A imię jego czterdzieści i cztery...
„Nic nie będzie poczciwego w narodzie, w którym Energia jest 100, a Inteligencja jest 3 – albowiem tam zawsze pierwsza uprzedzi drugą, i wyskoczy, i zdradzi wszelki plan, i uniemożebni go, i będzie tylko co kilkanaście lat rzeź, rzeź niewiniąt jednego pokolenia. I cała sprawa nie będzie sprawą ogółu, ale sprawą zawsze jednego pokolenia, i będzie zniszczenie i nicość: tak będzie!”
Cyprian Kamil Norwid w liście do Mariana Sokołowskiego (1865 r.)
Trudno mi ocenić tę książkę. Z główną tezą, że Powstanie Warszawskie było całkowicie i pod każdym względem bez sensu, zgadzam się w stu procentach. Powstanie zaowocowało tylko zagładą Warszawy i warszawiaków (a przecież po owocach ich poznacie). Dane było mi jeszcze zetknąć się z ludźmi, którzy w młodości uczestniczyli w walkach podczas 63 dni chwały, klęski i tragedii zarazem. Wszyscy dość krytycznie odnosili się do idei Powstania, chociaż każdy był bardzo ideowy i przed wojną, i w jej trakcie, i po. Mogę w pełni podpisać się pod słowami Piotra Zychowicza „Jestem dumny z żołnierzy Armii Krajowej, którzy walcząc bez broni przeciwko czołgom, wspięli się na wyżyny ludzkich możliwości i heroizmu. Jestem dumny z miliona warszawiaków, którzy przeszli piekło, tracąc wszystko. Potępiam natomiast sprawców Powstania Warszawskiego, którzy doprowadzili do jednego z największych dramatów w historii mojego państwa. Nikt nigdy nie przekona mnie bowiem, że dla legendy – nawet najpiękniejszej – warto utopić własną stolicę we krwi”[1].
Bezsensowność działań wojskowych obrazują liczby, w sumie podczas Powstania poległo 18 tysięcy żołnierzy polskich, gwałtowną śmiercią zginęło ok. 150 tysięcy cywilów. Następni zmarli w obozach przejściowych i koncentracyjnych, do których wypędzono warszawiaków. A straty po stronie wroga? „Otóż Niemcy w Powstaniu Warszawskim stracili 1,6 tysiąca żołnierzy. Historycy na ogół zaokrąglają tę liczbę do dwóch tysięcy. Wciąż jest to jednak mniej niż w niewielkiej potyczce na froncie wschodnim, która nie zasługiwała nawet na to, żeby ją odnotować w dzienniku korpusu czy armii. Wystarczy napisać, że latem 1944 roku na froncie wschodnim Wermacht tracił około 10 tysięcy żołnierzy dziennie. Wymowa tych liczb jest dla Polaków przerażająca. »Gdyby jakikolwiek generał amerykański czy brytyjski osiągnął takie wyniki - pisał Andrzej Solak - oddano by go pod sąd. U nas takim ludziom stawia się pomniki«”[2].
Piotr Zychowicz bardzo słusznie zwraca też uwagę na los dzieci:
„Gdy czytamy w gazetach o dzieciach żołnierzach, które walczą w Sierra Leone, Ugandzie i innych krajach Afryki, nie posiadamy się z oburzenia. Zdjęcia przedstawiające ośmioletnich Murzynów z karabinkami Kałasznikowa wywołują często komentarze ocierające się wręcz o rasizm. O barbarzyńskich i dzikich metodach walki czarnych ludzi, którzy wykorzystują do zabijania dzieci. Dzieci – słyszymy – powinny biegać za piłką, a nie strzelać do ludzi.
W pełni się z tym zgadzam. (…) Tak samo w roku 1944 miejscem polskich dzieci było boisko, a nie powstańcze barykady. To, że w Warszawie dopuszczono piętnasto-, czternasto-, a w skrajnych wypadkach nawet dziewięciolatków do broni i pozwolono im strzelać do nieprzyjaciela, było aberracją. (…)
Stoczyłem niezliczone dyskusje na ten temat, także z weteranami Powstania Warszawskiego. Zawsze słyszałem to samo: »To nie nasza wina, te dzieciaki same do nas przychodziły i garnęły się do walki«. Zawsze też odpowiadałem tak samo: Jeżeli do jakiejś barykady podszedł dziesięcioletni harcerz i domagał się, żeby pozwolono mu wziąć udział w bitwie, dowódca odcinka powinien zdjąć pas, przełożyć nieletniego zucha przez kolano, spuścić mu porządne lanie i przepędzić do mamy.
Tyłek by się bowiem zagoił po tygodniu i lanie to nie przeszkodziłoby dzieciakowi zostać kiedyś architektem, wykładowcą uniwersyteckim, pisarzem czy poetą. Dziury w czaszce spowodowane przez pocisk wystrzelony przez niemieckiego »gołębiarza« miały zaś to do siebie, że już się nie goiły”[3].
Jestem zdecydowaną przeciwniczką kar cielesnych, ale zlecanie dzieciom zadań podczas działań wojennych też uważam za absurd. Za katastrofę uważam także skazanie na zagładę dorosłych ludzi. Tak samo jak autor uważam, że decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego była błędem, a skoro już wybuchło, kontynuowanie go tak długo i niekapitulowanie było jeszcze gorszym błędem. Wiem, zakrawa to na herezję, ale każdy dzień walki prowadził do śmierci kolejnych ludzi, którzy mogli budować potem wolną Polskę. Inne kraje zupełnie inaczej podchodzą do tych zagadnień. Amerykański generał George Patton głosił: „Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamci skurwiele umierali za swoją”[4]. A francuski generał Joseph Gallieni mówił: „Za Francję powinni ginąć w pierwszym szeregu złodzieje, alfonsi i syfilitycy, a najlepszą młodzież francuską trzeba oszczędzać”[5]. Tak postąpili Niemcy, wysyłając do pacyfikacji Powstania 36 Dywizję Grenadierów SS pod dowództwem Dirlewangera, złożoną przede wszystkim z kryminalistów rekrutowanych w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych. My posłaliśmy, mówiąc górnolotnie, ale prawdziwie, „kwiat narodu polskiego”.
Wielu ludzi nie zgadza się z moją oceną Powstania, niektórzy zarzucają mi brak patriotyzmu. Trudno. Do mnie przemawia dialog, który przytacza autor:
„– Uważam, że o ile młodzież Warszawy w 1944 roku wykazała się niebywałym wręcz bohaterstwem i zasługuje na najwyższy szacunek, o tyle dowódcy Armii Krajowej zawiedli.
– Ha! Jak panu nie wstyd?! Powtarza pan tezy komunistycznej propagandy!
– Kto mordował w Katyniu?
– Cóż za pytanie?! Oczywiście, że bolszewicy!
– Obawiam się, że powtarza pan tezy propagandy Josepha Goebbelsa.
– (…) Co pan opowiada?!
– Staram się wykazać, że nawet propagandzie państwa totalitarnego zdarza się czasami mówić prawdę”[6].
Tak, Powstanie Warszawskie uważam za wielki błąd i sen wariata, moje myśli w pełni oddaje tytuł „Obłęd '44” .
Zalety tej książki są bezsprzeczne. Napisana wartko, interesująco prezentuje niepopularne poglądy, przytacza wiele dokumentów i relacji świadków nieznanych szerokiej rzeszy czytelników. Ma też, niestety, wady. Jest trochę za bardzo czarno-biała. Zdaniem autora, z jednej strony były znakomite, świetlane Narodowe Siły Zbrojne (ani słowa, że wśród nich znajdowali się też szowiniści, którzy cieszyli się z eksterminacji narodu żydowskiego), z drugiej – czerwone bandy Armii Ludowej, złożone ze zdemoralizowanych ludzi, które należało w swoim czasie wyciąć w pień. Bardzo to bliskie okrzykom, które rozlegały się dzisiaj za moim oknem „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”… Uważam, że świat nie jest ani nie był taki prosty. Po jednej i po drugiej stronie byli prawdziwi patrioci, byli też sprzedawczycy. Ci, którzy naprawdę myśleli, że współpraca z Hitlerem/Stalinem przyniesie w dalszej perspektywie korzyści Polakom lub przynajmniej jest mniejszym złem. I ci, którzy współpracowali dla merkantylnych korzyści. Oraz ci, którzy po prostu chcieli walczyć, a do danej opcji politycznej trafili przypadkiem. Gloryfikacja NSZ i potępianie w czambuł AL jest mi ideologicznie obce. Jak i namawianie do mordowania rodaków, pod jakimkolwiek pretekstem.
Drażniły mnie też niewspółmierne oceny niepodporządkowania się rozkazom. Gdy żołnierze AK nie usłuchali rozkazów dowódców w sprawie zakazu współpracy z Niemcami (vide Łupaszka) lub w sprawie ujawniania się wobec Armii Czerwonej – postępowali, według autora, słusznie i zgodnie z nakazami rozumu. Należało ich za to nagrodzić medalami. Gdy zaś wbrew rozkazom współpracowali z AL lub komunistami – należała im się kara śmierci. I nie chodzi mi tutaj o ocenianie, które zachowanie było z punktu widzenia historii lepsze strategicznie, ale o to, że we wszystkich tych przypadkach tak samo łamano dyscyplinę wojskową.
Wadą „Obłędu '44” jest też częste mieszanie cytatów z dokumentów i relacji świadków z esejami i felietonami. Niewprawnemu czytelnikowi trudno jest odróżnić jedno od drugiego.
Mimo zastrzeżeń książkę uważam za wartą przeczytania, bo zmusza do pomyślenia o Polsce i o tym, co to znaczyło kiedyś i co znaczy dziś być patriotą.
---
[1] Piotr Zychowicz, „Obłęd '44”, Dom Wydawniczy Rebis, 2013, str. 373.
[2] Tamże, str. 354.
[3] Tamże, str. 331-333.
[4] Podaję za: Wikicytaty, hasło: George Patton.
[5] Piotr Zychowicz, dz. cyt., str. 333.
[6] Tamże, str. 371.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.