Dodany: 09.02.2008 21:15|Autor: maramara
Pierwsze opowiadanie rozpoczynam w tramwaju...
...a kończę z kluczem w dłoni pod swoją bramą. "Pensjonatem Heli" miałam ochotę - przynajmniej na początku - wytrzeć podłogę: istny koszmar stylu i konceptu. Czwórka płytkich gówniarzy, bawiących się w przestępczość zorganizowaną, język tak kulawy, że czytając, kuleje się razem z nim, motywy zgrane do cna i zmierzające ku skądinąd oczywistej puencie... Potem zaczęło się robić obrzydliwie. Nie, żebym miała coś przeciwko obrzydliwościom, ale Moździoch, odświeżając nieco pulę konceptów (w oparciu o "Eddę" - hm...), zapomniał o odświeżeniu języka i brnął z wysiłkiem godnym lepszej sprawy przez tę swoją rzeźnię aż do stereotypowego końca - a mnie rozbolały zęby.
Tak więc mamy klops.
Ale może w tym przypadku powinnam się wstrzymać z mięsnymi frazeologizmami?
PS. Zostało jeszcze jedenaście opowiadań...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.