Dodany: 20.02.2008 12:58|Autor: hburdon

Kay coraz lepszy


Po "Tiganie" przyszła kolej na kolejną powieść Guya Gavriela Kaya: "Pieśń dla Arbonne". Tym razem na planecie pod dwoma księżycami umieścił Kay Europę okresu krucjat i inkwizycji. Inspirowane średniowieczną Prowansją Arbonne to ośrodek kultu bogini Rian i dworskiej miłości, opiewanej przez najzdolniejszych trubadurów. Zagraża mu położone na północy Gorhaut, którego mieszkańcy czczą przede wszystkim Corannosa w jego wcieleniu boga wojny. Niestety, Arbonne toczy wewnętrzny konflikt pomiędzy dwoma najpotężniejszymi książętami: Urté de Miraval i Bertran de Talair nienawidzą się od czasu, gdy dwadzieścia trzy lata temu zmarła Aelis, żona pierwszego z nich i kochanka drugiego. Czy w obliczu bezlitosnej krucjaty przedłożą dobro kraju nad prywatne animozje?

To nienowa tematyka. Już w "Tiganie" Kay pokazywał, jak wewnętrzne spory potrafią doprowadzić do upadku państwa, i jak destrukcyjna może być zemsta. Liczne są podobieństwa pomiędzy tymi dwiema powieściami. Po raz kolejny śledzimy losy dynastycznych mariaży i dworskich intryg. Bohaterowie pozytywni, wśród których znów niepoślednią rolę odegrają pretendujący do wysokich pozycji państwowych muzycy o lwim sercu, będą musieli zgromadzić lojalną armię, aby pokonać bohaterów negatywnych. Rozwój akcji jest w dużym stopniu przewidywalny, jak to w baśniach bywa.

Szkoda, że zabrakło "Pieśni" tak silnego elementu przewodniego jak motyw kraju pozbawionego nazwy i tożsamości, a także tak silnych postaci pozytywno-negatywnych jak Brandin z Ygrath. Z fenomenalną końcówką "Tigany" też nie sposób konkurować. Ogólnie jednak "Pieśń" podobała mi się bardziej. Prowadzona jest w równym tempie, wciąga od pierwszej do ostatniej strony – tak, jakby autor całą historię opowiedział na jednym oddechu, nie zatrzymując się. Są w "Pieśni" piękne opisy przyrody (zazwyczaj zupełnie mi obojętne), a także dawka zdrowego poczucia humoru, którego niedostatek tak uwierał mnie przy czytaniu "Tigany". Pomimo wspomnianej przewidywalności autorowi udało się wprowadzić do zakończenia element zaskoczenia. No i zdecydowanie na plus należy zapisać, że tym razem nie próbował na siłę wydać za mąż wszystkich pojawiających się w powieści kobiet.

Wreszcie niektóre fragmenty to istne perełki literackiego warsztatu, chociażby ten, w którym poznajemy Ademara, króla Gorhaut. Czy można w dwóch zdaniach streścić osobowość bohatera, nie używając ani jednego wartościującego przymiotnika, a jednocześnie nie pozostawiając czytelnikowi cienia wątpliwości, kto tu jest czarnym charakterem? Kay to potrafi.

"Ademar, król Gorhaut, powoli odwraca się od zabawnej, choć nadzwyczaj niechlujnej bójki, toczącej się u stóp tronu pomiędzy uważnie okaleczonym psem i trzema kotami, którymi go poszczuto. Nie zwracając uwagi na półnagą kobietę, klęczącą przed nim na kamiennej podłodze z jego przyrodzeniem w ustach, spogląda ukosem na mężczyznę, który właśnie się odezwał, zakłócając tę podwójną rozrywkę"[1].

"Pieśń dla Arbonne" została wydana dwa lata po "Tiganie"; jeśli Kay z książki na książkę pisze coraz lepiej, to nie mogę się doczekać "Lwów Al-Rassanu". Może odnajdę w nich ten baśniowy świat, który już po raz drugi z żalem musiałam opuścić[2].



---
[1] Guy Gavriel Kay, "A Song for Arbonne", Harper Collins Publishers, 1992, str. 79. Tłum. moje.
[2] Recenzję napisałam jakiś czas temu dla pl.rec.ksiazki - od tamtego czasu zdążyłam przeczytać "Lwy" - i nie zawiodłam się.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1541
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: