Dodany: 22.09.2013 00:03|Autor: Rbit
Wieczny Mieszaniec?
Jedną z przyczyn czytania powieści jest możliwość współodczuwania wraz z bohaterem, odkrywania w jego losach uczuć, których już wcześniej sami doświadczaliśmy, a także wyobrażania sobie, co zrobilibyśmy na jego miejscu. Obojętne jest przy tym, czy rzecz dzieje w starożytności, średniowieczu, czy współcześnie. Mało istotna jest konwencja – westernowa, obyczajowa czy science fiction. Namiętności i uczucia człowieka, niezależnie od czasu i okoliczności, są zawsze takie same.
A gdyby tak dać bohaterowi powieści możliwość przeżywania jego historii w wielu różnych czasach i okolicznościach, w tym we wszelkich możliwych światach alternatywnych? Czy nie byłaby to tortura? Z takiego założenia zdaje się wychodzić Szczepan Twardoch w „Wiecznym Grunwaldzie”.
Za przedmiot analizy pisarz wziął problemy związane z tożsamością narodową (ale również, choć w nieco mniejszym stopniu, stanową/klasową). Nie jest ważne, czy bohater-mieszaniec będzie synem skrzywdzonej przez Kazimierza Wielkiego niemieckiej mieszczki z Krakowa, czy bękartem panującego w alternatywnej rzeczywistości początków XX wieku Fryderyka III Wettyna – nie potrafi identyfikować się z pochodzeniem rodziców. Jako bastard nie umie przy tym grać człowieka z warstwy rycerskiej (innym razem – arystokratycznej), z jakiej pochodzi jego ojciec. Sytuacja nabiera dramatyzmu, gdy okazuje się, że rozdarcie wewnętrzne dotyczy Polski i Niemiec. Polskości reprezentowanej alegorycznie przez żywą, pulsującą Matkę Polskę i Germańskości karmionej wspólną krwią z Blutfabrik.
Szczepan Twardoch, jako Ślązak, temu problemowi daje wyraz w mniejszym lub większym stopniu chyba w każdym ze swych dzieł. Włącznie ze słynnym ogłoszeniem o sprzedaży samochodu[1]. W tym przypadku zastanawia się, czy mieszaniec jest w stanie stanąć po którejś ze stron. Polacy i Niemcy. Narody te, choć podobne („Bo i Polaków, i Niemców, was wszystkich w ogóle, poruszają tak podobne sprawy; jesteście narodami zrodzonymi z romantycznej sublimacji. Nie tak jak Francuzi albo Amerykanie, którzy narodzili się z polityki, w epoce głupiej wiary w mózg. Wy urodziliście się epokę później, w epoce wiary w ducha: ducha narodu, kryjącego się nie w państwowych urzędach (chociaż w to mogli niektórzy wierzyć), lecz we wspólnocie, jaką iluzją by nie była. Dla Niemców to Blut und Boden, Krew i Ziemia, dla Polaków – Król Duch, świerzop i dzięcielina (...)”[2]), są splecione nierozłącznie w żelaznym uścisku walki na śmierć i życie – tytułowym Wiecznym Grunwaldzie, Ewiger Tannenberg.
Bohater próbuje wciąż na nowo, w różnych realiach i czasach, opowiedzieć się po jednej stronie. Za każdym razem kończy się to jednak jego nienawiścią do wszystkich. Pozostaje postawić sobie pytanie, czy jest on w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu walki i nienawiści.
Swoją próbę odpowiedzi Twardoch okrasił masą widowiskowych fajerwerków – jak staropolszczyzna konsekwentnie stosowana w dialogach w rzeczywistości średniowiecznej („– Paszko, przecz słżysz ty, otroczę? (...) – Słżę, panie Wszesławie, ciem ten paduch Tworzyjanek, pana małodobrego syn, płatek mi semknął jest”)[3] czy neologizmy w rzeczywistości fantastycznej przyszłości.
A wszystko to ściśnięte na zaledwie 209 stronach. Przez co proza staje się gęsta i treściwa.
Na okładce zacytowano Jacka Dukaja, który uważa, że od czasu Teodora Parnickiego nikt nie pisał w Polsce z tak szalonym rozmachem o człowieku rozdzieranym przez żywioł dziejów i schizofrenicznej lojalności mieszańca, dziecka dwóch kultur, bękarta dwóch ojczyzn.
I ma rację.
---
[1] Zob.: Przemysław Jedlecki, "Pisarz sprzedaje auto. Ogłoszenie robi furorę w sieci", 06.04.2012, strona internetowa katowice.gazeta.pl.
[2] Szczepan Twardoch, „Wieczny Grunwald”, wyd. Narodowe Centrum Kultury, 2010, str. 116
[3] Tamże, str. 30.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.