Dodany: 15.09.2013 21:17|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Sceny z niemego kina
Llamazares Julio

2 osoby polecają ten tekst.

Wywołane z kuwety pamięci


Wśród książkowych nabytków najcenniejsze bywają nie tylko te wyczekiwane miesiącami kolejne dzieła ulubionych pisarzy, nie tylko te zapamiętane sprzed lat i po długich poszukiwaniach wreszcie wyszperane w antykwariacie, ale i te, które się kupi niemal w ciemno, pod działaniem jakiegoś niezupełnie zdefiniowanego impulsu, nie znając ani tytułu, ani autora. Bierzesz z półki, lady czy straganu, przerzucasz parę kartek i wiesz, że ta książka musi być twoja. Czasem tą metodą udaje się upolować jedną z książek życia – tych, które musisz mieć w zasięgu ręki, żeby do nich wracać raz na parę lat, raz w roku, czy chociaż czasem zaglądać i przed zaśnięciem przeczytać parę najważniejszych zdań; tych, które pokochasz, nieważne, czy „za całokształt”, czy za piękny język, za bohatera, szczególnie ci bliskiego, za nawiązanie do czegoś, co cenisz, czy… wbrew wszystkiemu i mimo wszystko. A czasem tylko taką, która w danym momencie będzie dla ciebie olśnieniem, drogowskazem, wglądem w jakiś ważny aspekt świata z nieznanej ci dotychczas perspektywy. Lub która oczaruje cię pod względem czysto artystycznym, zachwyci melodią zdań, wyrazistością obrazów, konstrukcją fabuły.

Kiedy na kiermaszu bibliotecznym wzięłam w rękę cienki tomik, przyciągający uwagę dość ryzykowną kolorystyką okładkowej grafiki (wściekły róż na ciemnolawendowym tle!), nie wiedziałam nic o Juliu Llamazaresie ani jego twórczości; może tylko tytuł skojarzył mi się z „Wieczorem w kinie” Coovera ze starej PIW-owskiej „czarnej serii”, spoczywającym gdzieś w głębszych rejonach domowej biblioteki, ale przecież takie słowne podobieństwo absolutnie niczego nie gwarantuje. Zajrzałam do środka, przeczytałam parę zdań – może był to na przykład ten fragment: „Niektóre wspomnienia, tak jak fotografie, wywoływane w kuwecie pamięci – w tej magicznej, tajemniczej kuwecie, jaką każdy z nas przechowuje w kantorku własnego życia – okazują się poruszone lub częściowo prześwietlone. To wspomnienia poprzedzające zapomnienie. Widzimy je, próbujemy odtworzyć chwilę, do której należą, lub związane z nimi miejsca albo też to, co kiedyś dla nas znaczyły, ale z jakiegoś powodu, mimo ponawianych wysiłków, nie potrafimy. Dlatego właśnie przepełniają nas tak głęboką melancholią”*? – i od tej chwili nie było już przeszkody, która by mi zabroniła odłożyć książeczkę na stos z wcześniejszymi nabytkami i do ogólnej sumy zakupu dorzucić żądaną kwotę (mniej niż jedną piątą ceny sprzed 8 lat). Oczywiście najchętniej byłabym ją przeczytała natychmiast, ale ponieważ chęci sobie, a powinności sobie, nowy nabytek przeleżał skromnie na półce do chwili, kiedy pakowałam lektury na wakacyjny wyjazd. Po czym stał się czytelniczą ozdobą tegoż wyjazdu. Może dlatego, że podobnie jak autor, i ja jestem już w takim punkcie, z którego chętniej patrzy się wstecz niż naprzód, że i u mnie widok zdjęcia, wycinka z gazety, filmowego kadru sprzed czterdziestu lat czy przedmiotu jakimś cudem przetrwałego w rodzinnej rupieciarni wywołuje cały ciąg skojarzeń układających się w jakąś opowieść, niekiedy zabawną, innym razem poważną czy wręcz smutną, czasem barwną i żywą, czasem znów poszarpaną i wyblakłą jak nadgryziona zębem czasu rolka kliszy fotograficznej…

Takich wywołanych z pamięci obrazków jest w „Scenach z niemego kina” niespełna trzydzieści. Jedne są dłuższe, inne krótsze, jedne mocniej, inne słabiej nasycone emocjami, a zebrane razem składają się na portret pewnego wycinka czasoprzestrzeni - górniczej osady Olleros (pełna jej nazwa, jak można dociec, odszukawszy ją na dokładniejszej mapie Hiszpanii, to Olleros de Sabero) z przełomu lat 50. i 60. XX wieku wraz z zamieszkującymi ją ludźmi. Miejscowość ta nadal istnieje, lecz jej kilkutysięczna populacja z chwilą upadku tamtejszych kopalń stopniała do zaledwie 900 osób; niektórzy, jak autor i jego rodzeństwo, opuścili ją już zawczasu, inni, jak osamotnieni rodzice, trwali, póki nie wypaliły się świece ich życia. Nie jest już więc tym samym Olleros, które pozostało w pamięciowych kliszach autora-narratora – co najwyżej jego fizycznym szkieletem, ale też nie do końca, bo przecież każdy stały element środowiska zewnętrznego też może ulec zmianom: drogi i rzeki odmieniają swój bieg, budowle popadają w ruinę lub ulegają modernizacji, nieużytki zarastają trawą i chwastami…

Ale tamto Olleros ożywa w pliku kartek, których graficzna monotonia tylko pozornie jest statyczna; martwe litery układają się w słowa, słowa w zdania, zdania w akapity i raptem rozwijają się z nich pejzaże w różnych odcieniach czerni i bieli, czasem ożywione plamą koloru – błękitem uniformów Orkiestry Compostelańskiej, czerwienią motocykla miejscowego playboya o przydomku Piękny Tango, płową żółcią psiej sierści, pstrokacizną filmowego plakatu – ale nawet i bez niej dość wyraziste, niczym szkice węglem czy tuszem, zaledwie paroma kreskami doskonale odwzorowujące kontury wzgórz, mostów, budynków, zarysy drzew i ludzkie sylwetki. Ożywa, tak jak sto lat wcześniej ożyło legendarne Combray pod piórem innego czterdziestolatka, którego kęs ciastka zamoczonego w herbacie przeniósł w nieistniejącą już w swoim dawniejszym kształcie krainę dzieciństwa.

I choć środki stylistyczne, jakimi posługuje się Llamazares, są zupełnie inne – gdyby mi pokazano zdanie wyrwane z kontekstu i pozbawione elementów pozwalających na identyfikację miejsca, czasu, tożsamości piszącego, byłabym skłonna posądzać o jego autorstwo raczej Cortázara niż Prousta (może to kwestia jakiejś specyficznej melodii języka hiszpańskiego, może mniej czy bardziej świadomej inspiracji?) – a rozmiar ukazanych za ich pomocą reminiscencji nieporównanie mniejszy, to wrażenie niemal równie mocne, przez tę kondensację obrazów może nawet silniej prowokujące czytelnika do zajrzenia we własną „kuwetę pamięci”. Długo nie zapomnę tej lektury. I nie obchodzi mnie, że nazwisko autora znają tylko wtajemniczeni, a „Sceny z niemego kina” nie trafiły na listy bestsellerów. Dla mnie to książka piękna, która spocznie na półce między innymi czytelniczymi odkryciami, a gdybym kiedyś zdecydowała się na wskrzeszenie miejsca, które było moim Combray albo moim Olleros… cóż, na dorównanie mistrzowi Proustowi nie tylko ja nie mam szans... zatem chciałabym to zrobić chociaż w połowie tak wyraziście i poetycznie, jak Llamazares.



---
* Julio Llamazares, „Sceny z niemego kina”, przeł. Magdalena Płachta, wyd. Muza SA, Warszawa 2005, s. 59.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 934
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: