Przedstawiam
Konkurs nr 57 pt.
"Z UŚMIECHEM NAM DO TWARZY...", który przygotowała
Jenny:
Witajcie!
Pewnego pięknego dnia, na przeciwległym krańcu mojego płaskiego mieszkania wspartego na grzbietach czterech gigantycznych ... (ups, to nie ta bajka!). W każdym bądź razie usłyszałam potok dziwnych, nieartykułowanych dźwięków dobywających się z gardzieli mojej drugiej połowy. Pełna złych przeczuć, łapiąc po drodze telefon (jakiż to był numer do pogotowia??) dobiegłam na miejsce domniemanej tragedii... Okazało się, że mąż czytał książkę...
Kochani, nie mam złudzeń, że wszystkie fragmenty rozśmieszą Was do łez. Ale jeśli choć przy jednym roześmiejecie się na głos, będę się czuła w pełni ukontentowana!
Zapraszam do zabawy. Można zdobyć 51 punktów. Po jednym za autora i za tytuł. A ten jeden dodatkowy? Ten dodatkowy jest (prawie) gratis - za wskazanie fragmentu, który Was rozbawił najbardziej.
Odpowiedzi proszę przysyłać do
27 lutego (środa) do godziny 24:00
na adres [...],
podpisane nickiem z biblionetki, najlepiej nie zmieniając tematu maila (korzystając z "Reply" / "Odpisz") - wtedy listy układają mi się w jeden wątek. Jeśli nie odpowiem w ciągu 24 godzin - upominajcie się na forum (lub na adres jpiecek@gmail.com).
W pierwszym mailu zwrotnym powiem Wam, które fragmenty czytaliście. Jeśli sobie tego nie życzycie - poinformujcie mnie o tym.
Zawoalowane podpowiedzi na Forum mile widziane, korzystanie z Google'a zabronione, szperanie po Biblionetce - jak najbardziej wskazane. Powodzenia!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE:
Na początek - coś na rozgrzewkę. Wszyscy to znacie, choć najprawdopodobniej nikt z Was tego nie czytał :-)
1.
- Czy pani trochę nie przesadza? Przecież gdyby nie mężczyźni to świat w ogóle nie ruszyłby z miejsca. Historia postępu, to historia mężczyzn. Temu nie możecie zaprzeczyć!
Tekla jednak zaprzeczyła.
- Przychodzi mi na myśl podobieństwo do prehistorycznych dinozaurów. One też były etapem, bez którego nasze życie nie mogłoby istnieć. Co nie znaczy, by dinozaury musiały istnieć do dziś!
Kilka kobiet roześmiało się, inne zaczęły bić brawo. Tekla powiodła triumfujący wzrokiem po sali, zatrzymując spojrzenie na Bernie.
- Ale przecież - bronił się Albert - wszyscy wielcy uczeni, ojcowie postępu, humaniści i wynalazcy byli mężczyznami.
- Niby którzy? - przerwał mu jakiś głos z sali. - Konkretnie! Nazwiska!
- No, choćby Kopernik! - podał pierwsze nazwisko, które mu się na sunęło.
- To kłamstwo! - ryknął inny głos. - Kopernik była kobietą!
Nieco zaskoczony Albert spróbował się poprawić.
- No, to Einstein!
- Einstein też była kobietą! - krzyknęła któraś z samej góry.
Maks postanowił pójść w sukurs koledze.
- A może Curie-Skłodowska też?!
A teraz - do dzieła! Szukajcie a znajdziecie...
2.
Woła kotek:
- Miau!
- Coś ty, kotku, chciał?
Czy nie widzisz, że już czeka
na ciebie - miseczka mleka?
- Owszem... Ale wolę
dzisiaj coca-colę!
3.
1. Prezydent (tytuł niejasnego pochodzenia, oczywisty równoznacznik "Cesarza") Kennedy panował jednocześnie w dwóch dużych państwach zwanych odpowiednio "Ameryka" i "USA".
2. Pochodził on z legendarnej wyspy zwanej Irlandią, położonej na Północy: czy wyspa ta jest tożsama z inną o nazwie Islandia, którą wzmiankuje inny materiał źródłowy, nie zostało w pełni ustalone; prawdopodobnie zwyczajny błąd drukarski uczynił dwa kraje z jednego.
3. Prezydent był bogaty.
4. Walczył z władcami trzech innych królestw zwanych; Rosja, Związek Radziecki i Kuba. Jak się wydaje, zwyciężył, lecz później sam został pokonany w bitwie, która odbyła się w Zatoce Świń. Mimo to pozostał Cesarzem obu swoich krajów.
4.
Niezrozumiała była ta odmowa. Kardynał Etchegaray udał się do Iraku, aby zorganizować wizytę. Siły międzynarodowe poinformowały już, że będą mogły zagwarantować bezpieczeństwo. Tymczasem, po długim oczekiwaniu, dotarło do nas "nie" Saddama Husajna. Bardzo uprzejme, umotywowane zbyt wysokim ryzykiem. Czy było to jednak prawdziwy powód?
Aby trochę "osłodzić" gorycz odmowy, iraccy biskupi przywieźli Papieżowi w darze cegłę z domu Abrahama. A Ojciec Święty odrzekł na to: "I pomyśleć, że ja zawsze sądziłem, że Abraham mieszkał w namiocie..."
5.
Kupiono zatem jedyny dostępny podręcznik, którym okazały się "Rozmówki polsko-duńskie", w całości niemal wypełnione artykułami spożywczymi. Na podstawie tego to dzieła można było śmiało przyjąć, iż oba narody zajmują się wyłącznie konsumowaniem posiłków oraz dokonywaniem zakupów żywnościowych, z rzadka tylko poświęcając myśl podstawowym sztukom odzieży. Lektura podręcznika dała swoje rezultaty.
Pięknego, wiosennego dnia uśmiechnięty cudzoziemiec wkroczył do pokoju nieco spóźniony, położył na stole owiniętą w niewielki kawałek papieru kiełbasę i rzekł z triumfem:
- Kał... basa! - Przez krótki moment po tej wypowiedzi panowało pełne konsternacji milczenie, które przerwał Karolek.
- Mocz tenora. - powiedział półgłosem odruchowo i bezmyślnie.
- Co takiego?! - spytał zaskoczony Janusz.
Karolek popadł w lekkie zakłopotanie.
- O rany, skojarzyło mi się. Są takie głupie przeinaczenia różnych słów. Jest kieł basa i ząb tenora i różne inne. Co, nie słyszałeś? [..]
Cudzoziemiec przyglądał się im z zaciekawieniem.
- Kałbasa! - powtórzył z radosną dumą.[..]
Studia nad polską mową istotnie robiły postępy, acz niewielkie, to jednak stałe. Z niewiadomych przyczyn do żywszych konwersacji Björn-Bobek upatrzył sobie Karolka i na nim wypróbowywał swoje umiejętności.
- Ile masz centimetry, ty? spytał znienacka zaraz nazajutrz, przerywając panującą w pokoju, pełną skupienia ciszę i przyglądając mu się ciekawie. [..]
- Ile masz centimetry? - powtórzył i dodał z wysiłkiem. - Długo... szcza...
- Chryste Panie! - jęknął rozpaczliwie Karolek.
- Co on mówi?!
- Jakieś intymne szczegóły porusza. - powiedział [..].
6.
Tak zręcznie ukrywał swój skandaliczny i rozpustny styl życia, że jego dawny opiekun, Babasaheb Mhatre, leżąc na łożu śmierci, dziesięć lat po tym, jak wysłał młodego gońca roznoszącego obiady w świat iluzji, świńskich pieniędzy i namiętności, błagał go, aby się ożenił i udowodnił mu, że jest mężczyzną. - Na miłość Boską, szanowny panie - błagał Babasaheb - kiedy powiedziałem ci przed laty, abyś zjeżdżał i został homoseksualistą, ani przez chwilę nie pomyślałem, że potraktujesz to poważnie, ostatecznie szacunek dla starszych ma swoje granice.
7.
L. czuł do niej szalony pociąg... silniejszy niż do jakiejkolwiek kobiety w życiu. [..] Poszedł do niej na balkon.
Vittoria wyraźnie się ucieszyła, kiedy przyszedł.
- Obudziłeś się - powiedziała nieśmiałym szeptem. - Nareszcie.
L. uśmiechnął się do niej.
- To był długi dzień.
Dziewczyna przeczesała dłonią bujne włosy, a przy okazji szlafrok rozchylił jej się nieco pod szyją.
- A teraz... przypuszczam, że chcesz otrzymać swoją nagrodę.
Ta uwaga całkowicie go zaskoczyła.
- Słu... słucham?
- Jesteśmy dorośli, Robercie. Możesz to przyznać. Czujesz pragnienie, widzę to po twoich oczach. Silny, pierwotny głód. - Uśmiechnęła się. - Ja też go odczuwam. Ale ta żądza wkrótce zostanie zaspokojona.
- Naprawdę? - Potraktował to jako zachętę i zrobił krok w jej kierunku.
- Całkowicie. - Podniosła menu. - Zamówiłam wszystko, co mieli w karcie.
8.
Kiedy prezydent udawał się za granicę na spotkania z głowami państw, często prosił - powołując się na względy bezpieczeństwa - żeby spotkanie odbyło się na pasie startowym na pokładzie jego odrzutowca. Niewątpliwie innym ważnym powodem było zapewnienie sobie psychologicznej przewagi w negocjacjach. Wizyta w Air Force One z dwumetrowym napisem STANY ZJEDNOCZONE na kadłubie robiła znacznie większe wrażenie niż odwiedziny w Białym Domu. Pewna członkini gabinetu brytyjskiego zarzuciła prezydentowi Nixonowi, że "wymachuje jej przed nosem swoją męskością", kiedy zaproponował spotkanie na pokładzie Air Force One. Załoga natychmiast przezwała samolot "Wielkim Fiutem".
9.
Poszedłem na spacer. Mieszka tu wielu ludzi. Znalazłem takie miejsce, które nazywają Mroki. A potem zobaczyłem, jak kilku mężczyzn próbuje okraść młodą Damę. Przeszkodziłem im. Nie umieli walczyć, jak należy, a jeden próbował mnie kopnąć w Części Witalne, ale zgodnie z radami miałem Ochraniacz i bardzo go zabolało. Wtedy Dama podeszła do mnie i spytała, czy interesuje mnie Łóżko. Odparłem, że tak.
Zabrała mnie do swojego domu, gdzie poza tym zamieszkują chyba Ważne Osoby, tuzy pośród mieszkańców, gdyż dom ów nazywa się zamtuzem. Prowadzi go pani Palm. Dama, o której sakiewkę chodziło, ma na imię Reet, powiedziała: Żałujcie, że go nie widzieliście, ich było trzech; to zadziwiające. Pani Palm rzekła, że to na koszt firmy. I jeszcze dodała: Jaki wielki ochraniacz. Poszedłem więc na górę i zasnąłem, choć mieszkańcy tego domu mocno hałasowali. Reet budziła mnie raz czy dwa i pytała, czy nie mam na nic ochoty, ale niestety, nie mieli jabłek.
10.
Pewną szkołę we wschodniej dzielnicy Londynu postanowiono przerobić na budynek mieszkalny. pierwsza faza remontu została zakończona: nowi mieszkańcy zajęli już jedną trzecią budynku.
Robotnicy pracujący w środkowej części gmachu musieli usunąć duży blok betonu, stanowiący górny podest głównej klatki schodowej. Brygadzista uznał, że najlepiej będzie zlikwidować część wsporników, poczekać, aż wszyscy mieszkańcy pójdą do pracy, po czym usunąć pozostałe wsporniki i pozwolić, by blok sam spadł do piwnicy.
Nadszedł wielki dzień. Brygadzista sprawdził, czy samochody mieszkańców znikły z parkingu, po czym usunął pokrywy studzienek kanalizacyjnych. Zrobił to po to, aby podmuch wywołany przez spadający blok nie podniósł tumanu kurzu - teraz powietrze mogło swobodnie ujść do kanałów.
Wszystkim zbytecznym robotnikom polecono stanąć w bezpiecznej odległości. Wyznaczeni pracownicy zapukali do mieszkań, by sprawdzić, czy rzeczywiście nikogo nie ma. Brygadzista wydał polecenie i blok betonu spadł do piwnicy dokładnie tak, jak zaplanowano. Wszyscy byli uradowani z powodu sprawnie przeprowadzonej operacji, która skończyła się całkowitym sukcesem.
Kilka sekund później na schodach pojawił się dżentelmen w mokrym poplamionym szlafroku i zaczął protestować. Jak się okazało, tego dnia nie poszedł do pracy z powodu biegunki i przed chwilą siedział na sedesie, po drugiej stronie ściany oddzielającej piwnicę od jego łazienki.
Proszę pamiętać, że studzienki kanalizacyjne były otwarte. Spadający blok zadziałał jak tłok gigantycznej pompki rowerowej, powodując gwałtowny wzrost ciśnienia w kanale, do którego był podłączony sedes tego nieszczęśnika. Woda w sedesie, wraz z obrzydliwą zawartością, została wyrzucona do góry. Fontanna gówna oblała dżentelmena w szlafroku.
11.
Wczoraj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki.
- Nazywam się Hektor Duval - powiedział - a wy?
- My nie - odpowiedział Fabrycy i to nas okropnie rozśmieszyło.
12.
- Coraz lepiej, Calvert! - Prawie nie zareagował, tak jakby zadawane mu ciosy oszołomiły go zupełnie, bardziej prawdopodobne było jednak przypuszczenie, że zastanawiał się nad tym, jak zakomunikować mi - w sposób oszczędny i jednocześnie zdecydowany - że powiększyłem szeregi bezrobotnych. Zapalił długie, cienkie, przeraźliwie czarne cygaro i zaciągnął się kilka razy. - Kiedy wrócimy do Londynu - powiedział - niech pan mi przypomni, abym panu pokazał tajne akta, w których są kopie pańskich raportów.
- Dobrze, admirale.
- Przedwczoraj jadłem obiad w towarzystwie podsekretarza stanu. Między innymi zadał mi pytanie, jaki europejski kraj ma najlepszych agentów. Odpowiedziałem, że nie wiem, ale w każdym razie znam najlepszego tajnego agenta Europy, Philipa Calverta.
- To bardzo miłe z pańskiej strony, admirale.
Gdybym mógł uchylić tej maski złożonej z brody, whisky, cygara i monokla, być może wyraz jego twarzy pozwoliłby mi odgadnąć, co się właściwie rodzi w mózgu.
- Trzydzieści sześć godzin temu chciał mnie pan wyrzucić...
- Jeżeli pan w to uwierzył - powiedział wuj Arthur spokojnie - to wydaje mi się, że potrafiłby pan uwierzyć we wszystko. - Wypuścił kłąb śmierdzącego dymu i ciągnął dalej: - W pańskiej teczce personalnej można wyczytać: "Niezdolny do prowadzenia normalnego śledztwa. Łatwo się męczy i zniechęca. Osiąga maksymalną wydajność w sytuacjach beznadziejnych. Jest wówczas niezrównany". Tak właśnie jest napisane w pańskiej teczce personalnej, Calvert.
- Czy wie pan, kim pan jest, admirale?
- Stary makiaweliczny diabeł - wyznał wuj Arthur nie bez pewnej satysfakcji.
13.
A dla mnie? Kim jest? Niby-kochanka? Bo przecież podnosi czasami moje brudne skarpetki z podłogi. Tyle że nie wkłada ich do pralki czy kosza. Ostatnio ubrała w jedną z nich smukłą butelkę Absolutu. Drugą znalazłem w swojej kanapce zamiast żółtego sera. Słodycz M. w takich wypadkach nie ma granic.
- Jak smakowało, kochanie?
- Doskonale.
- Wiedziałam, że tak będzie. Piękny zapach, nieprawdaż. A smak? Nie za bardzo bawełniany?
14.
H. westchnęła i odłożyła pióro.
- No więc, oczywiście, czuje się bardzo przygnębiona z powodu śmierci C. Po drugie, czuje się zakłopotana, bo lubiła C., a teraz lubi H., i nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie, kogo bardziej. Po trzecie, czuje się winna, bo uważa, że całowanie się z H. jest obrazą pamięci C., a poza tym martwi ją, co powiedzą inni, jak zobaczą, że zaczyna chodzić z H. No i prawdopodobnie jeszcze nie potrafi ocenić, co właściwie czuje do H., bo H. był z C., kiedy C. zginął, więc to wszystko jest splątane i bolesne. Och... i jeszcze się boi, że ją wyrzucą z drużyny [..]
Po tym przemówieniu zapadło głuche milczenie, po czym R. zauważył:
- Jedna osoba nie może czuć tego wszystkiego naraz, boby eksplodowała.
- To, że twoja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce od herbaty, nie świadczy o tym, że wszyscy są tak upośledzeni - powiedziała złośliwie H. i znowu chwyciła za pióro.
15.
Z kolei K. przysporzył zmęczonemu cugsfirerowi roboty ze swoim skomplikowanym nazwiskiem.
- Pszkszbsz... Herr Gott im Himmel! (Panie Boże w niebie)! Jak to można takiego szeleszczącego tasiemca wymówić? Kto tym Polakom takie straszliwe nazwiska ponadawał? Powtórz pan jeszcze raz!
- Szczepan Brzę-czysz-czewski - wyskandował z zadowoleniem K.
- Przencisieski... Przensisieski... Język drętwieje od tego.
Aby go pocieszyć, podał K. jako miejsce urodzenia miejscowość wprawdzie nie istniejącą, ale za to niemożliwą do wymówienia dla Niemca.
- Mszczonowieścice, gmina Grzmiszczosławice, powiat Trzcinogrzechotnikowo.
16.
Świeca we wnętrzu dyni paliła się równym płomieniem.[..]
- Achchch - wyszeptała Janeczka, złapawszy wreszcie oddech. Pawełek aż jęknął z zachwytu i zgrozy!
- Rany, jakie fajne...! Morda upiora!
- Wspaniałe...! - przyświadczyła Janeczka, wciąż szeptem, hipnotycznie wpatrzona w ożywioną dynię. - No, tym ją postraszyć...[..]
Głęboka, bezwietrzna, czarna noc panowała nad światem, kiedy Janeczka i Pawełek, po tysięcznych trudach, przeszkodach i ostrożnościach przekradali się wreszcie do okienka na strychu zmory.[..]
Pawełek zapalił świeczkę we wnętrzu mordy i [..] z największą ostrożnością zaczął ją spuszczać, przytrzymując odkręcający się kołowrotek.[..]
Delikatnie poruszył wędką. Wokół panowała najdoskonalsza cisza. Upiorne widmo odpłynęło powoli w dal, po czym zbliżyło się do ściany budynku. Pawełek, zaniepokojony, pośpiesznie wysunął wędkę dalej.[..]
Morda upiora odpłynęła, wróciła, puknęła w szybę. Odpłynęła, wróciła, puknęła. Pawełek poruszył wędką, morda odpłynęła, wróciła, puknęła mocniej...
Szczęk otwieranego na dole okna zaskoczył ich tak, że aż podskoczyli. Morda właśnie wracała. W sekundę potem ciszę rozerwał straszliwy, przeraźliwy, krew w żyłach mrożący krzyk, jakiś brzęk, rumor i znów krzyk...
Pawełek mimo woli poderwał wędkę.
- No, zobaczyła! - mruknął z bezgraniczną satysfakcją. Morda nieco szybciej popłynęła trochę w dal, a trochę ku górze. Janeczka zaniepokoiła się.
- Nie do góry! - zawołała szeptem. - Na bok! Niech odfrunie bardziej w bok! O tak, bardzo dobrze!
Pawełek w pośpiechu kręcił kołowrotkiem na wysuniętej wędce, morda płynęła ku nim, mijała piętro...
Drugi straszliwy krzyk zabrzmiał zupełnie nieoczekiwanie, jak echo tamtego, nieco krótszy, stłumiony, ale nie mniej przeraźliwy!
- Rany...! - przeraził się Pawełek. - Babcia...!!!
17.
- Jesteś głupcem, Leopoldzie.
Król, który właśnie odrzucił skorupę orzeszka i podnosił do ust drugi, zrobił się czerwony.
- Ejże, słuchaj - powiedział z gniewem, ale nie podnosząc głosu. - Myślę, że nie powinieneś mówić do mnie w ten sposób. Wiesz, że za dwa miesiące będę pełnoletni.
- Tak. I doskonale się nadajesz do tego, żeby przyjąć obowiązki króla. Jeśli poświęcisz sprawom państwowym choćby połowę tego czasu, który przeznaczasz na polowania, to z czystym sumieniem zrzeknę się obowiązków regenta.
- To mnie nie obchodzi. Nie ma to nic do rzeczy. To, że jesteś regentem i moim stryjem, nie zmienia faktu, że ja jestem królem, a ty moim poddanym. Nie powinieneś nazywać mnie głupcem i, nawiasem mówiąc, nie powinieneś siedzieć w mojej obecności. Myślę, że powinieneś bardziej uważać, bo mogę coś z tym zrobić... i to już niedługo.
Wzrok Wienisa był zimny.
- Czy mogę zwracać się do ciebie "wasza wysokość"?
- Tak.
- Doskonale! Jesteś głupcem, wasza wysokość.
18.
G. należała do bardzo wymagających klientek. Fundowała sobie najdroższe zabiegi, a potem kładła się na fotelu z nadzieją, że wstanie odmłodzona o kilkanaście lat. Była jedyna w swoim rodzaju. Klientki w jej wieku, czyli panie około pięćdziesiątki, powoli przestawały wierzyć w cuda. Odwiedzały gabinet, żeby się wygadać, oczyścić duszę i tylko przy okazji zadbać o wiotczejącą cerę. G. odwrotnie: ona wierzyła w cud, przychodziła po młodość, a rozgadywała się z nawyku i z upodobania.
- Dzisiaj, pani Dorotko, odejmie mi pani dziesięć lat. Za tydzień znowu dziesięć, potem jeszcze z pięć.
- A do przedszkola to ja mam panią odwieźć czy sama pani pojedzie?
19.
Kiedy Joanna wyszła z pokoju, babunia sięgnęła po książkę. Ale nie mogła czytać. Ogarnęła ją senność i nagle pomyślała, że ten odpoczynek, siłą narzucony przez Joannę, jest jej naprawdę potrzebny. Obudziła się po godzinie, w chwili kiedy do pokoju wtargnął tata.
- Co za potworny dom! - jęknął i dramatycznym ruchem opadł na fotel. - Będę musiał jechać do ministra w piżamie.
- Nie szkodzi - powiedziała babunia rozespanym głosem - dziś nikt nie przywiązuje takiej wagi do stroju.
- W piżamie, mamo! W piżamie! To tak, jakby mama poszła do opery w nocnej koszuli!
- Ale dlaczego wybierasz się w piżamie? Przecież masz przeróżne koszule.
- Nie mam koszul! Wszystkie są mokre, a ta, którą Joanna dosuszyła, stoi w moim pokoju. Stoi, mamo! Jest tak sklejona krochmalem, że nie sposób przecisnąć się przez nią! Próbowałem, ale ta koszula jest silniejsza ode mnie!
20.
W dłoniach trzymał sporej objętości skorupę kalebasy wypełnioną żółtym płynem z bąbelkami.
Chicha pachniała jak marzenie. Przymknął oczy i pociągnął długi łyk. Jednocześnie chłonął kwaskowo-słodki aromat. Gęsty napój mile pieścił zmysły. Był chłodny (choć powietrze dookoła wrzało) i lekko syczał (proces fermentacji trwał w najlepsze).
Chwila błogości...
Potem jeszcze jedna...
Chciałoby się ją przytrzymać jak najdłużej...
Niestety jego myśli popłynęły zupełnie niezależnie od zachwytów podniebienia - w głowie pojawiło się na moment wspomnienie starej Indianki o spróchniałych zębach, która wypluwa coś do dzieży. To coś miało konsystencję bulgotliwie-glutowatą i śliniasty kolor. W tej sytuacji błogość zaczęła gwałtownie pakować manatki. Szykowała się do wyjścia! Zamierzała nawet trzasnąć drzwiami!!!...
Na szczęście, kolejny łyk przytrzymał ją na miejscu. Błogość ponownie rozdsiadła się na kubkach smakowych, a biały człowiek westchnął:
-
Chicha jest pycha.
21.
…Minęło kilka miesięcy i znów stanąłem na granicy Hondurasu. Bez wizy. Władze tego kraju najwyraźniej uparły się widzieć we mnie wroga. Ponadto całkowicie zignorowały fakt, że na moim nowym paszporcie nie było już słówka "Ludowa" a orzeł odzyskał koronę. Byłem prosić ich ambasadę w Paryżu - nic. Perswadowałem w Wiedniu - nic. W Waszyngtonie - nic. Zeźlony tym biurokratycznym bezsensem postanowiłem z nich zadrwić. Okpić dziadów, tak jak jeszcze ich przedtem nie okpił nikt. Posłuchajcie...
Pojechałem na to samo przejście graniczne, co za pierwszym razem. Sceneria bez zmian; błoto, zardzewiały łańcuch w poprzek drogi i przechylona budka strażnicza. Tylko resztki flag narodowych Gwatemali i Hondurasu zmieniły się w resztki resztek.
Podałem żołnierzowi dokumenty. A konkretnie przywiezioną z Polski specjalnie na tę okazję - książeczkę zdrowia. (Wyglądała zupełnie jak paszport; twarde okładki z wytłoczonym napisem, w środku moje zdjęcie, pieczątka ZUS-u, seria, numer, dane osobowe i 32 strony pokryte rubrykami.)
Honduraski wojskowy zastukał palcem w napis "Legitymacja Ubezpieczeniowa" i zapytał:
- Co to za kraj?
- Republica de Ubezpieczalnia - odpowiadam bez chwili wahania a on wyciąga spod stołu grubą księgę w tekturowej oprawie. Na pierwszych stronach był, znany mi już, spis państw świata.
Wojskowy palec, tak jak poprzednio, zaczął wolno sunąć w dół listy. Mężczyzna mamrotał kolejne nazwy. Mozolnie, jakby je lepił w ustach pełnych gęsiego kitu. Miałem więc mnóstwo czasu, by się do syta nacieszyć zemstą. Kiedy wreszcie dojechał do końca listy, stwierdził z niepokojem, że Ubezpieczalnia na niej nie figuruje. W suplemencie "Kraje wrogie - komunistyczne i terrorystyczne" też jej nie było.
- Czy to państwo występuje może pod jakąś inna nazwą? - zapytał wreszcie.
- Czasami, ale rzadko. Ubezpieczalnia to Ubezpieczalnia - bawiłem się setnie. - Ale niech pan może sprawdzi jeszcze pod Suomi.
Oczywiście wkrótce znalazł to słowo w przypisach, jako wariantywną nazwę Finlandii. Wtedy już bez wahania wbił mi do książeczki zdrowia odpowiedni stempelek.
- Witamy w Hondurasie, gringo!
22.
Dziś wieczór urządzamy w domu wigilię. Rodzice zaprosili mnóstwo swoich przyjaciół [..]
Rano tata zaczął przygotowania. Mama mówiła mu, że powinien wziąć się do tego wcześniej, ale tata powiedział, że doskonale sobie poradzi i że dobrze wie, co robi, a potem wsiadł w samochód i pojechał kupić choinkę, na której powiesimy prezenty dla dorosłych. [..]
Tata bardzo długo nie wracał, aż w końcu pojawił się w drzwiach. Nie wyglądał na zadowolonego, kapelusz miał przekrzywiony, a na ramieniu trzymał jakiś długi kij z kilkoma wymiętoszonymi gałązkami.
- To ma być choinka? - spytała mama.
Tata wyjaśnił, że tak, tylko że przed miejscem, gdzie sprzedawano choinki, popsuł mu się samochód i musiał wracać autobusem, co było niezbyt wygodne, bo w autobusie było mnóstwo innych panów, którzy też wieźli choinki, i konduktor się złościł, mówił, że nie płacą mu za podróżowanie w lesie i żeby mu nie pakować gałęzi do oczu, więc tata też się zezłościł i w końcu musiał iść dalej piechotą, a drzewko trochę ucierpiało w szamotaninie, ale jak się powiesi ozdoby, nie będzie niczego widać i mimo wszystko będzie bardzo ładne. [..]
Tata postawił drzewko w jadalni i zaczął wieszać bombki, które zostały po tym, jak pudełko upadło nam na schodach. Potem tata rozpinał na gałązkach różnokolorowe lampki i to zajęło mu mnóstwo czasu, bo kabel był trochę poplątany. [..]
- Zobaczysz, jak będzie pięknie! - i włożył wtyczkę do kontaktu, a wtedy wystrzeliła fantastyczna iskra, tylko że tacie chyba nie o to chodziło, bo lampki się nie zapaliły, a on poparzył sobie palce i powiedział brzydkie słowo, którego nie znałem. Ale mój tata jest bardzo zdolny, więc naprawił, co trzeba, a potem dwa razy wymieniał w piwnicy korki, bo w domu nie było światła, i w końcu lampki się zapaliły [..]
Mama przyszła zobaczyć i powiedziała, że bardzo dobrze, ale teraz trzeba rozłożyć stół w jadalni, żeby wszyscy się przy nim zmieścili. [..] Bardzo trudno jest rozsunąć nasz stół, zawsze się zacina. Tata stanął po jednej stronie, a pan B., który wciąż się śmiał, po drugiej.
- Przestań się śmiać - powiedział tata - i pociągnij, kiedy ci powiem.
A potem tata zawołał "Hej ho" i stół otworzył się od razu, wiu! Tata poleciał prosto na choinkę, a pan B. na dywan, gdzie dalej się śmiał. Wtedy przybiegła pędem mama i powiedziała, że zapomniała uprzedzić, że kazała nasmarować prowadnice w stole. [..]
Z doprowadzeniem choinki do porządku poszło szybko, bo nie zostało nam dużo bombek. [Więcej czasu zajęło znalezienie nowych korków, żeby lampki mogły się znowu palić - trzeba było iść po nie do sklepu, bo w domu nie było już ani jednego.]
Potem [..] tata wszedł na drabinę, żeby wbić pod sufitem gwoździki do powieszenia girland.
- Uważaj - powiedział pan B. - to jest gipsowa ściana, zaraz porobisz w niej dziury.
Wtedy tata powiedział mu, że zna swój dom i nie potrzebuje niczyich rad. Ale widziałem, że tata bardzo uważa: pierwszy gwóźdź wbijał strasznie ostrożnie i gwóźdź bardzo ładnie się wbił.
- Ha! - powiedział tata. - Widzisz?
I mocno walnął młotkiem, żeby wbić drugi gwóźdź, a wtedy w ścianie zrobiła się wielka dziura [..] i mama przyszła zapytać, co się dzieje, a wtedy tata zasłonił ręką dziurę, którą wybił w ścianie, i powiedział, że wszystko idzie dobrze i że on tylko prosi, żeby pozwolono mu pracować w spokoju. [..]
- Dobrze - powiedziała mama. - Wracam do kuchni, możesz zabrać tę rękę, tynk odpadł też po drugiej stronie. [..]
Później tata poszedł do piwnicy po wino, a potem musiał iść tam jeszcze raz, żeby zmienić korki, bo choinka się przewróciła, kiedy wieszał na niej prezenty i pozmiatać z podłogi wszystko, co się potłukło. Ale tata jest fantastyczny: zdążył wszystko zrobić na czas.
Szkoda tylko, że był okropnie zmęczony i położył się spać, tak samo jak ja, zanim przyszli goście.
23.
Pod dębem nic się nie ruszało, za to bliżej, wśród kamieni, coś zaszeleściło.[..] Nawet mu do głowy nie przyszło, że miał się przecież nie narażać, tylko uciekać i alarmować krzykiem. Wyrwany z drzemki atakiem wroga zgłupiał nieco, naprężył mięśnie i ścisnął mocniej halabardę.
I nagle coś czarnego wyrosło mu jakby nad głową. Coś czarnego runęło wprost na niego z jakimś okropnym, nieartykułowanym, chrapliwym rzężeniem. Na myślenie Michał nie miał już czasu, zadziałał instynkt, odruch obronny. W tym odruchu, podrywając się na nogi, Michał z całej siły pchnął halabardą. Halabarda w coś trafiła, czarny wróg stoczył się z kamieni i runął prosto do studni, wydając z siebie cienki, krótki krzyk...
Po jakimś nieokreślonym, przeraźliwie długim czasie Michał Olszewski z kamienia przeistoczył się z powrotem w ludzką istotę. W istotę tak przerażoną, że ogrom tego przerażenia przerastał wszystko. Nastąpiło coś potwornego. Zabił człowieka!!!
Obie z Lucyną zostałyśmy wyrwane ze snu w sposób brutalny i urągający dobremu wychowaniu. Michał Olszewski szarpał mnie lewą ręką, w prawej cały czas ściskając halabardę z ostrzem pokrytym jakąś brunatną mazią.
- Zabiłem go! - jęczał strasznie. - Zabiłem go! Skradał się! Runął na mnie! W czarnej opończy! Zabiłem człowieka!
Rzut oka na halabardę upewnił nas, że nie majaczy.
- To i chwała Bogu - zawyrokowała nerwowo Lucyna, usiłując wydrzeć mu szlafrok. - Nie wycieraj, synku, tego narzędzia moim szlafrokiem... Zabiłeś go, bardzo dobrze, będzie wreszcie spokój... [..]
Na szczęście w tym właśnie momencie z szarego mroku wyłonił się Marek.
- Na litość boską, co się tu dzieje? - spytał z irytacją. - Co wy tu wyprawiacie?
Jedno przez drugie wyjaśniliśmy mu, że Michał zabił człowieka w czarnej opończy, z tym że zabił go w obronie własnej. Opis okoliczności towarzyszących wychodził nam nieco chaotycznie. Marek wysłuchał bez słowa, zajrzał do studni, po czym popatrzył na nas. [..]
Ciocia Jadzia i Teresa szeptały na uboczu z Lucyną, wydając półgłosem dramatyczne okrzyki. Michał klęczał na obmurowaniu niczym symbol skruchy i rozpaczy. Marek na dnie starannie badał nieboszczyka. Tamte trzy przestały szeptać, zbliżyły się do dziury, Marek wylazł w chwili, gdy Teresa zaczęła uroczyście:
- Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie...
Marek przeczekał modły grzecznie i w milczeniu. Wyraz twarzy miał taki, że zaczęłam węszyć jakiś kant. Coś tu nie grało z tą zbrodnią Michała Olszewskiego...
- Wyjątkowy okaz - powiedział do Michała, kiedy Teresa skończyła. - Moje gratulacje, tak trafić jednym ciosem! Mówiłem, że nie było tu żadnego człowieka.
- Co? - spytała ciocia Jadzia po chwili zaskoczonego milczenia. - Co on mówi?
- W takim razie, kto tam leży? - spytała Lucyna z szaloną ciekawością. Michał patrzył na Marka bez tchu, z wyrazem tępej rozpaczy.
- Wieprz - powiedział Marek. - Wspaniały okaz, chyba ze dwieście pięćdziesiąt kilo. Zastanawiam się, jak przy tej wadze mógł chodzić...
24.
Pan Lew był raz chory i leżał w łóżeczku,
Więc przyszedł pan doktor:
- Jak się masz, koteczku?
- Niedobrze, lecz teraz na obiad jest pora -
Rzekł Lew rozżalony i pożarł doktora.
25.
Pewnego dnia Jezus przebywał ze swoimi uczniami i zapytał ich:
- Za kogo mnie uważacie?
Szymon Piotr wstał i odpowiedział:
- Tyś jest teofanią eschatologiczną, która żywi ontologicznie intencjonalność naszych relacji podświadomych i interpersonalnych.
Jezus otworzył oczy pełne zdziwienia i zapytał:
- Jak, jak?...
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu