Dodany: 04.10.2013 03:00|Autor: Pani_Wu
OBOWIĄZKOWE SZCZEPIENIA dla Sanepidu (dot59)!
Dot, zapraszam do udziału w prewencji przeciw mikrobom :)
1.
— A cóż z waszą dalszą podróżą? — zapytał kapitan — macie-li już statek?
— O! nie jeszcze, nawet ani pewności, że pojadę; wszyscy się uwzięli mnie straszyć.
— No, to już i ja dodam moją radę — rzekł Zeno — wiem z najlepszego źródła o morowym powietrzu w Jaffie wybuchłym; pójdzie ono karawanami po całym Wschodzie. Nikt teraz nie płynie z Cypru do Aleksandrety ani do Trypolis. Potrzeba wędrówkę pobożną odłożyć na raz inny.
— A czyż to rzecz pewna? — spytał Konrad.
— Tak pewna, że ja, com zamierzał znowu na Wschód płynąć, dalej jak do Cypru nie sięgnę — rzekł Zeno — nie chcę ani ludzi tracić, ani sam na pewną niemal śmierć się narażać... i wy zostańcie w Wenecji.
2.
— Był stary, es el viejo — stwierdził ojciec Robleda, pół po włosku, pół po hiszpańsku, a kiedy dwóch strażników wypowiedziało słowa "dżuma" i "zamknąć", aż się wzdrygnął.
— Cristofano, medyk z Sieny.
Gość z Toskanii podszedł do nas powoli, z niewielką skórzaną walizeczką z narzędziami w ręku. (...)
— Pragnę uściślić, iż po pierwszych , acz dokładnych oględzinach ciała pana de Mourai nie mam żadnej pewności, że chodzi o chorobę zakaźną — stwierdził Cristofano. — W przeciwieństwie do doświadczonego medyka z Kongregacji Zdrowia, który jest tego pewien, choć niezwykle krótko badał ciało. Mam tutaj — ciągnął, pokazując kartki — notatki. Sądzę, że skłonią was one do ponownego zastanowienia się i odwołania pochopnie podjętej decyzji.
Ludzie z Bargello nie mogli ani nie chcieli wnikać w szczegóły.
— Magistrat nakazał natychmiastowe zamknięcie gospody — uciął krótko dowódca i dodał, że nie zarządzono właściwiej kwarantanny. Zajazd miał być bowiem zamknięty jedynie przez dwadzieścia dni, nie zachodziła też konieczność ewakuacji mieszkańców sąsiednich domów, o ile, oczywiście, nie dojdzie do kolejnych zgonów lub podejrzanych zachorowań.
3.
Poczekał, aż Marlowe włoży gumę do ust, a potem — najdelikatniej jak umiał — zaczał odwijać bandaż. Ale bandaż przywarł do rany i zrósł się z nią, a więc nie pozostało mu nic innego, jak zerwać go na siłę, a nie był już tak zręczny jak kiedyś.
Marlowe zaznał w życiu wiele bólu. (...) Ten ból był jednak gorszy od najgorszych.
— O Boże — jęknął przez zaciśnięte na gumie zęby, płacząc i z trudem łapiąc oddech.
— Już po wszystkim — rzekł Kennedy, wiedząc, że to nieprawda. Ale cóż więcej mógł zrobić? Nic. Przynajmniej w tych warunkach. Pacjent powinien oczywiście dostać morfinę, każdy dureń to wiedział, ale doktor miał jej za mało, żeby szafować zastrzykami. Popatrzmy jak to wygląda.
Obejrzał dokładnie otwartą ranę. Była nabrzmiała i zapuchnięta, koloru żółtego w różnych odcieniach, miejscami purpurowa. Pokryta śluzem.
— Hmm — mruknął w zamyśleniu, wyprostował się, złożył dłonie i przeniósł wzrok na złączone palce. — Tak — powiedział wreszcie. — Mamy do wyboru trzy możliwości. — Wstał i zaczął się przechadzać, przygarbiony, a potem mówić monotonnym głosem, jak gdyby zwracał się do grona studentów: — Rana zmieniła charakter. Nastąpiło zakażenie pałeczkami clostridium. Mówiąc prościej, rozwinęła się zgorzel. Zgorzel gazowa. Mógłbym odkryć ranę i usunąć zakażoną tkankę, ale nie sądzę, żeby to coś dało, ponieważ zakażenie jest głębokie. Musiałbym więc usunąć częściowo mięśnie przedramienia, a wówczas dłoń i tak byłaby niesprawna. Najlepszym rozwiązaniem byłoby amputować...
— Co?!
— Bez wątpienia tak. — Doktor Kennedy nie mówił do pacjenta, tylko wygłaszał wykład w sterylnej auli rozumu. — Proponuję natychmiastową amputację.