Dodany: 18.09.2013 21:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Droga do szczęścia
Yates Richard

2 osoby polecają ten tekst.

Zagrajmy sobie w małą rewolucję!


Tytuł książki prawie nigdy nie jest elementem ostatecznie decydującym o tym, czy ją przeczytamy, czy odłożymy na półkę, ale jakże często determinuje pierwsze wrażenie! Widząc na półce coś zatytułowanego „Trudna miłość”, „Do ostatniej łzy” albo właśnie „Droga do szczęścia”, od razu nastawiamy się na romansowo-melodramatyczne klimaty, a jeśli takowych nie lubimy, możemy nawet nie zajrzeć do środka… i stracić kawałek dobrej czy wręcz świetnej prozy psychologiczno-obyczajowej. Te rozpaczliwie banalne frazy na ogół nie świadczą źle o pomysłowości autora, bo zwykle są „dziełem” polskiego tłumacza i/lub wydawcy, który albo nie ma pomysłu na adekwatne spolszczenie oryginalnego tytułu – czasem, choć nie zawsze, zawierającego jakąś idiomatyczną grę słów (tak ma się rzecz z „Drogą do szczęścia”, po angielsku noszącą tytuł „Revolutionary Road”, którego wydźwięk odczujemy w pełni, dopiero gdy się dowiemy, że para głównych bohaterów mieszka w osiedlu o prowokacyjnej nazwie „Revolutionary Hill”) – albo uważa, że czytelnik nie pozna się na językowej finezji, więc trzeba mu dać coś prostego jak drut.

Rzeczywiście, należałoby mocno pogłówkować, by oddać w dwóch czy trzech słowach przewrotny sens owej „rewolucyjności” w życiu pary bohaterów. Skoro się to nie udało, trzeba uwierzyć tym, którzy powieść przeczytali i zachwycili się jej tragikomiczną – a ostatecznie tylko tragiczną – wymową, kreacjami postaci, bogactwem słów. Bo choć nazwisko jej autora jest u nas o wiele mniej znane i popularne, niż np. Updike’a, „Droga do szczęścia” bez trudu wytrzymuje porównanie z „Parami” czy „Uciekaj, Króliku”, utworami osadzonymi zresztą w tych samych realiach czasoprzestrzennych i poruszającymi zbliżoną problematykę.

Powiedzmy zatem najpierw, o czym w niej mowa. Otóż wspomniane osiedle, stanowiące lokalny symbol stabilizacji rodzinnej i materialnej, zamieszkują głównie pary z klasy średniej z co najmniej kilkuletnim stażem małżeńskim. Jest rok 1955 – epoka, kiedy jeszcze prawie wszystkie kobiety po zamążpójściu zajmują się jedynie domem i dziećmi, a praktycznie wszyscy mężczyźni sprawdzają się w roli szacownej głowy rodziny, zobowiązanej do utrzymania małżonki i potomstwa, w tym do zapewnienia im lokum stosownego do aktualnego statusu społecznego. Tu i teraz oznacza to domek na przedmieściu. Jeden z tych domków zajmują April i Frank Wheelerowie z dwójką małych dzieci. Praca Franka jest nudna i prawdę powiedziawszy, mało sensowna, ale ma co najmniej trzy zalety: po pierwsze, dostarcza funduszy wystarczających na wszystkie potrzebne wydatki, po drugie, odbywa się w dostatecznej odległości od domu, by żonie nie wpadł do głowy pomysł odwiedzenia zapracowanego małżonka, przesiadującego w firmie po godzinach, po trzecie – „wielkim plusem takich miejsc jak Knox jest to, że co rano o dziewiątej można wyłączyć umysł i przez cały czas nikt się nie zorientuje”[1]. April, jako absolwentka szkoły dramatycznej, próbuje sił w sztuce wystawianej przez lokalny zespół amatorów (i po cichu oczekuje, że tak długo próbowana rola pozwoli jej zabłysnąć, poczuć się „ponad to”, popatrzeć z góry na wszystkich swoich nudnych i banalnych sąsiadów). Zrozumiała jest jej frustracja, gdy przedstawienie kończy się klapą. A przecież nie tylko przyjaciół poznaje się w biedzie – także dla małżeństwa sytuacje kryzysowe są sprawdzianem.

I oto okazuje się, że… właściwie nie wiadomo, czy jest jeszcze co sprawdzać! Demonstrowane publicznie oblicze idealnej pary to najwyraźniej tylko przedstawienie, w którym oboje odgrywają oczekiwane role. April gra – także przed samą sobą – kiedy mówi o swojej przeszłości (i jakaż to udana maskarada, skoro zmylony nią Frank powiada: „zawsze mnie zdumiewało, że byłaś w stanie przetrwać takie dzieciństwo (…) nie wspominając już o tym, że nie wyrządziło ono żadnej szkody twojemu… no wiesz… twojemu ego i w ogóle”[2]! Nie wyrządziło? Wolne żarty!), gdy myśli o sobie jako niespełnionej artystce (bo kiedy indziej przyznaje przecież: „nigdy nie byłam aktorką i w gruncie rzeczy nie chciałam nią zostać; (…) poszłam na akademię tylko dlatego, żeby się wyrwać z domu”[3]), i najprawdopodobniej gra też wówczas, gdy przedstawia swój iście   r e w o l u c y j n y  pomysł poszukiwania szczęścia w Europie – tym razem rolę wielkodusznej żony, która gotowa jest ponieść wszystkie związane z tym wyrzeczenia, byle tylko ukochanemu małżonkowi dopomóc w odnalezieniu siebie (ale przecież to ona szuka siebie, on nawet nie ma takiego zamiaru, bo wie, że czekałoby go rozczarowanie…). Frank gra dobrego pracownika (choć w rzeczywistości praca go kompletnie nie interesuje, a poza tym zdaje sobie sprawę, że jego dyletanctwo nie powinno wyjść na wierzch), dobrego ojca rodziny (cóż, nie wypada się przyznać, że jedynym uczuciem na widok dzieci jest irytacja i niechęć! Więc ma się jedno, ma się drugie, „by dowieść, że pierwsze nie było pomyłką”[4], można by i więcej, bo przecież Campbellowie mają czwórkę, a kimże oni są w porównaniu z człowiekiem, który w swoim mniemaniu „nie pasuje do roli tępego, niewrażliwego męża z przedmieścia”[5]?...), dobrego sąsiada (można sobie o tych Campbellach czy innych Givingsach myśleć, co się chce, można plotkować o jednych z drugimi, ale przecież trzeba ich zapraszać i u nich bywać, pogrążając się w nudnych konwersacjach i modląc się w duchu, żeby jak najszybciej mieć tę przyjemność z głowy!). April chce uciec od wszystkiego, udając, że nie jest to ucieczka, tylko świadomy wybór – Frank nie chce przyznać, że boi się zmian, więc udaje, że ma racjonalne argumenty przeciwko nim…

Sylwetki swoich bohaterów – zarówno obojga Wheelerów, jak i aktorów drugiego planu: Shepa Campbella, Helen Givings i jej syna Johna, współpracowników Franka – odmalował autor z przerażającą wręcz ostrością, spychając na dalszy plan szczegóły zewnętrzne, a eksponując najważniejsze cechy osobowości. Te portrety w połączeniu z celnymi obserwacjami całego środowiska, w którym osadzona jest akcja powieści, dają gorzko-ironiczną diagnozę stanu ówczesnej amerykańskiej klasy średniej, obnażając jej inercję i zakłamanie. Tym prawie satyrycznym ujęciem przypomina Yates (znowu) wczesnego Updike’a, a może nawet bardziej Irvinga – choć tego tylko chwilami, bo ostatecznie tragifarsa zmienia się w czystą tragedię. Gdyby nie trochę rozmyte zakończenie, można by „Drogę do szczęścia” postawić między najlepszymi amerykańskimi powieściami II połowy XX wieku, ale nawet mimo tego mankamentu plasuje się ona sporo wyżej, niż niejeden okrzyczany bestseller. I nie ma znaczenia, że przez pół wieku od jej wydania nieco zmieniły się realia; ludzie pozostają ludźmi, wciąż grają, wciąż usiłują dokonywać w swoim życiu rewolucji, które mają ich powieść ku szczęściu…


---
[1] Richard Yates, „Droga do szczęścia”, przeł. Alina Siewior-Kuś, wyd. Sonia Draga, 2009, s. 94.
[2] Tamże, s. 213.
[3] Tamże, s. 128.
[4] Tamże, s. 71.
[5] Tamże, s. 47.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2504
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: misiak297 19.09.2013 11:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Tytuł książki prawie nigd... | dot59Opiekun BiblioNETki
Gratuluję jak zwykle świetnej recenzji!

Jak rozumiesz w tym przypadku rozmyte zakończenie? Ja nic takiego nie odczułem podczas lektury tej wspaniałej książki.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.09.2013 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Gratuluję jak zwykle świe... | misiak297
Chodzi mi o ten sam koniec, kiedy o dalszych losach Franka i dzieci dowiadujemy się ze zdawkowej pogawędki sąsiadów - odczuwałam tutaj jakiś niedosyt, a może nadmiar? Nie wiem, czy nie lepiej byłoby, gdyby się akcja urwała po kulminacyjnym punkcie, już bez tego uzupełnienia.
Użytkownik: misiak297 19.09.2013 11:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Chodzi mi o ten sam konie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Rozumiem, co masz na myśli, ale dla mnie to uzupełnienie w takiej formie było konieczne. Zauważ, co zostało z Wheelerów - anegdotka opowiadana nowym sąsiadom - melodramatyczna historia w sam raz jako dodatek do krakersów i piwa. Czyż to nie jest wymowne i tragiczne? I jakie wstrętnie mieszczańskie!

Ogromnie polecam Ci również film z Leonardem DiCaprio, Kate Winslet i Kathy Bates - rewelacyjną książkę rewelacyjnie zekranizowano.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.09.2013 12:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozumiem, co masz na myśl... | misiak297
Chętnie obejrzę, jak go gdzieś w TV wytropię.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 19.09.2013 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozumiem, co masz na myśl... | misiak297
Ja bym nawet powiedział, że film jest lepszy niż książka! Właśnie postać Johna - który wypowiada kwestie "chorego psychicznie", a któremu (ku zgorszeniu jego filisterskich rodziców) niespodziewanie sekundują Wheelerowie - jeszcze lepiej oddaje konflikt tragiczny, będący centrum fabuły. I lepiej pokazane jest to w filmie - podobnie zresztą jak Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Dodatkowo w filmie lepiej widać, że tak naprawdę obie strony równocześnie mają i nie mają racji - ich drogi do szczęścia prowadzą w różnych kierunkach. Można bronić prawa April do marzeń i do dążenia do ich realizacji, można ją ganić za agresywny idealizm. Można chwalić Franka za trzeźwe spojrzenie na życie i wyzwolenie siebie (nie od April, raczej z gnuśności), można (należy?) go ganić za inercję, tchórzostwo i brak empatii. Ale brak tu prostych odpowiedzi, szczęśliwie brak bezsensownego deus ex machina (w stylu większości amerykańskich powieści i filmów), ta historia pobudza do dyskusji. I może nam pomóc stać się lepszymi - szczególnie dla naszych bliskich w epoce "samorealizacji" i "bycia sobą" za wszelką cenę.

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.09.2013 14:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja bym nawet powiedział, ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ach, John jest właściwie jedyną postacią, do której od pierwszego wejrzenia w tekst poczułam sympatię! To jego wspaniałe stwierdzenie: "jeżeli ktoś pyta <po co to robisz" - "to", czyli cały ten zestaw obowiązkowych powinności idealnego obywatela, ojca, sąsiada - "to znaczy, że jest na czterogodzinnej przepustce z wariatkowa"! On jest "psychiczny", więc tylko on ma prawo kwestionować sens siedzenia w pracy, której się nie znosi, żeby zarobić pieniądze na życie zgodne ze standardami, których się samemu nie uważa za konieczne, ale skoro wszyscy się do nich dostosowują, to trzeba ...
I Franka, i April trudno polubić, ale przecież autorowi nie chodziło o stworzenie bohaterów do uwielbiania, tylko - tak jak zauważyłeś - o dostarczenie materiału do przemyśleń. Jak my sami byśmy się zachowali w ich sytuacji? Dostosowali się czy próbowali uciekać?...
Użytkownik: misiak297 19.09.2013 15:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja bym nawet powiedział, ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Jak dla mnie zarówno książka jak i film są bardzo dobre - nie umiałbym określić, co zrobiło na mnie większe wrażenie. Odniosłem wrażenie, że język książkowy pozwala na dogłębniejsze poznanie bohaterów (twórcy jednak nie są w stanie przenieść wszystkiego na ekran). Z samej lektury książki wynika również złożoność postaci (którą świetnie oddaje również film).

Właściwie z tego co pamiętam, nie lubiłem April - a jednocześnie bardzo jej współczułem.

Uważam, że warto zarówno przeczytać książkę, jak i obejrzeć film.
Użytkownik: porcelanka 10.10.2013 12:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Tytuł książki prawie nigd... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetny tekst! Tytuł rzeczywiście jest bardzo mylący - gdyby nie biblionetka chyba nie zainteresowałabym się "Drogą do szczęścia".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: