Dodany: 09.10.2013 02:42|Autor: yyc_wanda

Na tropach nonsensu


Tak się złożyło, że „Książki najgorsze” czytałam w okresie letnim, przy otwartych oknach i moje histeryczne ataki śmiechu niosły się i odbijały dudniącym echem po pogrążonym w wieczornej ciszy osiedlu. Przerażony pies zrywał się z posłania i strzygąc uszami starał się odgadnąć potencjalne zagrożenie, którego zwiastunem były te okropne hałasy. Tylko mąż zachowywał stoicki spokój i podgłaśniając odbiornik telewizyjny, z głową w wirtualnych oparach telewizji jak struś z głową w piasku udawał, że wszystko jest w porządku, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje.

Ale czy można zachować spokój i pokerową twarz, gdy nasi niestrudzeni autorzy, Trzymałko i Dierżankiewicz, pod wpływem dosadnych przykładów z powieści Jerzego Edigeya „Walizka z milionami” wpadają w panikę i w obawie, że ich status nowobogackich może wzbudzić niezdrowe zainteresowanie i zawiść sąsiadów, dochodzą do wniosku, iż „Trzeba jednak było przywarować i zakopać w ogródku te ciaćki cośmy je dostali ze »Studenta« za ostatnie »Książki najgorsze«”[1]?

Barańczak nie skąpi nam cytatów z recenzowanych książek. Wręcz przeciwnie, jego teksty opierają się w dużej części na stylu danego autora. Nie brakuje tu więc bohaterów z kędzierzawymi kudłami i zielonymi ślepiami. Poznajemy niewiasty, które szczebiocą i mężczyzn z jądrami na miejscu. Mamy przegląd dziarskich chłopaków z milicji, służb bezpieczeństwa i wywiadu; imponujący korowód barwnych postaci, a wśród nich - majora Grota z powieści „Jelenie jedzą klejnoty”, który „nie dość, że jest geniuszem: dodatkowo »z wdziękiem prowadzi samochód« i cechuje go »permanentna i nieskazitelna elegancja«”[2] - jej głównym akcentem są skórzane kamasze w kolorze kory sosnowej. I jak nie polubić takiego bohatera?

Galeria postaci przewijających się przez „Książki najgorsze” jest bogata, opisy obfitują w niebanalne metafory, a kwiatki stylistyczne mrugają do nas kokieteryjnie z każdego akapitu. Żeby było sprawiedliwie, mamy tu przykłady nie tylko udziwnionej prozy kobiecej, która jest chłopcem (dziewczynką?) do bicia literackich koneserów, pod pręgierzem krytyki znalazła się również ogólnie szanowana proza męska. Powiedziałabym nawet, że Barańczak szczególnie lubuje się w opowieściach o dzielnych chłopcach, którzy zwycięsko wychodzą z każdej sytuacji, a jak trzeba, to „biją po jajach, aż dźwięczy”[3].

Poezja również doczekała się swojego momentu i dogłębnej analizy przeprowadzonej przez naszego mistrza satyry. Jest rzeczą niepojętą, jak można było dopuścić do druku cytowane przez Barańczaka potworki. Wiersze, które są zlepkiem pojedynczych słów niepasujących do siebie, a w zestawieniu tworzących ciąg niewyobrażalnych nonsensów. Oto jeden z przykładów:

„Kto w Alabama do Noemi trafi,
z bawełny pończoch cała noc.
Choć w Alabama, jak w drewnianej szafie,
Jedwabnych kiecek moc.”[4]

To tylko początek. Dalej jest gorzej. Przedzieram się przez ten bełkot z obłędem w oczach, do końca nie wiedząc, o co tu chodzi. Prawdopodobnie w młodości musiałam się natknąć na podobne wypociny, bo do dnia dzisiejszego została mi niechęć do kontaktów z poezją i głęboko zakorzenione przekonanie, że to nie dla mnie, że ja tego nigdy nie zrozumiem. Niektórych wierszy rzeczywiście nie sposób zrozumieć.

„Książki najgorsze” to zbiór pamfletów wyśmiewających grafomańską literaturę wydawaną w Polsce lat siedemdziesiątych pod opieką państwowego mecenatu. To również jedna z niewielu książek o książkach, przy których czytaniu nie odczuwamy żalu z powodu braku znajomości recenzowanej pozycji. Wręcz przeciwnie, oddychamy z ulgą, że zaoszczędzona została nam męka przedzierania się przez teksty-koszmarki i choć współczujemy Barańczakowi, który musiał się z nimi zmierzyć, to cieszy nas ogromnie fakt, że owocem tych zmagań są perełki zawarte w omawianym zbiorze.

„Książki najgorsze” zaliczam do moich ukochanych lektur-rozśmieszaczy, pomocnych na chandrę, na deszczowy dzień i ogólnie na poprawę humoru.


---
[1] Stanisław Barańczak, „Książki najgorsze i parę innych ekscesów krytyczno-literackich”, Wydawnictwo a5, Poznań 1990, s. 45.
[2] Tamże, s. 101.
[3] Tamże, s. 68.
[4] Tamże, s. 40.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 66119
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: VERA25 03.04.2020 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak się złożyło, że „Ksią... | yyc_wanda
Też miałam ataki śmiechu. Do dziś mam, ilekroć sobie przypomnę.
Polecam zwłaszcza omówienie „Piątej barwy asa” Heleny Sekuły (Seria z Jamnikiem, Warszawa 1975):
„Już od pierwszych stronic ogarnia nas zniewalający urok typowej stylistyki polskiego* kryminału. „Lekarz, który pierwszy zobaczył trupa pod oknem, nie pozwolił mu ani chodzić, ani niczego dotykać, uznawszy, i słusznie, że to sprawa milicji.” (s. 6) Pewnie, z jakiej racji byle trup ma wyręczać milicję w chodzeniu i dotykaniu. „On do każdej, byle młoda, zęby szczerzył, albo i co innego jeszcze, co pan wiesz, a ja rozumiem” (s. 23). Natomiast my nie rozumiemy: co takiego bohater mógł jeszcze szczerzyć do pań, oprócz zębów?” (s. 19)
* lepiej byłoby: peerelowskiego

Czy „Tańca szkieletów” Anny Kłodzińskiej (Wydawnictwo MON, Warszawa 1977) „Sam fakt, że głównym bohaterem negatywnym tej powieści jest niejaki Barańczak, wystarczyłby już, aby obudzić nasze najwyższe zainteresowanie. W dodatku zaś książkę napisała powszechnie lubiana dziennikarka "Życia Warszawy" Anna Kłodzińska, która z racji swych służbowych powiązań nieraz już poświęcała wiele uwagi i obywatelskiej troski zarówno Barańczakowi, jak i innym negatywnym bohaterom historii najnowszej. Barańczak powieściowy jest jednak nie tyle cynicznym graczem politycznym, co zwyczajnym przemytnikiem platyny. Jest również pederastą i nosi starotestamentowe imię Jakub. Autorka zapomniała niestety obdarzyć go zezem, ślinotokiem i krzywymi nogami. Szkoda; charakterystyka postaci byłaby wtedy znacznie pełniejsza, zaś czytelnik nie miałby wątpliwości co do odrażającego charakteru wszelkiej maści Barańczaków.” (s. 77)

Z recenzji „Jelenie jedzą klejnoty” najbardziej rozbawił mnie początek.
„Fabuła powieści kryminalnej Henryka Gaworskiego jest niemal równie wymyślna jak jej tytuł. Tajemnicza szajka przemytników zamierza opylić za granicą bezcenną broszę starej hinduskiej (?) roboty, należącą niegdyś do Radziwiłłów (!). W tym celu gang, dotknięty zapewne zbiorowym udarem mózgu, nie znajduje lepszej metody jak tylko umieścić wzmiankowaną broszę w tzw. paśniku, czyli leśnym żłobie, z którego dokarmia się jelenie.” (s. 100)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: