Dodany: 21.09.2013 16:45|Autor: AnnRK

Tik-tak, tik-tak


Niezbyt często zdarza mi się czytać poszczególne tomy cykli kryminałów po kolei. Zwykle, z różnych przyczyn, dopadam je "na wyrywki". Do nielicznych wyjątków należy seria Stiega Larssona "Millenium" oraz cykl autorstwa Camilli Läckberg rozgrywający się we Fjällbace. Całkiem nieźle szło mi też czytanie kolejnych tomów o Lincolnie Rhyme'ie i Amelii Sachs. Jeffery Deaver stworzył naprawdę ciekawe postaci i fabuły, sprawiając, że jego nazwisko znalazło się w czołówce najlepszych twórców literatury kryminalnej. Wciągnęłam się w tę serię przeogromnie. Wyobraźcie sobie więc moje rozżalenie, gdy nagle się okazało, że w zasięgu rąk nie mam "Zegarmistrza", siódmej części cyklu. Nie wystarczyło mi cierpliwości, by czekać na zmianę tego stanu, więc połknęłam część ósmą i dziewiątą, by w końcu, po roku, a może i dwóch, zasiąść do lektury pominiętego tomu.

Rhyme'a i Sachs polubiłam jeszcze przed natknięciem się na Deavera. Najpierw trafiłam na film z Denzelem Washingtonem, do którego mam słabość, i Angeliną Jolie, którą lubię w tych chwilach, w których nie jest Larą Croft. "Kolekcjoner kości" był odpowiednio mroczny, bym zainteresowała się twórczością autora, który tę mroczność nakreślił na papierze. Strzał w dziesiątkę. Przeczytałam książkę - i chciałam więcej. Za co cenię Deavera, o tym za chwilę. Skupmy się na razie na fabule "Zegarmistrza".

W tym celu przenieśmy się z deszczowej Polski do zaśnieżonego Nowego Jorku, miasta celebrytów, biznesmenów i wyrachowanych przestępców. Nowojorska policja ma pełne ręce roboty. Dzieje się dużo, ale nas interesuje przede wszystkim, kto pozbawia życia mieszkańców miasta, starając się przy tym zapewnić im przed śmiercią sporą dawkę bólu.

Ofiara pierwsza. "Sprawca zmusił ją, by złapała się pomostu i zawisła nad wodą, podciął jej nadgarstki lub palce i ofiara wpadła do rzeki"[1]. Płeć męska. Tożsamość nieznana.

Ofiara druga. "(...) wywleczona z samochodu na uliczkę, gdzie zawieszono nad nią żelazną sztabę. Sztaba zmiażdżyła jej szyję"[2]. Tożsamość ustalona. Theodore Adams, copywriter. Brak informacji o wrogach.

Nie wiadomo, co łączy ofiary oprócz faktu, że ich życie zakończyła ta sama osoba. Morderca na miejscu zbrodni zostawia oryginalną wizytówkę. Tykający zegar.

O sprawcy wiadomo tylko tyle, że nie brak mu sprytu. Nie zostawia żadnych śladów. Znalezienie choćby najmniejszego włókna, najkrótszego włosa czy częściowego odcisku palca pozostaje w sferze marzeń. Zegarmistrz myśli o wszystkim, jest niezwykle ostrożny, choć zdarza mu się popełnić błąd, dzięki czemu kolejna potencjalna ofiara cudem unika śmierci. Nadal jednak nie wiadomo, kim jest morderca, według jakiego klucza dobiera ofiary i jak mu przeszkodzić w realizacji planu.

Czytelnik wie nieco więcej niż ekipa śledcza, bo od pierwszych stron śledzi poczynania Zegarmistrza i jego pomocnika. Tak, tak, morderca nie działa sam. Ma wiernego druha, który za obietnicę możliwości zgwałcenia kobiecych zwłok zdolny jest wspierać szefa we wszystkim.

Później okaże się, że i czytelnik guzik wie, bo Deaver, jak to Deaver, wszystko wywróci do góry nogami. I to wielokrotnie. W pewnym momencie zaczniesz własną babcię podejrzewać o współudział. Sąsiadkę, sklepikarza z warzywniaka, emeryta z ławki pod blokiem. Masz rację, nie ufaj nikomu.

Śledztwo prowadzi jeden z moich ulubionych duetów. Lincoln Rhyme jest tetraplegikiem. Złamanie czwartego kręgu szyjnego pozbawiło go możliwości poruszania się o własnych siłach, a tym samym zakończyło jego pracę w policji. Jest niemal zupełnie sparaliżowany od pasa w dół. Rhyme to wielki umysł. Jego rozległa wiedza imponuje, a zdolność kojarzenia faktów wzbudza zazdrość. Podobnie jak wyposażenie biura, w które zamieniło się jego mieszkanie. Są tam najnowocześniejsze sprzęty, jakich nie powstydziłyby się najpoważniejsze laboratoria kryminalistyczne oraz udogodnienia mające pomóc mu w życiu i pracy. "Kiedy Rhyme zaczął prowadzić konsultacje kryminalistyczne w swoim domu, prądożerne urządzenia często powodowały wysadzanie bezpieczników. Rhyme prawdopodobnie zużywał tyle samo energii co reszta budynków w całym kwartale"[3]. Amelię Sachs poznał przy okazji sprawy kolekcjonera kości. Młoda, ambitna, niezwykle bystra policjantka stała się jego oczami i uszami. To ona zajęła się pracą w terenie, dostarczając informacji i dowodów, których Lincoln, przykuty do wózka, sam zdobyć niestety nie mógł. Amelia jest twarda, szybka i skuteczna. Świetnie posługuje się bronią. Samochód prowadzi jak szatan. Rhyme i Sachs doskonale się uzupełniają. Razem rozwiązali już wiele spraw i, mam nadzieję, wiele jeszcze rozwiążą. "Stworzyli harmonijną całość, zabliźniając nawzajem swoje rany"[4].

Nieuchwytny Zegarmistrz spędza im sen z powiek. Jak powstrzymać człowieka, o którym nic nie wiadomo? Śledczy dokładają wszelkich starań, by rozwiązać sprawę, wciąż są jednak o krok za przestępcą. A niekiedy nawet o dwa kroki.

Cykl Deavera utrzymuje się na wysokim poziomie jak mało który, choć w pewnym momencie wyraźnie widać, że autor korzysta z podobnego schematu. Dzięki temu chwilami można się domyślić, kiedy morderca podpuszcza policję albo policja mordercę. Doświadczenie wyniesione z lektury poprzednich książek tego autora każe też nieufnie spoglądać na niektóre postaci. U Amerykanina przestępca zawsze jest piekielnie inteligentny, a każde jego działanie stanowi część precyzyjnie opracowanego planu. Cokolwiek powie, cokolwiek zrobi - ma to mocne uzasadnienie i niebagatelne znaczenie. Przypadek nie jest przypadkiem, a to, co zdaje się spontaniczne, jest starannie wyreżyserowane. Czytelnik śledzi ten teatr z zapartym tchem, nie mając pewności, kto okaże się głównym reżyserem ostatniej sceny.

Deaver precyzyjnie konstruuje fabułę i przemyca do niej nieco ciekawostek z kulisów śledztwa. Po lekturze jakiegokolwiek tomu cyklu, do którego należy "Zegarmistrz", każde z was będzie doskonale wiedziało, jak poruszać się na miejscu zbrodni (po siatce, pamiętając o zabezpieczeniu tyłów!). W omawianym tomie pisarz wprowadza nowego bohatera. A właściwie bohaterkę, która sprawdzi się na tyle dobrze, że doczeka się osobnego cyklu kryminałów. Mowa tu o Kathryn Dance, specjalistce od analizowania mowy ciała (kinezyki), która stanie przed niełatwym zadaniem przekonania Rhyme'a, że analiza zachowania ludzi i umiejętność ich przesłuchiwania może dać równie dobre efekty, jak badanie dowodów fizycznych. Przyznaję, że w tym tomie z większą uwagą śledziłam poczynania Dance. Kinezyka okazała się naprawdę ciekawą dziedziną.

Jak zwykle sposób, w jaki pisarz wyprowadza czytelnika w pole, jest mistrzowski. Dopracowanej historii trudno nie docenić, motywy mordercy długo pozostają tajemnicą, nie ma tu zbędnych scen ani postaci. Deaver - też jak zwykle - dobrze przygotował się do tematu. Za tę precyzję ogromnie go cenię. Podobnie jak za nieprzewidywalność, mimo bazowania na podobnym schemacie. Wśród autorów powieści kryminalnych jest bez wątpienia jednym z najlepszych. Co prawda "Zegarmistrz" nie porwał mnie tak, jak choćby "Kolekcjoner kości" czy "Puste krzesło", ale absolutnie nie dlatego, że ten tom jest słabszy od innych. Po prostu akurat temat nieco mniej mnie zaciekawił. Autor wynagrodził mi to wprowadzając postać Kathryn Dance i wątek "kinezyka kontra kryminalistyka"[5]. Efekt? Z czystym sumieniem polecam wam tę książkę.



---
[1] Jeffery Deaver, "Zegarmistrz", przeł. Łukasz Praski, wyd. Prószyński i S-ka, 2006, s. 83.
[2] Tamże, s. 84.
[3] Tamże, s. 15.
[4] Tamże, s. 217.
[5] Tamże, s. 62.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1089
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: