Dodany: 08.09.2013 15:40|Autor: AnnRK

Luther i jego demony


Na okładkach wielu powieści kryminalnych widnieją informacje o tym, jaki to prowadzący śledztwo główny bohater jest męski, bezkompromisowy, twardy i jak dla dobra śledztwa balansuje na granicy prawa. Czytelnik ma być przekonany, że oto trzyma w rękach historię człowieka, który choć działa z ramienia prawa, ma też swoją własną moralność i jeśli uzna, że przestępca zasługuje na potraktowanie go lewym sierpowym, tak właśnie zrobi. Taki typ nie boi się wejść do siedliska zła bez nakazu, odwróci wzrok, gdy ulica wymierza sprawiedliwość podłej kreaturze, a gdy ma uratować dziecko z rąk szaleńca, za nic ma paragrafy i zasady. Grzeczny policjant jest nudny, stąd też niesłabnąca popularność Brudnego Harry'ego czy jego imiennika Harry'ego Hole'a, bohatera wielotomowego cyklu powieści kryminalnych Jo Nesbø.

Biorąc do ręki kryminał "Luther: Odcinek zero" Neila Crossa, nie musiałam nawet zerkać na tył okładki, bo już od frontu tytułowy inspektor Luther charakteryzowany jest jako błyskotliwy umysł, pełen pasji i gwałtowności mężczyzna, którego zachowanie z jednej strony służy walce o dobro, z drugiej nosi znamiona autodestrukcji. Na wszelki wypadek nie uwierzyłam opisowi z okładki, wychodząc z założenia, że lepiej mile się dać zaskoczyć niż srodze rozczarować.

W szeregach brytyjskiej policji inspektor John Luther jest jednym z najbardziej cenionych detektywów. Jeśli ma przed sobą jakiś cel, nie spocznie, póki go nie osiągnie. Jedni go za to podziwiają, inni widzą w nim szalonego faceta, którego napędza zwierzęca wściekłość. Racja tkwi pewnie gdzieś pośrodku, bo trudno Lutherowi odmówić skuteczności, choć metody, którymi się posługuje, niekoniecznie zasługują na pochwałę.

W powieści "Luther: Odcinek zero" czarnoskóry policjant prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa Lambertów. Rodzina została zamordowana we własnym domu. Czas nagli, bo choć znalezionym tam ofiarom nic już nie pomoże, błyskawicznie rozwiązując zagadkę, Luther ma szansę ochronić życie innych. Sara Lambert była w dziewiątym miesiącu ciąży. Morderca rozpruł jej ciało, zabierając ze sobą dziecko. Według specjalistów maleństwo miało szansę przeżyć, więc inspektor przystępuje do natychmiastowych działań mających na celu schwytanie mordercy i porywacza. Za wszelką cenę chce odnaleźć maleństwo żywe.

Neil Cross nie szczędzi brutalnych opisów z miejsc zbrodni. Rzeźnia[1] - tym sugestywnym słowem określa widok, jaki zastaje policja po wkroczeniu do sypialni zamordowanych Lambertów. Dalszy opis ujawnia makabryczne szczegóły:

"Tom Lambert leży nagi na macie z trawy morskiej. Rozpłatano go od gardła po kość łonową. Luther omiata wzrokiem gmatwaninę wilgotnych wnętrzności.

Oczy pana Lamberta są otwarte. Na martwe dłonie założono mu torebki dowodowe. Odcięty penis i jądra morderca wepchnął mu do ust.

Luther czuje, jak porusza się pod nim ziemia. Patrzy na rozbryzganą krew, na zalany krwią dywan.

[...]

Sara Lambert była w połowie dziewiątego miesiąca ciąży. Przebito ją i opróżniono jak wsypę"[2].

Na podłodze leży łożysko Sary. Co stało się z dzieckiem? Nie wiadomo.

Śledztwo do łatwych nie należy, po drugiej stronie barykady, tej ciemnej, złowieszczej, mamy bowiem człowieka o rysach szaleńca, któremu przyświeca jemu tylko znany cel, a mord dokonany na Lambertach jest tylko jednym z ogniw okrutnego planu. Luther nie odniesie sukcesu tak łatwo, jakby tego pragnął, a poniesione porażki dodatkowo podkręcą jego złość i agresję. Gdy dojdzie do kolejnych makabrycznych wydarzeń, inspektor nie cofnie się przed niczym. I chyba trudno mu się dziwić, zważywszy na to, iż znów stanie przed zadaniem uratowania niewinnego dziecka z rąk szaleńca.

Neil Cross jest nie tylko pisarzem, ale przede wszystkim scenarzystą. Luther zaś debiutował nie jak bohater powieści, a serialu, do którego scenariusz napisał właśnie Cross. Czytając kryminał, trudno nie mieć przed oczami genialnego Idrisa Elby, wcielającego się w postać inspektora równie mrocznego i groźnego, jak przestępcy, z którymi przychodzi mu się zmierzyć. Powieść można potraktować jako wstęp do serialu, gdyż akcja kończy się w miejscu, w którym rozpoczyna się produkcja BBC.

"Luther: Odcinek zero" trzyma w napięciu, jego bohater mimo swej niewątpliwej kontrowersyjności (a może dzięki niej?) wzbudza sympatię. Dręczony przez demony przeszłości pracoholik, nie ma świadomości tego, jak negatywny wpływ na jego małżeństwo ma wykonywany zawód. Kocha żonę, ale pierwsze skrzypce gra praca. Brak czasu dla małżonki, nieustająca presja oraz stale buzujące emocje rzutują na niestabilność życia inspektora, w którym znajduje się wciąż po krawędzi, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niewiele dzieli go od upadku.

Dwa momenty szczególnie mnie poruszyły. Pierwszy, gdy, zgodnie z zasadą "chcesz dokuczyć człowiekowi, zabij jego ukochane zwierzątko", w bestialski sposób ginie bogu ducha winna psina. Ten motyw często przewija się w książkach i filmach, co za każdym razem przeraża mnie równie mocno. Drugim momentem jest rozmowa Luthera z Savą, handlarzem dzieci. Handel żywym towarem to zło i nie powinno być co do tego żadnych wątpliwości. A jednak...

"Dwanaście lat temu wiadomości w Anglii pokazały straszliwe warunki panujące w rumuńskich sierocińcach. Dzieci siedziały nagie, zagłodzone, pokryte gównem. Umierały. Więc tysiące rodzin na Zachodzie postanowiły adoptować te dzieci, tak? Wybawić je od tego straszliwego zasranego życia"[3]. Niestety, oprócz oficjalnych adopcji, pojawiły się też te czarnorynkowe, skorumpowane, których istnienie postanowiła ukrócić Unia Europejska. Wstrzymane zostały zarówno adopcje nielegalne, jak i te zgodne z prawem. "Te wszystkie niemowlęta, te dzieciaki... Zostały zakwalifikowane do adopcji w bogatych zachodnich rodzinach! Oficjalnie zakwalifikowane! Formalności były dopięte! Mieszkały w brudzie i nędzy, jak psy, ale niedługo miały się wydostać, przenieść do Brighton, Amsterdamu, Madrytu. Ale nie. Ten zakaz oznaczał, że musiały zostać w Rumunii. Nie dostały rodziny. Nic nie dostały. Zostały tam, żeby umierać z głodu i mrozu, ruchane w dupę i buzię"[4]. Skoro nie było możliwości przeprowadzania legalnych adopcji, rozkwitł nielegalny handel. "Jeśli jest coś gorszego od złego domu w bogatym kraju, to brak domu w biednym kraju"[5] - mówi Sava i... daje do myślenia.

"Luther: Odcinek zero" to wciągająca intryga, intrygująca rozgrywka pomiędzy szalonym zwyrodnialcem a ambitnym, niejednoznacznym przedstawicielem policji. Opisy dalekie są od subtelności, słownictwo dosadnie opisuje rzeczywistość, a charaktery bohaterów nakreślone są sprawnie i wiarygodnie. Dobry, sprawnie napisany kryminał nie powinien zawieść fanów gatunku, choć trochę zabrakło mi mocnego, ścinającego z nóg zakończenia. Dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do narracji prowadzonej w czasie teraźniejszym, ale w miarę postępu akcji przestała mi ona przeszkadzać. Sam Luther z pewnością trafi do zacnego grona detektywów z charakterem, a jego postać dodaje tej historii pazura.


---

[1] Neil Cross, "Luther: Odcinek zero", przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska, wyd. Strefa Słowa, 2013, s. 25.
[2] Tamże, s. 25-26.
[3] Tamże, s. 174-175.
[4] Tamże, s. 175.
[5] Tamże, s. 174.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 738
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: