejszą i wręcz kipi od emocji oraz pełna jest udanych fragmentów. Obojętnym nie pozostawia zwłaszcza poruszający rozdział "Jesienią".
Na przekór Alzheimerowi udało mi się nie zapomnieć, więc na krótko wracam do wątku postaci drugoplanowych - bohaterów o urozmaiconych charakterach i mentalności, a ponieważ Akunin zechciał niektórym z nich oddać krótki rozdział dla autoprezentacji, musiał naprawdę popracować nad stylistyką ich wypowiedzi. I uczciwie napiszę, że to widać. Zauważy to każdy, kto przeczyta zdumiewająco odmienny od innych fragment autorstwa Dolores "Dolly" Iwanownej (szerzej otworzysz oczy z zaskoczenia) czy też zatrzymanego w czasie Muchina. Bierzin ze swoim projektem cierpliwego zdobywania serca Weroniki imponuje romantyczną stanowczością, a to, że wspina się on - poważny przecież biznesmen - w nocy na drzewo, by przez lornetkę podglądać ukochaną (choć przez chwilę!), doskonale uzmysławia czytelnikowi siłę jego uczucia.
Dziwna sprawa, bo bezpośrednio po lekturze uznałem "Pory roku" za powieść zaledwie poprawną. Wynika to z tego, że spodziewałem się czegoś bliższego wzorcom klasyki rosyjskiej - Dostojewskiego czy Gogola. Nic z tego, ale teraz, kiedy piszę tę opinię, trudno mi wskazać jakieś znaczące minusy powieści, poza osobistym rozminięciem się z oczekiwaniami. No, może postać Chińczyka, swoistego mistrza zen rodem z "Karate Kida" niekoniecznie mi się zgrywa z całością, choć jestem świadomy, że to nośnik istotnego wątku i pozbycie się go zachwiałoby konstrukcją fabularną. Niektóre fragmenty wydają się niepotrzebnie rozdrobnione i urwane, niektóre chciałoby się rozwinąć, ale to wszystko detale, naprawdę mało znaczące szczegóły i trochę czepianie się na siłę, bo przecież struktura powieści pozwala na taką poszarpaną formę.
Cóż, z faktami się nie dyskutuje i wychodzi na to, że "Pory roku", okraszone zakończeniem z gatunku "wiedziałem, że to zrobisz, Akunin, ty złośliwcu!", są całkiem udane. Powieść bez wyraźnych wad, ale jednak zabrakło w niej mistycznego "czegoś", by stała się dla mnie niezapomniana. Chociaż to pewnie okaże się dopiero z czasem.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.