Dodany: 02.09.2013 22:28|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Dwa razy ze świata do świata


Uwolniona na dwa tygodnie od recenzyjnych powinności, zabrałam na urlopowy wyjazd pokaźną pakę własnych książek, w tym dwa trzytomowe cykle fantasy, które znalazły się w moim posiadaniu na skutek rozmaitych nieplanowanych okoliczności (Fionavarski gobelin w jednym woluminie miał być prezentem dla siostrzeńca, lecz po otwarciu paczki z księgarni okazało się, że kartki są wklejone w okładkę do góry nogami; głupio było taki wybrakowany egzemplarz podarować, ale przecież nie był aż na tyle wybrakowany, żeby go nie można było zostawić sobie… Opowieść Włócznika trafiła na moją półkę w efekcie alarmu telefonicznego o treści: „Mamo, jest wyprzedaż w ISie, wchodź szybko na stronę i zobacz, czy czegoś nie chcesz, bo robię zamówienie”; na rzeczonej stronie zaraz wlazły mi w oczy te trzy tomy po 9 zł, do tego autor znany i lubiany – kto by się oparł?).

Do „Fionavarskiego gobelinu” zabrałam się w pierwszej kolejności i była to dobra decyzja. Historia pięciorga młodych ludzi, którzy niespodziewanie dla siebie zostają przeniesieni do równoległego świata, by tam wypełnić określone (jak się okazuje, nad wyraz niebezpieczne) zadanie wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Nie bez znaczenia tu były budzące natychmiastową sympatię postacie Lorena Srebrnego Płaszcza i Matta Sörena – niezwykłego duetu pośredniczącego w sprowadzeniu piątki bohaterów do Fionavaru – ale niezależnie od nich spodobało mi się prawie wszystko: i konstrukcja świata (o której za chwilę), i proporcja elementów magicznych do realistycznych, i nieprzekroczenie tolerowanej przeze mnie dawki mroczności, i tempo narracji, i styl, a wreszcie i to, że choć przekład był dziełem dwóch osób, nie widać pomiędzy poszczególnymi częściami zbyt dramatycznych różnic (da się za to dostrzec, że oboje tłumacze nie osiągnęli jeszcze wówczas swej szczytowej formy, chociaż i tak ocena wypada na plus w porównaniu z wieloma innymi okazami fantasy – na przykład z „Opowieścią włócznika”).
Nie sposób nie zauważyć wyraźnych nawiązań do Tolkienowskiego Śródziemia, poczynając od uwięzionego w podziemnych czeluściach wcielenia zła, po uwolnieniu tworzącego swą armię z najpaskudniejszych humanoidalnych kreatur (i nawet brzmienie jego imienia, Rakoth Maugrim, przywodzi na myśl równocześnie Morgotha i Saurona, a do tego jeszcze Grimę) - po Jeźdźców Równin i po elfy kończące swą ziemską wędrówkę odpłynięciem w bliżej nieokreślone miejsce na zachodzie. Są motywy zaczerpnięte z mitów i legend nordyckich i celtyckich (podział ras elfich na „jasnych” lios alfar i „ciemnych” svart alfar, Dziki Łów, a wreszcie Artur z Ginewrą i Lancelotem, pojawiający się na scenie wydarzeń wcale nie epizodycznie – który to wątek, nawiasem mówiąc, jest najmniej udanym pomysłem autora, psując dynamikę akcji zwłaszcza środkowej części cyklu), i odniesienia do innych kultur, także pozaeuropejskich (np. zwyczaje Jeźdźców). Ale wkład własny autora – koncepcja losów świata jako gigantycznego gobelinu przędzionego przez nadrzędne bóstwo „jasnej strony” ( Tkacza), na którego dzieło czyha Spruwacz reprezentujący ciemne moce, ale i poszczególne postacie są w stanie w pewien sposób wpływać na bieg pojedynczych nici – jest na tyle oryginalny, że nie miałam wrażenia wtórności. Jasne, że do Tolkiena trochę „Gobelinowi” brakuje, ale przynajmniej widać, że nie jest to rzecz klepana na zamówienie, bez głębszej refleksji, byle tylko sprostać wywiązaniu się z umowy z wydawcą.

Niestety, takie właśnie wrażenie – tym boleśniejsze, że chodzi przecież o autora, który stworzył jednego z moich ukochanych po wsze czasy bohaterów i co najmniej z dziesięć powieści równie udanych, jak „Fionavarski gobelin” - odniosłam przy „Opowieści włócznika”. Umyślnie nie sięgałam przed rozpoczęciem lektury po żadne recenzje i dopiero zabrawszy się do czytania zorientowałam się, że znów mam do czynienia z utworem opartym na tym samym schemacie, co dopiero skończony cykl, i nie tylko on zresztą. Są dwa światy alternatywne – nasz współczesny i baśniowe quasi-średniowieczne uniwersum. Są bohaterowie (w danym przypadku początkowo tylko jeden), którzy zostają wbrew własnej woli wysłani między elfy, krasnoludy, gnomy, smoki, czarodziejów etc., by tam wziąć udział w okrutnie niebezpiecznej misji (ba, żeby jednej!), mającej uratować mieszkańców bajkowej krainy przed zagładą/ zniewoleniem przez ciemne moce – a podczas tej misji objawić niepodejrzewane nawet w marzeniach możliwości i talenty. Są magiczne artefakty, których odpowiednie użycie jest warunkiem wypełnienia misji lub przynajmniej ogromną w tym zadaniu pomocą. W oparciu o ten schemat można stworzyć perełkę lub przynajmniej fajne, emocjonujące czytadło, ale … jak się okazuje, niekoniecznie. W „Opowieści włócznika” kuleje prawie wszystko. Magia rządzi się jakimiś niezupełnie zdefiniowanymi zasadami, wskutek czego pewne elementy fabuły wydają się niespójne lub mało wiarygodne. Postacie są stosunkowo mało wyraziste, zwłaszcza te reprezentujące stronę dobra – na dłużej zostaje w pamięci właściwie tylko leprechaun Mickey, mały magik niegrzeszący odwagą, za to dobry w produkowaniu iluzji, oraz Geno Hammerthrower, o którym jednak niełatwo powiedzieć coś więcej poza tym, że jest krasnoludzkim kowalem i ma zwyczaj pluć na prawo i lewo, nie bacząc w co lub kogo trafia. Ci źli – zwłaszcza demoniczna Ceridwen i Robert Niegodziwy - mają może ciut więcej indywidualności, niż Gary czy Kelsey, ale za to proporcjonalnie trudniej się rozeznać w ich możliwościach i motywacjach. Sama akcja jest stosunkowo przewidywalna, a lwią jej część stanowią starcia z wrogimi siłami i będącymi na ich usługach przedstawicielami niesamowitej fauny; sceny bitewne nie są najmocniejszą stroną Salvatore’a, nawet w najlepszych powieściach pozostawiając co nieco do życzenia, a tutaj nie dość, że są rozwleczone do niemożliwości, to w dodatku zdecydowanie nieporadne. Zagęszczenie niezręczności stylistycznych nie jest może aż tak tragiczne, jak w niektórych innych utworach wydanych przez to samo wydawnictwo, ale jest ich i tak o wiele za dużo, zaś korekta notorycznie przechodzi do porządku dziennego nad błędami, nawet tak rażącymi, jak spływająca STRÓŻKA krwi, śliny czy innej cieczy.
Jasne, wiem, że powinnam już w połowie pierwszego tomu rzucić „Opowieść…” w diabły, ale jakoś cały czas miałam nadzieję, że będzie lepiej, że nabierze tempa… I co teraz zrobić z „Drogą wojownika”, na którą sobie tak ostrzyłam zęby?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1455
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: margines 02.09.2013 22:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwolniona na dwa tygodnie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cykl "Fionavarski gobelin" kojarzę tylko z autora, kiedyś którąś jego książkę brałem dla znajomego (ale zastrzel mnie, którą:P) - takie hece ze odwrotnym sklejeniem chyba najbardziej kojarzę z tomów z przygodami Harry'ego Pottera.
Użytkownik: krasnal 02.09.2013 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwolniona na dwa tygodnie... | dot59Opiekun BiblioNETki
A mi się motyw Artura, Ginewry i Lancelota spodobał:) "Maugrim" mi się jeszcze kojarzy z Kolgrimem z Sagi o Ludziach Lodu, więc też trochę do pary.
Cieszę się, że tak Ci się "Fionavarski" spodobał. Dla mnie to na razie najlepszy Kay, w porównaniu z czytanymi "Tiganą" i "Pożeglować do Sarancjum".
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.09.2013 08:54 napisał(a):
Odpowiedź na: A mi się motyw Artura, Gi... | krasnal
Pamiętałam, że mnie zachęcałaś, dlatego też po stwierdzeniu, że zakupiony egzemplarz na prezent się nie nadaje, zatrzymałam sobie bez oporów :-).
Też mi się bardziej podoba od "Tigany", głównie z powodu większej ilości bohaterów do polubienia. Żal mi tylko Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu - tak się fajnie zapowiadał...
Użytkownik: krasnal 03.09.2013 20:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętałam, że mnie zachę... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hm, to ja już nawet go nie pamiętam... Co tylko umacnia mnie w poczuciu, że trzeba zaplanować powtórkę:) Rzadko wracam do przeczytanych książek (bo jest tyyyle jeszcze nieprzeczytanych, a ja nie czytam błyskawicznie...), ale już w momencie skończenia "Fionavarskiego gobelinu" pomyślałam, że kiedyś będę chciała przeczytać ponownie. Choć jeszcze trochę sobie odczekam:)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 05.09.2013 14:40 napisał(a):
Odpowiedź na: A mi się motyw Artura, Gi... | krasnal
Maugrim to także wilk-kapitan straży Białej Czarownicy w "Lwie, czarownicy i starej szafie" C.S.Lewisa :)

Zresztą Ceridwen to także imię bogini celtyckiej czy germańskiej - nawet w Thorgalu ("Łucznicy") występuje - pod imieniem Kerridwen.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.09.2013 13:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Maugrim to także wilk-kap... | LouriOpiekun BiblioNETki
A, tego Maugrima jakoś nie zapamiętałam. Może zresztą jeszcze gdzieś jakiś inny się znajdzie, ze względu na znaczący źródłosłów ("grim").

U Salvatore'a Ceridwen też nie jest jedynym odniesieniem do celtyckich mitów i legend, zresztą jeden z portali prowadzących w "Opowieści włócznika" do alternatywnego świata znajduje się właśnie w W.Brytanii, w zamku odpowiadającym wyglądem zamkowi powieściowego Roberta Niegodziwego.
Ale niestety nie poprawia to jakości tekstu...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: