"Uff. Właśnie skończyłem (czytać!) najważniejszą książkę, jaką wydano w Polsce w ostatnich kilku latach (najpewniej dziesięciu) i możliwe, że nic ważniejszego w najbliższym czasie się nie ukaże, a wie o niej, o książce tej, tak niewiele osób."
Myślę sobie, zastanawiam się tak okropnie podniośle i wyniośle, i nie wiem czy grzeszę pychą, czy hołduję snobizmowi, czy może to prawda? I Hasan Blasim napisał, a Biuro Literackie wydało, najważniejszą książkę naszych czasów?
Kto wie - myślę również - czy podobnie się nie czuli kulturalni Europejczycy, po raz pierwszy stykając się z przedstawicielami boomu? Czytali autorów tak bardzo podobnych, wychowanych w zbliżony sposób, często na tych samych lekturach i przy użyciu identycznych metod pedagogicznych, a czytali o świecie zupełnie innym. Czytali w podobnym, a jakże innym języku. Czytali o cenie jaką się płaci w tychże przedziwnych krainach za dobrobyt tzw. wolnego świata.
Dziś Irakijczyk pokazuje nam, czym właściwie jest wojna o demokrację na calutkim świecie. I mimo, że w ostatnich latach sporo książek z szeroko rozumianego świata islamskiego (Notabene, jak wygodne i pojemne to określenie; przecież nie uznalibyśmy za idiotę człowieka twierdzącego, że Polska to w zasadzie taka Hiszpania, tylko bez monarchii i oceanu, absolutnie nie uważalibyśmy) u nas opublikowano, to jednak dopiero ta mnie naprawdę poruszała. Było kilka całkiem dobrych książek, ale były one nazbyt europejskie, albo inaczej: nazbyt grzeczne. Autorzy krzyczeli o własnych tragediach, jednak podświadomie nadawali swemu krzykowi formę zbyt przyciętą do oczekiwań Europejczyka i jego (totalitarnych) traum. Zadziałać mogło tu również wygodnictwo szeroko rozumianego rynku wydawniczego, choć to w sumie nic dziwnego - książka to też towar, czytelnik najbardziej lubi to, co zna. Tym większe uznanie dla wrocławskiego wydawnictwa.
Po napisaniu poprzedniego akapitu zaskoczą wszystkich (trzech) wiernych fanów i stwierdzę, że Blasim... też czerpie z europejskiego dorobku literackiego. I jak klasyczni już dziś Latynosi sporo dodaje od siebie. Choć nie - raczej zabiera. Dokonuje dekonstrukcji języka, tak jak rozpadowi ulega jego rzeczywistość. Jego króciutkie opowiadania łączą precyzję reportażu ze strumieniem świadomości i poetyką sennego koszmaru.
Bo jedyną nadzieją dla jego bohaterów jest możliwość, że to wszystko tylko sen. Że się zaraz obudzą i będzie normalnie. Tylko czym jest ta normalność? Po czterdziestu latach ciągłego żonglowania ideami, wyznaczaniu nowych wrogów i przyjaciół, ideologii i ich zmian. Ale pod tym wszystkim jest jeszcze zwyczajne życie. Tradycyjne czy równie zdegenerowane?
W pisarstwie Blasima, nawet w tak malutkiej próbce, wyróżniają się bowiem dwie rzeczy. Pierwszą jest zadziwiająca literackość tych jego obrzydliwych, błyskotliwych, męczących, wulgarnych, obleśnych, głęboko humanistycznych tekstów .Kolejny raz okazuje się, że najtrudniejsze jest pisanie wprost. Drugą jest, co dziwne, uniwersalność przekazu. Bo o ile jasnym jest, że opisywana rzeczywistość to świat doświadczeń granicznych, to jednak żadnemu człowiekowi nie powinien on być całkowicie obcy. Choćby ze względów geograficznych, już nie wspominając o tych wszystkich biedakach tyrających na czarno w europejskich (polskich też, czy jeszcze nie?) pizzeriach i kłamiących by tylko uzyskać azyl. Kłamiących? Kto uwierzy w prawdę?
To naprawdę nie są światy i ludzie aż tak odlegli. I może się tak zdarzyć, że i nas zaczną nachodzić koszmary, niejako genetycznie w nas wmontowane. Jesteśmy ludźmi. Podobno...
Polecam czytatkę Carmanioli, której powyższy słowotok miał być początkowo komentarzem.
Raport z Iraku, czyli Hasan Blasim w pierwszej odsłonie
----
Szaleniec z Placu Wolności (
Blasim Hasan)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.