Dodany: 08.11.2013 21:37|Autor: zsiaduemleko

O okropieństwach na tle piękna


Mogłoby się wydawać, że diabeł to wiedzie klawe życie prawie celebryty. Ale gdy przyjrzeć się temu bliżej, okazuje się, że bycie diabłem jest fuchą niełatwą, niewdzięczną, z wieloma niedogodnościami, prawie żadną satysfakcją z jej wykonywania i wymagającą wręcz anielskiej (o ironio!) cierpliwości. Wszak są takie miejsca, gdzie diabeł musi powiedzieć dobranoc, choć sam podobno - tak mówią - nigdy nie śpi. Na domiar złego w wielu sytuacjach spełnia on rolę kozła ofiarnego: że niby się cieszy, gdy człowiek się spieszy; że niby stoi za nieproszonymi gośćmi (diabli nadali) i musi ich przyjąć z powrotem (idź do diabła). Musi palić w starym piecu, co zapewne komfortowe nie jest - ufajdolić się idzie i miechem się trzeba namachać. Zaiste, niczym podrzędny pracownik fizyczny, choć renoma i stanowisko, które rogaty piastuje, powinny uprawniać go do bezstresowej pracy za biurkiem - odbębnić osiem godzin i do domu. Chodzą również słuchy, że diabeł ubiera się u Prady, a tego rodzaju przymus tani nie jest, zaoszczędzić nie sposób, no i na jego rozmiar kopytka wybór butów niewielki. Nie wspominając już o odzieniu wierzchnim z odpowiednio wykrojonymi otworami na szpiczasty ogon (którym dla hecy czasami coś nakryje, by trudniej było znaleźć) i mikre nietoperze skrzydełka. Prawdziwe piekło. Jest jednak światełko w mrocznym tunelu życia diabła, bo gdzie sam nie może, tam babę posyła - uprawnia go do tego kontrakt. Z tego przywileju korzysta niezwykle często, potwierdzi to każdy mężczyzna. W ogóle z kobietami wiąże go mnóstwo ciekawych konotacji. Erik Larson postanowił na rozpoznawalności diabła oprzeć sukces swojej książki i wysłać go do Białego Miasta. Podążmy jego śladem.

Dobrze, diabła mamy za sobą. Pozostała kwestia Białego Miasta. Otóż na przełomie lat 1892/93, z okazji kolejnej rocznicy odkrycia Ameryki przez niejakiego Kolumba, Chicago dostąpiło niewątpliwego zaszczytu zorganizowania wystawy. Wystawy przez wielkie W, wielkie Y, a nawet wielkie S, T i A - no, WYSTAWY. Wszakże miała ona być spektakularną, zachwycającą, stworzoną z rozmachem i zarazem dochodową - powinna była przyciągnąć miliony odwiedzających. Nie mogło więc skończyć się na kilku gablotach, replice "Santa Marii" i kiepskiej aktorsko inscenizacji odkrywania nowego lądu. Narodził się pomysł zaprzęgnięcia do pracy najwybitniejszych architektów Ameryki i zagospodarowania mało atrakcyjnych okolic Chicago specjalnie wybudowanym tymczasowym miastem - Światową Wystawą Kolumbijską - Białym Miastem. Na czele projektu i w obliczu niełatwego zadania stanął Daniel Hudson Burnham, a czasu pozostało niewiele.

"Diabeł w Białym Mieście" należy do literatury faktu i początkowo byłem ździebko rozczarowany, bo spodziewałem się fabularyzowanej treści. Niesmak szybko jednak ustąpił miejsca, nazwijmy to potocznie, wciągnięciu się w lekturę. Na ile udało mi się ocenić, Larson podszedł do sprawy rzetelnie, z sercem i ambicją - przejrzał setki, może nawet tysiące dokumentów, zapoznał się z mnóstwem opinii i jego powieść w znacznej mierze opiera się na potwierdzonych informacjach, a treść aż pęcznieje od cytatów z wypowiedzi ludzi zaangażowanych w proces powstawania wystawy. Wyłania się z tego wszystkiego fascynujący obraz gigantycznego przedsięwzięcia i niezniszczalności ludzkiej ambicji. Architekci, przede wszystkim Burnham, nieustannie zmagali się z przeciwnościami - nieubłaganie uciekającym czasem, licznymi komitetami i biurokracją, sprawami osobistymi, a nawet klęskami żywiołowymi. Nie wiem, czy to wstyd, ale ja pierwszy raz czytałem o tej wystawie, wcześniej nawet o niej nie słyszałem, usprawiedliwia mnie jednak fakt, że nie jestem Amerykaninem. Przyznaję jednocześnie, że było niezwykle miło dla odmiany poczytać o czymś amerykańskim, co zasługuje na to, by o tym czytać. W szczytowym momencie budowy wystawy pracowało na niej 20 000 robotników, zaś efekt końcowy swoim magnetyzmem przyciągnął między innymi takie sławy, jak Harry Houdini, Nikola Tesla, Thomas Edison, Mark Twain, William Cody (Buffalo Bill), a nawet nasz Ignacy Paderewski. Niestety, Justina Biebera zabrakło, więc sukces nie był kompletny.

No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla diabła? Odpowiedzią jest obecność w okolicach wystawy pewnego dżentelmena - Henry'ego H. Holmesa. Oprócz tego, że młody, przystojny, wąsaty, zaradny, o ujmującym sposobie bycia, był też - delikatnie rzecz ujmując - psychopatą, choć określenia tego nie używano jeszcze w tamtych czasach. Był też właścicielem hotelu, do którego zwabiał zakochane w nim kobiety i fundował im atrakcje wcale nie mniejsze, niż te na Światowej Wystawie Kolumbijskiej - gwoździem programu było zazwyczaj bestialskie (czasem z nutką subtelności) morderstwo i różne czynności na zwłokach, najczęściej nastawione na zarobek (akademie medyczne płaciły wtedy krocie za oporządzony szkielet, choć wolały nie wiedzieć, skąd się wziął). Wątek Holmesa urozmaica treść o ciekawy kontrast - z jednej strony dowiadujemy się, jak powstawało coś nadzwyczajnie zjawiskowego, monumentalny pomnik Ameryki, a z drugiej - ciemnej strony Księżyca - czytamy o odrażająco bezlitosnych praktykach człowieka skrzywionego mentalnie. Zgadnijcie, o którym z tych wątków mówiło się więcej po zakończeniu wystawy? Jako ciekawostkę dodam, że jakiś czas temu powstał plan zekranizowania powieści, ale poza obsadzeniem DiCaprio w roli Holmesa niewiele więcej wiadomo.

"Diabeł w Białym Mieście" niestety unaocznia też, że z poświęceniem i ambicją tworzone piękno najzwyczajniej niszczeje z czasem (ciekawy dylemat: co zrobić z budynkami po zakończeniu wystawy?). Ludzie u szczytu sławy, zaangażowani w tak spektakularny projekt umierają, a o ich dziele życia mówi się coraz mniej i rzadziej. Pamięć o tych triumfalnych chwilach się zaciera, fasady białych niegdyś budynków pokrywają się niezmywalnym brudem. Szkoda, bo sądząc ze zdjęć dokumentujących Białe Miasto było ono czymś, o czym warto pamiętać. A jeszcze bardziej - spacerować po nim osobiście i karmić łabędzie na jeziorze. Bułką.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3015
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: nainala 14.11.2013 00:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogłoby się wydawać, że d... | zsiaduemleko
Jak zwykle wspaniała recenzja, a umieszczenie Justina Biebera przy "tak mało sławnych ludziach" jak Tesla, Edison, Twain i nasz Paderewski to meister stick Twojego humoru.
Użytkownik: muszka123456 18.11.2013 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogłoby się wydawać, że d... | zsiaduemleko
recenzja świetna, ale także w pełni opisuje książkę. Sama w sobie książki też ekstra:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: