Dodany: 20.10.2013 17:33|Autor: AnnRK

Potrzebowaliśmy się nawzajem


Któż z nas nie marzy o dniu, w którym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nasze przeznaczenie się odmieni, a w miejsce kłopotów i spraw do rozwiązania pojawi się perspektywa spokojnego, szczęśliwego życia? Zdarza się, że przypadkowo napotkana osoba okazuje się tą, której zawdzięczamy poprawę naszego losu, a życiowy dramat staje się punktem zwrotnym rozpoczynającym nowy, lepszy okres. Niespełniona aktorka wpada na reżysera, który właśnie w niej ujrzy odtwórczynię głównej roli w swym hicie. Poznany w kolejce do kasy w księgarni wredny typ, który sprzątnął ostatni egzemplarz limitowanej edycji powieści "Pięćdziesiąt twarzy Greya", okaże się idealnym materiałem na męża. Zwolniona z pracy kucharka zabłyśnie w programie "Masterchef", wyda książkę, założy restaurację (dwie gwiazdki Michelin!) i stanie się konkurencją dla "Kuchennych rewolucji" Magdy Gessler. No dobra, poniosła mnie wyobraźnia, ale chyba wiecie, co mam na myśli.

"Pałac z lusterkami" Anny Pasikowskiej to właśnie taka historia.

Honorata, bohaterka powieści, wraz ze swą czteroletnią córką jechała pociągiem relacji Warszawa - Szczecin. Kobieta była wymarzoną towarzyszką podróży dla tych, którzy cenią święty spokój i wolą siedzieć z nosem w książce, niż prowadzić rozmowę o pogodzie, rządach Tuska i fatalnym stanie PKP. Czas mijał, a ona wciąż "patrzyła w okno nic niewidzącym wzorkiem"[1]. Dziecko spało. Po godzinie stan Honoraty zaczął wzbudzać niepokój współpasażera, który zwiększyło to, że "w pewnym momencie po policzku widocznym dla mężczyzny siedzącego w drugim końcu przedziału zaczęła płynąć łza"[2]. Kobieta nie chciała rozmawiać, nie szukała pomocy. On nie dał jednak za wygraną i zanim się spostrzegła, "wdała się w pogawędkę ze starszym i bardzo eleganckim panem"[3]. Do tej pory nieufna, jemu opowiedziała o swoim życiu. O córeczce, która urodziła się 11 września, w tym samym dniu, w którym w zamachu na WTC w Nowym Jorku zginął jej tata. O teściach, u których Honorata wciąż mieszkała, nie mogąc jednak liczyć na wsparcie. Wnuczka w ogóle nie wzbudziła ich zainteresowania, a szaleństwo, w jakie wpadła teściowa na wieść o śmierci syna, mimo upływu czasu nie mijało. O dzieciństwie będącym "jednym wielkim pasmem nakazów, zakazów i awantur"[4], bogatych rodzicach, którzy nigdy nie zaakceptowali małżeństwa córki, ucieczce z rodzinnego miasta do stolicy. O utracie pracy i braku funduszy na wynajem mieszkania oraz wiążącej się z tym trudnej decyzji powrotu do Szczecina.

Spotkany w pociągu mężczyzna okazał się człowiekiem mającym moc odmienienia cudzego losu. Honorata, jako rehabilitantka, mogła zostać opiekunką jego żony. Zajęłaby się masażami, ćwiczeniami, dotrzymywałaby towarzystwa przykutej do wózka Agacie ("Na początku było bardzo źle, nie mówiła, cała była bezwładna. Miała uraz kręgosłupa. Teraz już mówi, porusza rękami, ale niestety, chodzić nigdy nie będzie"[5]). W zamian za to otrzymywałaby pensję, miałaby zapewniony dach nad głową dla siebie i córki. Żadnych rachunków do opłacenia, dokładania się do wyżywienia, martwienia się o to, co zrobić na obiad. Na dodatek dom, w którym mieszkali bogaci Wysociccy, istny pałac, okazał się budowlą, którą kilkuletnia Honorata podziwiała w drodze do przedszkola. "Był to najcudowniejszy widok mojego dzieciństwa"[6], podzieliła się z Andrzejem Wysocickim swoimi wspomnieniami, jeszcze nie wiedząc, że właśnie tam znajdzie szczęście. Tak właśnie zaczyna się ta bajka.

Optymizm wylewa się z każdej strony. Nawet jeśli jeśli ktoś umrze, to tylko po to, by okazało się, że ta śmierć ma wyłącznie pozytywne skutki. Wszystko pięknie się układa. Rehabilitantka bez rodziny, pracy i domu - z dnia na dzień dostaje to wszystko na złotej tacy. Honorata ma złote ręce i w kilka miesięcy dokonuje tego, czego inni specjaliści nie dokonali przez lata. Oprócz sparaliżowanej żony, Wysocicki ma też odnoszącego sukcesy syna. Co prawda w Ameryce, co prawda żonatego, ale przecież nie bez powodu się o nim wspomina co chwilę. Cud goni za cudem. Szczęście nie ma końca.

Honorata nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. "Wydawało jej się, że za dużo ostatnio tych biegów okoliczności w jej życiu"[7]. Niestety, i ja tak uważam. W "Pałacu z lusterkami" wszystko układa się idealnie. Ludzie są piękni, mądrzy, bez skaz. Łączą ich udane relacje. Wszyscy się kochają, są dla siebie dobrzy i mili. Nie kłócą się, nie złoszczą, nie miewają humorków. Nie jest to niestety wiarygodne.

Czytając książkę Anny Pasikowskiej, trzeba się nastawić na bajkową, hurraoptymistyczną opowieść, w której zło - jeśli występuje - pojawia się przypadkiem i tylko po to, by przynieść coś dobrego. To taka współczesna wersja Kopciuszka, odrzuconego przez rodzinę, poturbowanego przez życie, który pewnego dnia dostaje szansę na odmianę swego losu i skwapliwie z tej szansy korzysta. Bajka od początku do końca. Nie znajdziecie tu materiału do rozważań, nie wgłębicie się w żaden poważniejszy temat. Szkoda, bo na przykład losy Niemców w odzyskanym przez Polaków Szczecinie mogłyby posłużyć jako materiał do ciekawej dyskusji. Niestety wątek ten jest zbyt spłycony, ledwie zauważalny w całej słodkiej historii. A szkoda, bo nie dość, że interesujący, to jeszcze dotyczy najbardziej wyróżniającej się postaci w powieści, energicznej staruszki Heleny, matki Andrzeja Wysocickiego.

Miałam też wrażenie, że autorka celowo unika wgłębiania się w jakikolwiek temat, zwłaszcza zahaczający o zdrowie i medycynę.

"Tu rozpoczęła się rozmowa dwojga fachowców na temat zdrowia, rehabilitacji i obecnej sytuacji młodego Wysocickiego"[8].
"Nie chcę tu opowiadać o zawiłościach funkcjonowania organizmu"[9].
"Wyjaśnili mi, co to za choroba, ale ja nawet nie potrafię powtórzyć"[10].

Wydawałoby się, że historia rehabilitantki mogłaby być ciekawym sposobem na przybliżenie kilku zagadnień dotyczących jej fachu, ale profesja bohaterki jest potrzebna jedynie po to, by wkręcić ją do domu Wysocickich i dokonać cudów mających przekonać czytelników, że wszystko jest możliwe i nigdy nie należy się poddawać. Wgłębienie się w tematykę dodałoby wiarygodności tej historii.

"Pałac z lusterkami" jest napisany bardzo prostym językiem. Książka trafi więc do wszystkich czytelników, choć nie każdego do siebie przekona. Korekcie zdarzyło się zasnąć przy sprawdzaniu tekstu, redaktor chyba w ogóle na niego nie spojrzał. Przecinki żyją własnym życiem, nadmiar zdań zaczynających się literą "a" razi w oczy.

Niestety powieść jest oderwana od rzeczywistości, ale z drugiej strony... taki był cel autorki. Pisarka przyznaje, że to właśnie wcześniej wspomniany "Kopciuszek" był dla niej inspiracją, a sama powieść miała czytelnika zrelaksować, wzbudzić w nim emocje, przenieść w świat zupełnie inny od tego, w którym żyjemy. Lepszy, bardziej kolorowy, szczęśliwszy. Jeśli oceniać powieść pod tym kątem, bez wątpienia Anna Pasikowska swój cel osiągnęła. Pytanie brzmi: czy czytelnicy to kupią?


---
[1] Anna Pasikowska, "Pałac z lusterkami", Walkowska Wydawnictwo, 2010, s. 7.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 11.
[4] Tamże, s. 17.
[5] Tamże, s. 23.
[6] Tamże, s. 24.
[7] Tamże, s. 103.
[8] Tamże, s. 102.
[9] Tamże, s. 123.
[10] Tamże, s. 247.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 485
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: