Witajcie,
wczoraj wróciliśmy z nieco przedłużonego urlopu - obeschły łzy, dotachaliśmy walizki, wytarmosiliśmy stęsknionego Kicencję, wytrzepaliśmy piasek z ręczników, zamietliśmy podłogę z piasku, rozpakowaliśmy bambetle, ustawiliśmy na regale książki, których mieliśmy nie pożyczać, uderzyliśmy w kimono, aby odespać urlopowe wrażenia. Cóż, pora upamiętnić to, co działo się na zlocie (choć niektórzy zapewne chcieliby pominąć pewne fakty milczeniem - ale nie. Rzetelność kronikarska nie pozwala).
- dla niektórych zlot miał rewelacyjne preludium w postaci najazdu na dom naszej kochanej organizatorki Nainali. Piszący te słowa miał szczęście uczestniczyć w bezeceństwach jakie się tam rozgrywały. Częściowo swoje wrażenia z pierwszych dni opisałem
tutaj. Co się działo w kolejny wieczór nie opiszę, bo się wstydzę. Zdradzę tylko, że zrobiliśmy wielką imprezę (z uczestnictwem Nainali, Anvinny, Warwiego, Jelonki, Misiakolutków, Miciusiów, Syrenki, Szaraczka i Cirilli), na której temat książek był rzadko poruszany (można by nawet stwierdzić, że wcale, gdyby nie to, że powracaliśmy w rozmowach do "50 twarzy Greya"). Rozmawialiśmy przede wszystkim (choć słowo "tylko" chyba byłoby bliższe prawdy) o seksie, zatem było dość rubasznie, ale z oczywistych względów nie nadaje się to do powtórzenia. Ostatecznie Biblionetka jest miejscem dla miłośników książek, szeroko pojmowanej literatury, a poza tym zaglądają tu też dzieci i nie ma komunikatu "Treść dozwolona od lat 18. Kliknij, jeśli jesteś pełnoletni". Wersja oficjalna jest taka: rozmawialiśmy o książkach, czytaliśmy na głos "Pana Tadeusza" (bez trzynastej księgi), trzymaliśmy ręce na kolankach (swoich), nikt z nikim nie flirtował, nikt nikogo nie podrywał, nikt nie wie, co to seks, a Nainala wcale nie ma fantazji o zawodniku sumo. A poza tym Warwi wcale nie wrzasnął jak opętany, widząc Nainalę w burce. Koniec, bomba, a kto nie był, niech naprawdę żałuje.
- przedzlotowo dodam jeszcze, że Warwi, Jelonka oraz Lutek i niżej podpisany Misiak wybrali się na wycieczkę do Władysławowa. Chodzili po tamtejszej pięknej plaży brzegiem morza, wygłupiali się, hihihihi, że zimna woda obmywała stopy i to takie śmieszne i romantyczne, udawali, że się nawzajem wpychają do wody i w ogóle. Było super. W końcu usiedli na plaży, gdzie Warwiego zaczął wciągać potwór z piasku (dla Misiakolutków i Jelonki wyglądało to trochę inaczej, ale zostawią to dla siebie - wiadomo, treści od lat 18 itp.). W końcu Warwi ocalony z łap rzekomego piaskowego potwora, w którego nikt nie uwierzył, bawił się jak grzeczne dziecko i zbudował pałac z piasku. A właściwie sejm na Wiejskiej. No ładnie, ale do Warwiego bardziej pasowałaby kopalnia (jesteśmy nieco rozczarowani). W drodze powrotnej z Władysławowa (jechaliśmy w ciasnym busie) Lutek rozmawiał przez telefon z Jelonką siedzącą nieopodal (jakby się nie mogli porozumieć inaczej). Siedzący między nimi Misiak słyszał całą rozmowę dokładnie, to było wyjątkowe przeżycie - zwykle gdy ktoś postronny telefonuje słyszy się tylko jedną osobę. W każdym razie cała czwórka wróciła pełna pozytywnych wrażeń.
- ośrodek, w którym odbywał się zlot był obiektem szczególnym. Nasza kochana Syrenka nazwałaby go zapewne reliktem PRLu. "Jubilat" to wspaniały wybór ze względu na walory dokumentujące minioną epokę - dla niektórych to wspomnień czar, dla innych zaś (zwłaszcza tych urodzonych po 1989) świetna lekcja historii. W ośrodku brylowała śliczna pani recepcjonistka, która odpowiadała warknięciem na każde niewinne pytanie (stąd truchleliśmy wraz z każdą wątpliwością). Na plus trzeba Pani dodać, że ostatniego wieczora pięknie się uśmiechała, prosząc o uzupełnienie jakiś list. Może za tym uśmiechem kryła się radość z naszego wyjazdu.
- jeszcze o ośrodku. "Jubilat" zadbał o wegetarian. Podał im m.in. rosół na samej Vegecie i grochówkę z mniej-więcej przebraną kiełbasą. Tu znów na plus trzeba kuchni dodać, że kiedy Misiak zapytał pani kelnerki "Co to za zupa?" (bojąc się, że usłyszy: "Grochówka z mniej więcej przebraną kiełbasą, ale jak pan znajdzie kawałeczek, to pan sobie wyłowi, prawda?"), pani kelnerka przyprowadziła panią kucharkę, która osobiście nas zapewniła, że zupka jest wegetariańska, zapytała, czy nie dodać nam makaronu albo jarzynek. Bardzo to było miłe.
- jeszcze o ośrodku. Dzieliliśmy Jubilata z grupą żywotnych emerytów (swoją drogą zawsze będę patrzył z szacunkiem na ludzi, którzy w czasie późnej starości organizują sobie wyjazdy i bawią się świetnie na wieczornych dansingach). Jeden z panów przejmował mnie zgrozą, kiedy rzucał mi mordercze spojrzenia (np. gdy obściskiwałem i cmokałem się z Syrenką na środku stołówki - wiadomo, miłość rządzi).
- wielu biblionetkowiczów korzystało z uroków plaży - każdy na swój sposób. Niektórzy się opalali (Maryla), niektórzy się opalili choć za cholerę nie chcieli (Misiak, Lutek, Syrenka), jeszcze inni budowali w piasku (o Warwim, który wzniósł sejm zamiast kopalni już było. Syrenka uformowała z piasku książkę, a potem wspólnie z Misiakiem postanowili stworzyć piaskową płaskorzeźbę wielkiego fallusa. Skończyło się na jednym jądrze, które ostatecznie - jeśli dobrze pamiętam - przerobiliśmy na serduszko). Nie były to jednak jedyne rozrywki Biblionetkowiczów. Niektórzy czytali, inni spacerowali brzegiem i wpatrywali się głupio-rozmarzonym wzrokiem w morze, kolejni chętnie pozowali do zdjęć, a Warwi prezentował swojego kaczorka (zwanego też: konikiem morskim).
- nader chętnie poznawaliśmy również uroki morza (niektórzy wbrew własnej woli po wrzuceniu do wody). Lutek i Warwi chlapali się jak dzieci, a potem Lutek dwukrotnie się przewrócił (w pogoni za Warwim). Ubranie musieliśmy dosuszać dwa dni. Przymusowe kąpiele w ubraniu (przeważnie po wrzuceniu przez Warwiego i Lutka) zaliczyli również Benten, Misiak i Margines oraz komórka Marginesa (Margines później szukał karty SIM w morskich odmętach. Znalazł). Szczęście, że podobny los nie spotkał naszej biblionetkowej niespodzianki - Maxima - który wzbudził sensację, pojawiając się w garniturze na plaży. Inni kąpali się mniej przymusowo (Dot miała uroczy smerfny czepek). Misiak popłynąłby do Szwecji (zawsze lubił skandynawskie klimaty), gdyby nie to, że fale były dość duże. Szaraczek z kolei odgrywała rolę syreny wyrzuconej na brzeg oblewanej morską pianą(trochę jak Wenus Botticellego). Filmował to urzeczony Lutek. A w wodzie bawili się jeszcze świetnie Hurlin i Eida (Misiak był zgorszony - bo co na to powie chłopak Eidy i pani Hurlinowa?), którzy na szczęście - gdy Misiak lepiej się przyjrzał - okazali się Bieńkami (czyli Miłośniczką i chłopakiem z gitarą).
- pierwszego wieczoru odbyło się ognisko. Niektórzy piekli swoje kiełbasy na patykach, wegetarianie przypalali chleb nad płomieniami. Alkohol lał się strumieniami. Wkrótce utworzył się kącik muzyczny - to Bien śpiewał Kaczmarskiego. Później repertuar trochę się zmienił - grupa biblionetkowiczów (już bez towarzystwa gitary) zaczęła śpiewać bardziej przaśne piosenki. Przypuszczalnie ten chór słychać było w całej Jastrzębiej Górze, jeśli nie dalej (o zgrozo). Czy weźmiemy udział w następnej edycji X-Faktora? To pytanie retoryczne.
- trzeba jeszcze dodać informację o wspaniałych wypiekach, które przygotowały Nainala z Annviną. Rozkosz, rozkosz czysta. Miód, malina, że tak powiem. Po takich rarytasach życie jest piękniejsze. Akurat kosztowaliśmy tych cudów kiedy Margines rozdawał książki - i byliśmy rozdarci - smakować ciasto czy rzucać się na kolejną pożyczkę? Zwykle wygrywało ciasto...
- dla niektórych zlot zakończył się uroczym spacerkiem na Rozewie, który świetnie pokazał marną kondycję niektórych. Po drodze spotkaliśmy "górę" czyli Admina, Piotra Stankiewicza (tak, redaktora naczelnego Literadaru, który uczestniczył w zlocie) i spółkę. Adminie, czy znalazłeś zakładkę za wycieraczką swego mobilu?:)
- o tym jak biblionetkowicze nie lubią się ze sobą rozstawać niech świadczy fakt, że Misiakolutki spotkały się z Szaraczkami (tak roboczo nazywamy Szaraczka i Cirillę) w Gdańsku trzy dni po zlocie w nieocenionym Polskim Busie. Misiakolutki grzecznie czytały, Szaraczki pomstowały na kierowcę, przylepiały nosy do przedniej szyby i podziwiały widoki. Cała nasza czwórka jadła Nainalowe maliny, więc odbywało się istne "W malinowym chruśniaku" (Pamiętacie to?: "Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała,/A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,/Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni/Owoce, przepojone wonią twego ciała" - dziękujemy Nainali za malinki, a dziewczynom za wspólną podróż!
No i cóż, kochani... do następnego zlotu!