Dodany: 03.11.2013 09:46|Autor: Bloom

Historia zniknięcia pewnego miasteczka


„Bo Miedzianki po prostu nie ma. Kilkadziesiąt kamieniczek, pałac, rozlewnia wody starego Gliszczyńskiego, kościół z żółtą elewacją – to wszystko zniknęło, zniszczone, rozgrabione, zrównane z ziemią, wywiezione, zaorane, zapadnięte[1]”.

Najpierw pod ziemią zniknął koń. Okoliczni mieszkańcy usłyszeli tylko przeraźliwy kwik. Później zapadło się drzewko wiśniowe (lub czereśniowe) w ogrodzie jednego z gospodarzy. Przypadkowy wędrowiec szedł szosą, i nagle wraz z szosą spadł w dół. Domy zaczęły „śpiewać”, trzeszczeć, kruszeć. W końcu „zniknęło”, w sposób naturalny lub z ludzką pomocą, całe miasteczko; Miedzianka, dawny Kupferberg.

Najpierw był Kupferberg. Żyli tu Niemcy. Eksploatowali górę, to prawda, ale w miarę bezinwazyjnie. Bez większego powodzenia. Później Kupferberg, w wyniku jednego podpisu (a był to los nie tylko tego jednego miasteczka), cudownie przekształcił się w Miedziankę. I zamieszkali w niej Polacy, najpierw pod kuratelą Rosjan, później – we względnej autonomii.

Znikały przedmioty, domy, zniknęli też ludzie. Bo przecież coś trzeba było zrobić z ludnością niemiecką. Wyrzucić, wykorzenić, bo nagle historia, dotychczas obecna raczej „za górami”, nie w samym miasteczku, zaczęła się obrzydliwie panoszyć. Problem nazw ulic, sklepów, stare nawyki starych drzew, których, podobno, lepiej już nie przesadzać. Siłą wyrzucono je na Zachód. Wschód poniósł równie dotkliwe straty. Wykorzeniono (dosłownie) niezliczoną liczbę Polaków, rzucając ich na ziemię obcą, nieprzyjazną, istny „Dziki Zachód”. I dano im, nie tylko do towarzystwa, pewną liczbę Rosjan, których obchodziła w zasadzie jedynie korzyść materialna, maksymalne wydojenie swojego wasala.

A teraz nie ma tu już nikogo. Tylko marne resztki, 82 ludzi, 82 desperatów.

Tak oto wielka polityka potraktowała maluczkich. Jak chłopów najniższej kategorii, potrafiących się jedynie podpisać, a i to koślawo. Owszem, władza zapewniła wykorzenionym z Miedzianki mieszkania zastępcze. Jednak jak się to ma do rabunkowego podziurawienia góry w celu zdobycia cennego uranu? Jak się to ma do pylicy, choroby zawodowej górników, w tym wypadku znacznie groźniejszej, bo pył tu promieniotwórczy?

Ale „Miedzianka” Filipa Springera to nie tylko historia przez duże H. To również mozaika ułożona z ludzkich losów, rzeczy nieistotne, mało mające wspólnego z jakąkolwiek wzniosłością. Knajpa, kilkunastu ludzi świętuje imieniny lub urodziny jednego ze swoich kolegów-górników. Jeden z biesiadników krzyczy: „zdrowie Mikołajczyka!”. Nagle wpada UB-ecja i rozbija imprezę, aresztując w większości spitych, niczego nieświadomych mężczyzn. Mały Niemiec, zakochany bez pamięci w swojej nauczycielce, do końca życia będzie przysięgał swojej żonie, że naprawdę kocha wyłącznie ją, a nauczycielka była tylko fascynacją małego chłopca. Polski browarnik, romansujący (prawdopodobnie) ze swoimi najładniejszymi pracownicami. Losy smutne, wesołe, często komicznie-tajemnicze, jak sprawa nachodzących mieszkańców widm.

„Tam była restauracja Breuera, tam apteka Haenischa. Tutaj, gdzie stoimy, był salon mojej babci, wychodziło się tędy do sieni i dalej, na zewnątrz, pod piękną jabłoń. Kupferberg był kiedyś piękny i zielony[2]”.

Miedzianka zniknęła, po prostu. Czy zniknęła wyłącznie w wyniku wyeksploatowania? A może Rosjanie mieli coś do ukrycia? Tego nikt się już nigdy, najprawdopodobniej, nie dowie. Miasteczka nie ma, pozostały jedynie łąki i kamienie, o które można zahaczyć nogą podczas wędrówki po polach. I kilku ludzi. Nic więcej.


---
[1] Filip Springer, „Miedzianka. Historia znikania”, Wydawnictwo Czarne, 2011, s. 255.
[2] Tamże, s. 239.


[Tekst publikowałem wcześniej na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1049
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: tomp 17.03.2015 09:53 napisał(a):
Odpowiedź na: „Bo Miedzianki po prostu ... | Bloom
Wspaniały tekst Filipa Springera wciągnął mnie od pierwszych stron. Książka napisana pięknym, niemal poetyckim językim przypomina mi nieco styl Stasiuka. Niewielka objętość książki sprawia, że nie ma tu dłużyzn. Czytelnik wędruje tu przez wieki, choć lektury starcza na góra dwa, trzy wieczory. A po lekturze pozostaje jakiś niedosyt. Chciałoby się więcej czegoś. Tekstu? Historii mieszkańców? Historii działających tu kopalni? Pozostaje jakiś smutek, że to miasteczko zniknęło, pojawia się potrzeba pojechania w tamto miejsce i sprawdzenie, czy rzeczywiście Miedzianki już nie ma. A może zostały jakieś ślady, jakieś miejsca opisane w książce. Jedyną wadą reportażu Springera jest, moim zdaniem, ubogość zdjęć, chociaż z tekstu wynika, że autor jest w posiadaniu większej ich ilości.
Po przeczytaniu tej książki uświadowmiłem sobie, że miejs, które podobnie jak Miedzianka, zniknęły, jest w Sudetach więcej, zwłaszcza na Ziemi Kłodzkiej. Historia i zmiana granic po II wojnie światowej były dla nich bezlitosne. Może nie mają tak bogatej i dramatycznej historii, jak Miedzianka, ale trzeba pamiętać o ich mieszkańcach - chłopach, pasterzach, rzemieślnikach, tkaczach, o których pamięć już się zatarła.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: