Dodany: 05.02.2008 17:35|Autor: verdiana
Lepszy od McEwana i niepodobny do Conrada
Faber nieustannie mnie zaskakuje. Sprawdza się i w powieściach grozy, i w wielostronicowych opowieściach historycznych wymagających badania źródeł; i w krótkiej formie mainstreamowej, i w krótkiej formie fantastycznej. Bo „Bliźnięta Fahrenheit” to zbiór opowiadań należących do form rozmaitych, także s.f. I o ile przy „Jabłku” złośliwi mogliby podejrzewać, że opowiadania są niewykorzystanymi odpryskami z powieści, o tyle tutaj – taka teza już się nie utrzyma.
To, co niezmiennie mi się u Fabera podoba, to żywe, błyskotliwe opisy. To znakomite monologi wewnętrzne. Ale przede wszystkim umiejętność tworzenia wiarygodnych, prawdziwych postaci, nawet jeśli te postacie są kreowane w nieistniejącym, fantastycznym świecie. To wszystko jest i w „Bliźniętach Fahrenheit” – jak znak rozpoznawczy, logo Fabera.
Każde opowiadanie jest jak uchylenie drzwi – wolno nam zajrzeć, ale tylko na krótką chwilę. Zobaczymy bezdomnego szukającego Kryjówki, matkę mordującą dziecko, geja zmagającego się z ojcostwem i wiele innych postaci, a wszystkie tylko na moment, w jednej jedynej sytuacji życiowej. Ten moment będzie obfitował w szczegóły, bo Faber nie tylko słuch ma absolutny, ale i wzrok. Nic mu nie umknie. Te szczegóły potem będziemy pamiętać – formuły wyglądające jak znaki w genogramach na T-shirtach bezdomnych, wielkie focze oczy bliźniąt niemal pozbawione białek, „Harry Potter”, nad którym zasypia jedna z bohaterek... Nic nie jest nieistotne, wszystko tworzy rys postaci i klimat.
W tych opowiadaniach najbardziej uderzyła mnie Inność. Chyba każde z siedemnastu opowiadań to historia Innego. Innego, który dokądś zmierza – dokądś, skąd nie ma powrotu. Czy w ogóle powrót jest możliwy? Andy z opowiadania „Andy wraca”, po długim pobycie w szpitalu, wraca do domu, do żony i dzieci, do na pozór bezpiecznego, znanego mu świata – i nie odnajduje się. Ten świat jest mu już obcy. Podobnie dzieci w opowiadaniu tytułowym – wracają do domu, którego już nie ma. Lachlan, detektyw sklepowy, także wraca po nic nieznaczącym, zdawałoby się, incydencie z młodą złodziejką, ale wraca do czego...?
To opowiadania o ludziach przegranych, złamanych. Wszyscy pragną ciepła, czułości, zrozumienia, bezpieczeństwa – ratunku. Każdy z tych ludzi tego ciepła szuka na swój sposób (matka zabijająca dziecko szuka zrozumienia na policji – oczywiście bez skutku) i żaden go nie znajduje. Nie ma ratunku. Ani mąż, ani ojciec, ani obietnica miłości fizycznej, ani mechanizmy obronne („Nie Ufaj Nikomu” Lachlana), ani policja, ani prawo – nie pomogą.
W tych opowiadaniach jest rozdzierający smutek, jakaś dekadencka nuta, przerażająca daremność podejmowanych wysiłków. Czy taka jest wizja relacji międzyludzkich według Fabera? Metafora współczesnego świata?
To bardzo realistyczna wizja. Świetnie napisana książka. Sprowadzająca na ziemię, przekłuwająca z sykiem balonik nieuprawnionego hurra-optymizmu.
(Recenzję umieściłam też w Merlinie)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.