Dodany: 28.09.2013 00:53|Autor: tomcio

Książka: Morfina
Twardoch Szczepan

1 osoba poleca ten tekst.

Fatum w Warszawie


Mamy październik 1939 r., Konstanty Willemann budzi się w Warszawie po kapitulacji i stopniowo wraca do rzeczywistości. Konstanty jest synem Niemca i Ślązaczki, ale został wychowany w kulcie polskości. Jest morfinistą, jest kobieciarzem, jest maminsynkiem, jest żołnierzem, jest bon vivantem. Z rozdziału na rozdział dowiadujemy się o Konstantym kolejnych rzeczy, które sprawiają, że lubimy go coraz mniej. Mimo to, kiedy Willemann zostaje wciągany w kolejne intrygi, z działalnością wywiadowczą włącznie, akcja pochłania nas całkowicie.

Ale nie jest to w żadnym razie powieść wyłącznie sensacyjna. Przeczy temu choćby narracja – całkowicie obłędna, mnożąca powtórzenia, zaprzeczenia wcześniej wypowiedzianych zdań, a nawet mnożąca narratorów. Stopniowo w miejsce Willemanna coraz silniej do głosu dochodzi tajemnicza kobiecość, która wie dużo o Kostusiu (jak go pieszczotliwie nazywa; śledzenie tego zdrobnienia to najłatwiejszy sposób na rozpoznanie dziwnej narratorki), o osobach, które ten napotyka; mało tego, wydaje się jakąś formą wiecznej egzystencji, której pamięć sięga zarówno początku, jak i końca świata.

Identyfikacja tej osoby (formy, idei?) to chyba najciekawsze wyzwanie, jakie stawia „Morfina” przed czytelnikiem. Nie jest to jednak zagadka z jedną prawidłową odpowiedzią, jako że autor sam przyznaje, iż… nie wie, kim ona jest, owa narratorka tworzyła mu się sama w czasie pisania. Specyficzne, ale i zachęcające do własnych interpretacji. Ja doszukiwałbym się tu jakiejś siły fatalnej, która kieruje ludźmi bez ich wiedzy, dając im złudne przeświadczenie panowania nad własnym losem. To ona wszczyna i wycisza wojny, obala władców, kieruje narodami - za pomocą licznych marionetek, których żywoty czule prowadzi za rękę. Ten symboliczny obraz zobaczymy zresztą wprost w oszałamiającej wizji Konstantego przed klubem Adria.

Kiedy jednak na drodze bohatera stanie Dzidzia Rochacewicz, coś ulegnie zmianie. Nagle pojmie on, że jest w stanie sam tworzyć swój los, co z kolei przeraża tajemniczą postać – widzi, że Kostuś się jej wymyka, z tego powodu nienawidzi wręcz Dzidzi. W końcu Konstanty, dotąd popychany przez różnorakie popędy i kompleksy, nabiera dojrzalszego stosunku do swojego życia, zaczyna na nie patrzeć z pewnej perspektywy, przeżywać je głębiej; ale i tak nie będzie w stanie powstrzymać losu zaplanowanego dlań przez eteryczną opiekunkę.

Owo miotanie się Konstantego obrazuje zmieniająca się narracja. Kiedy tajemnicza kobieta silniej dochodzi do głosu, monolog Konstantego zaczyna się rwać, chaos wypowiedzi i obserwacji rzeczywistości miesza się ze wstrząsającymi majakami. W tych fragmentach jednak „Morfina” wydaje mi się warsztatowo najsłabsza. Potok myśli, jaki przepływa przez głowę bohatera, jest chyba przesadnie rozbudowany, ciągłe powtórzenia męczą, a nie wzbogacają efektu transu, pewnego rozdwojenia świadomości, który autor osiągnął już wcześniej. Tę książkę dałoby się znacznie odchudzić bez szkody dla fabuły czy jej metafizycznego przesłania.

Nie po drodze mi również z przesłaniem, jakie sączy nam narratorka, mocno spuentowanym na ostatnich stronach. Naprawdę nic nie ma sensu, my wszyscy to tylko trybiki w maszynie Losu i wszelkie działania, jakiekolwiek próby brania życia w swoje ręce (ucieleśnione przede wszystkim w Dzidzi Rochacewicz) pozbawione jest sensu, bo historii nie ma, relacji międzyludzkich nie ma, nas nie ma? Jak na 600-stronicowe dzieło, taka konkluzja brzmi mi fałszywie i dość płytko.


[Recenzję opublikowałem na własnym blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1866
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: