Dodany: 15.02.2008 19:31|Autor: hburdon
Chcecie pół kanapki?
„— Nie czytałeś jego ostatniej książki? — zwróciła się do blondyna Anastazja.
— Słyszałem, że jest okropnie ckliwa, nie interesują mnie takie historie. Kiedy wreszcie kupimy jakąś gorzałę?”[1].
Dawno, dawno temu, kiedy Coelho zaczął zyskiwać sobie w Polsce szaloną popularność, przeczytałam dwie z jego książek: „Alchemika” i „Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam”. Jako że pamięć mam nienajlepszą, pozostało mi z lektury poczucie, że bardzo mi się to wszystko nie podobało, nie pamiętałam natomiast, dlaczego. O Coelho pisze się wiele złego, ale i wiele dobrego, postanowiłam więc spróbować raz jeszcze i sprawdzić, czy zmienię zdanie na temat tego pisarza, czy raczej utwierdzę się w już wykształconej opinii.
Utwierdziłam się dość szybko; a raczej przypomniałam sobie, dlaczego jego proza tak bardzo mnie drażni. Otóż Coelho pisze sentencjami, a ja tego po prostu nie trawię. „Jestem teraz wolny, ale tak samo wolny byłem w więzieniu, bo wolność to stan ducha”[2]. „Każdy z nas jest katedrą”[3]. Nie znoszę, kiedy ktoś mi ogłasza objawione prawdy; pisarz powinien, moim zdaniem, ukazywać problem, nie rozwiązując go; mówić: bohater zachowuje się tak a tak, ty zdecyduj, jak jego postępowanie ocenisz. Coelho nie daje mi żadnej możliwości wyboru, on myśli za mnie. Najgorsze zaś, że są to myśli na poziomie podstawówki: „Lepiej zjeść połowę kanapki na spółkę z kimś niż całą w samotności”[4].
W tym miejscu przerwę na chwilę krytykę, aby wyjaśnić pokrótce, o czym traktuje książka: o ludziach przekonanych, że stabilizacja to największa życiowa tragedia. Narrator, popularny pisarz – milioner, szuka żony, Ester, która zostawiła go bez słowa. Ester to jego „Zahir”, czyli coś, o czym nie można przestać myśleć. Pewnego dnia narrator poznaje Michaiła, przyjaciela Ester, który zajmuje się wypełnianiem „misji” polegającej na tym, żeby „energia miłości wróciła na ziemię”[5]. Czy to dla niego Ester zostawiła męża? Ciekawiście - pomęczcie się sami.
Drugi zarzut w stosunku do Coelho: mam poczucie, że pisarz nie postępuje ze mną – czytelniczką – uczciwie. Na przykład historia o Morzu Aralskim: Michaił, który się nad nim urodził, mówi, że „(...) dzisiaj nie ma już po nim najmniejszego śladu”[6]. Na pewno brzmi to dramatyczniej niż przyznanie, że powierzchnia Morza Aralskiego przez lata zmniejszała się w zastraszającym tempie, nie do zupełnego zaniku jednakże, obecnie zaś podjęto prace mające na celu odwrócenie tego procesu. Prawda jest za mało drastyczna, za mało... sentencjonalna.
Albo to powracające parokrotnie stwierdzenie, że „czytelnicy mnie uwielbiają, a krytycy nienawidzą (podziwiali mnie, dopóki nie sprzedałem pierwszych stu tysięcy egzemplarzy, czyli przestałem być »niezrozumianym geniuszem«)”[7]. Pewnie, jeśli zdefiniuje się tego, kto uwielbia, jako czytelnika, a tego, kto nienawidzi, jako krytyka, to tak będzie. Pozwala to zignorować fakt, że kupa ludzi, którym nikt nie płaci za pisanie recenzji – ba, którzy recenzji nie pisują – nie lubi książek Coelho. Sama się do tej grupy zaliczam, i naprawdę nie powoduje mną ani niechęć do literatury popularnej, ani niechęć do komercyjnego sukcesu. „Harry’ego Pottera” chociażby lubię, czytam go wiernie od czasów, kiedy nie był jeszcze w Polsce bestsellerem, i wcale autorce, Rowling nie zazdroszczę, choć oprócz milionów mogłabym jej zazdrościć jeszcze paru rzeczy, na przykład znajomości portugalskiego. Hm, w sumie Coelho też zna portugalski. OK, to nie był dobry przykład.
Albo teoria, że „wszystkie religie na kuli ziemskiej, nawet wśród najbardziej prymitywnych plemion, uważają seks za coś zakazanego”[8]. Mogłabym to przyjąć na wiarę, gdybym nie kończyła właśnie „Życia seksualnego dzikich” Malinowskiego, które jasno dowodzi, że to nieprawda.
Albo:
„— Czy wiesz, co jest największą przyjemnością kobiet w małżeństwie?
— Seks.
— Nic z tych rzeczy! Karmienie. Przyglądanie się, jak twój mężczyzna je. To chluba kobiety, która cały dzień myśli, co przygotuje na kolację”[9].
W tym momencie czytelnik przestaje się dziwić, że mówiąca te słowa Ester wolała zostać korespondentką wojenną, niż robić za kurę domową.
Jeden zarzut w stosunku do Coelho chciałabym cofnąć. Miałam kiedyś pretensje, że „Alchemik” został żywcem ściągnięty z opowiadania Borgesa; „Zahir” zresztą również oparty jest na Borgesie. Doszłam jednak do wniosku, że skoro innym pisarzom w imię szeroko pojmowanego postmodernizmu wybaczam nieskończone przetwarzanie istniejących wątków literackich, to nie fair jest krytykowanie Coelho za to samo. Trafił na opowiadanie, które mu się spodobało, i rozbudował je do rozmiarów powieści – niech mu idzie na zdrowie.
Pozostałe zarzuty jednak podtrzymuję. Książki Coelho to kiepska literatura, nie nadająca się nawet na lekkie czytadło do pociągu, pisana stylem raz górnolotnym, raz prymitywnym, ale nieodmiennie łopatologicznym, i nudna. Howgh.
---
[1] Paulo Coelho, „Zahir”, przeł. Zuzanna Bułat Silva, wyd. Drzewo Babel, 2005, str. 151-152.
[2] Ibid., str. 12.
[3] Ibid., str. 40.
[4] Ibid., str. 145.
[5] Ibid., str. 50.
[6] Ibid., str. 87.
[7] Ibid., str. 27.
[8] Ibid., str. 91.
[9] Ibid., str. 92.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.