Przedstawiam
KONKURS nr 56 pt.
WYSTAWA PSÓW RASOWYCH, który przygotował
Paweł Wolniewicz:
Zapraszam na biblioNETkową wystawę psów rasowych. Do finałowej kategorii zostało zakwalifikowane 25 psów z różnych ras. Do zdobycia jest tytuł Zwycięzcy Wystawy (patrz regulamin wystaw psów rasowych Związku Kynologicznego w Polsce, punkt V.A.3.). Zapraszam wszystkich do sędziowania. Każdy z uczestników jest proszony o zagłosowanie na najciekawszy jego zdaniem fragment.
Oczywiście sędziowie muszą być kompetentni i muszą przejść egzamin. Egzamin składa się z 25 pytań. Dla każdego fragmentu należy podać autora, tytuł, oraz imię wystawianego psa. Jeżeli autor nie nadał psu imienia, należy to jasno powiedzieć (za samo nie podanie imienia nie ma punktu :) ). Punktacja: po jednym punkcie za autora, tytuł i imię psa. Razem do zdobycia jest 75 punktów. Zdobycie chociażby jednego punktu kwalifikuje do uznania kandydata za sędziego i uprawnia do głosowania na Zwycięzcę Wystawy. Przewiduje się przedstawienie rankingu sędziów. W przypadku równej ilości punktów decyduje data oddania arkusza egzaminacyjnego (ostatniego dopisku).
Jak to na każdym egzaminie, nie ściągamy i nie podpowiadamy. No, przynajmniej nie podpowiadamy za dużo. Dobrej klasy i dobrze zawoalowane podpowiedzi mogą pozostać niezauważone. Ale podpowiedzi muszą dotyczyć odgadywanych fragmentów i w żadnym wypadku nie powinno się dać rozpoznać psa po samej podpowiedzi. Zabronione jest zdradzanie czy książki konkursowe ma się ocenione lub nie i to zarówno u siebie, jak i innych kandydatów. Takie informacje będę wysyłał każdemu uczestnikowi na mejla.
Dla miłośników podpowiedzi znajdzie się wkrótce co nieco w sąsiednim wątku. :)
Wypełniony arkusz egzaminacyjny oraz głos na kandydata na zwycięzcę wystawy proszę kierować na adres [...], do 11 lutego włącznie.
We fragmentach zawsze imię psa jest oznaczane jako [Ψ]. To przecież najbardziej psia litera. ;)
I proszę nie wieszać na mnie psów. Przecież egzamin jest łatwy, (jak zwykle, nieprawdaż? ;) ). Ale dla starych wyjadaczy, też znajdą się trochę twardsze orzeszki.
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
Przystąpmy zatem do prezentacji poszczególnych uczestników wystawy:
I grupa FCI
Owczarki i inne psy pasterskie z wyłączeniem szwajcarskich psów do bydła
1. wilczur
Wykonawszy kilka przysiadów, słynny uczony ubrał się i wyszedł na przechadzkę ze swym ulubionym wilczurem [Ψ].
Przed dwoma laty [G.] wydostał go z azylu dla bezdomnych psów, który na rozkaz księcia założono w pobliżu Wawelu. Azyl ten nosił trafną nazwę "Hotel Pod Psem" i stanowił obiekt dumy jego kierownika, imć pana Anatola Wyderki, cieszącego się dwumetrowym wzrostem i pokaźnymi wąsiskami, zwisającymi mu na kształt konopnych powrozów spod nosa aż po brodę. Każdy bezpański pies mógł tu mieszkać bezpłatnie i bezterminowo, korzystając z dobrej kuchni oraz z wygodnych pomieszczeń, zaopatrzonych w tapczany, kominki i stylowe lampy. W hotelu urzędował specjalny psi fryzjer, a prócz niego szewc, krawiec i masażysta. Mimo tych wspaniałych warunków psy nie czuły się tu szczęśliwe, gdyż, jak wiadomo, każdy pies pragnie mieć własnego pana, którego mógłby kochać całym sercem i strzec przed niebezpieczeństwem. Toteż [Ψ] darzył profesora prawdziwym uwielbieniem i w każdej chwili był gotów skoczyć za nim w ogień lub w wodę. Na razie jednak skakał za patykami w czasie spacerów po parku, założonym nad brzegiem Wisły.
2. collie
[P.] zobaczyła dużego owczarka collie, o długiej biało-czarnej i złotawej sierści. Pies leżał z łbem wspartym na przednich łapach; subtelna czerń arystokratycznej głowy odcinała się wyraźnie od śnieżnobiałej kryzy.
Książę cmoknął, ale [Ψ] nie zareagowała. Tylko lekkie drgnięcie ucha świadczyło, że słyszy. Leżała nie raczywszy nawet spojrzeć na przyglądających się jej ludzi.
[P.] kucnęła i klasnęła w dłonie.
- Chodź, piesku. Chodź do mnie. No, chodźże.
Na ułamek sekundy duże brązowe oczy [Ψ], smutne i zamyślone, zwróciły się w stronę dziewczynki. Potem pies znów utkwił oczy gdzieś daleko w przestrzeni.
[P.] podniosła się.
- Ona jest chyba chora, dziadku.
- Głupstwa pleciesz – zagrzmiał książę. – Nic jej nie jest. [H.]!, [H.]! Gdzie się ten nicpoń podziewa. [H.]!
II grupa FCI
Pinczery i sznaucery, molosy, psy górskie i szwajcarskie psy do bydła
sekcja 1 - psy w typie pinczera i sznaucera
3. pinczer
Gdy [S.] kończył przedpołudniowe sprzątanie, ozwało się za drzwiami szczeknięcie i [B.] wciągnął do mieszkania opierającego się pinczera, który był w tej chwili jeszcze bardziej zjeżony niż zazwyczaj. Dziko wywracał oczy i spoglądał przed siebie tak ponuro, że przypominał głodnego tygrysa, zamkniętego w klatce, przed którą stoi wypasiony gość ogrodu zoologicznego. Szczękał zębami i warczał, jakby chciał rzec: "Rozszarpię wszystko i zeżrę."
Przywiązali psa przy stole kuchennym i [B.] opowiedział, jak się wszystko odbyło.
- Umyślnie szedłem przy nim, a w papierze niosłem gotowaną wątrobę. Zaczął węszyć i podskakiwać ku mnie. Nie dałem mu nic i szedłem dalej; pies za mną. Koło parku skręciłem w ulicę Bredovą i tam dałem mu pierwszy kawałek. Pożerał wątrobę nie zatrzymując się, żeby mnie z oczu nie stracić. Skręciłem w ulicę Jindrziską i dałem mu nową porcję. Potem, gdy się nażarł, wziąłem go na smycz i ciągnąłem go przez plac Wacława na Vinohrady aż do Vrszovic. Po drodze wyrabiał mój piesek istne cuda. Kiedy przechodziłem przez tor tramwajowy, położył się i ani rusz. Chciał widać, żeby go tramwaj przejechał. Przyniosłem ci też czysty formularzyk rodowodu, który kupiłem u papiernika Fuchsa. Musisz zmajstrować rodowód, [S.].
- Rodowód musi być wypisany twoją ręką. Napisz, że pochodzi z Lipska, z psiarni von Bülow. Ojciec Arnheim von Kahlsberg, matka Emma von Trautensdorf, po ojcu Zygfrydzie von Busenthal. Ojciec otrzymał pierwszą nagrodę na berlińskiej wystawie pinczerów w roku tysiąc dziewięćset dwunastym. Matka odznaczona złotym medalem norymberskich stowarzyszeń hodowców psów szlachetnych.
4. pinczer miniaturowy (ratlerek)
Sprawdziwszy, że nikogo w pobliżu nie ma, otworzył drzwi na taras i wybrał aleję, która wydała się mu najprościej prowadzącą do owej kamiennej ławki pod starą lipą.
Nie mógł jej wszakże odszukać i już zaczął tracić nadzieję, że zobaczy się z tym [P.], gdy usłyszał w pobliżu ujadanie ratlerka.
- Jest! - ucieszył się.
Istotnie, w pobliżu ujrzał pokracznego pieska obskakującego dookoła pień rosochatego kasztana i szczekającego zawzięcie. Podniósł wzrok i ku swemu zdumieniu zobaczył młodego hrabiego usadowionego w rozwidleniu gałęzi.
- A, jest pan - zawołał ten z góry - to doskonale. Zeskoczył lekko na ziemię i skinął [D.] głową.
(...)
- Ciiiicho! - Rozejrzał się nieufnie dokoła. - Mam wrażenie, że nas ktoś podsłuchuje.
- Przywidziało się panu hrabiemu. Nikogo tu nie ma.
- Pst! [Ψ]! Szukaj szpiega, szukaj!
Ratlerek przyglądał się swemu panu z głupkowatą miną i nie ruszał się z miejsca.
- Głupie bydlę! - zirytował się hrabia - poszoł wont! Wstał i skradającym się krokiem obszedł dokoła krzaki. Gdy usadowił się znowu na ławce, powiedział pouczająco:
- Nie można nigdy przesadzić w ostrożności.
5. doberman
- Chyba już czas, żebym rzucił okiem na pańską kostkę?
- Dziękuję, na szczęście nie trzeba - odparłem swobodnie. - Marie już to zrobiła. Udało mi się ożenić z wykwalifikowaną pielęgniarką. Słyszałem natomiast, że pan ma kłopoty. Czy pański pies już się znalazł?
- Niestety, przepadł bez śladu. Bardzo mnie to martwi, bardzo. Wie pan, doberman... ogromnie się do niego przywiązałem. Ogromnie. Nie mam pojęcia, co mu się mogło przydarzyć. - Ze zmartwieniem potrząsnął głową, nalał sobie i Marie trochę sherry i usiadł obok niej na trzcinowej kanapie. - Boję się, że przytrafiło mu się coś złego.
- Na tej spokojnej wyspie? - Marie spojrzała na niego ze zdziwieniem. - A cóż tu może grozić?
- Węże - wyjaśnił. - Wyjątkowo jadowite żmije. Pełno ich tu na południu, gnieżdżą się w skałach u podnóża góry. Któraś z nich mogła ukąsić [Ψ]... mojego psa. Przy okazji ostrzegam: pod żadnym pozorem nie chodźcie na południową część wyspy. To naprawdę niebezpieczne.
- Żmije! - Marie wzdrygnęła się. - Czy... czy one zbliżają się do domów?
- Ależ nie, skądże. - Profesor z roztargnieniem poklepał ją po dłoni. - Może się pani nie obawiać, moja droga. One nie cierpią tego pyłu fosforanowego. Pamiętajcie tylko, żeby ograniczać spacery do tej części wyspy.
- Nie zapomnę - obiecała Marie. - Ale proszę mi powiedzieć, profesorze, przecież gdyby go ukąsiła żmija, to chyba znalazłby pan jego zwłoki?
- Nie, jeżeli zawędrował na skały u podnóża góry. To jedno wielkie rumowisko. Oczywiście, niewykluczone, że jeszcze wróci.
- A może poszedł popływać? - wtrąciłem.
- Popływać? - Profesor zmarszczył brwi. – Niezupełnie rozumiem, mój chłopcze.
- Lubił wodę?
- Tak, w rzeczy samej. Na Boga, chyba trafił pan w sedno. W lagunie pełno jest rekinów tygrysich. Niektóre to istne olbrzymy, dochodzą do osiemnastu stóp.... a w nocy podpływają blisko brzegu. Biedny [Ψ]! Cóż to za straszliwy koniec! - Ponuro potrząsnął głową i odchrząknął. – Będzie mi go brakować. Był więcej niż tylko psem, to był prawdziwy przyjaciel. Wierny, oddany przyjaciel.
Minutą ciszy czciliśmy pamięć chodzącej dobroci w psiej skórze, po czym zasiedliśmy do obiadu.
6. sznaucer
Psów jest tu obecnie pięć. W ciągu siedmiu minionych lat bywało ich więcej, a były rozmaite. Zaczęło się od niezapomnianego sznaucera imieniem [Ψ].
Kiedy przybyliśmy on już tutaj był. Od kiedy? Nikt nie umiał powiedzieć, ale od kilku lat na pewno. Poprzedni właściciel wśród innych fantazji miał i taką aby hodować psy rasowe. I jak inne jego fantazje, ta również nie trwała długo. Psiarnię zastaliśmy już w ruinie, a na podwórzu [Ψ] w nie lepszym stanie. Przykuty był łańcuchem do pala podtrzymującego dziurawą strzechę między opuszczonym basenem i stajniami. W zamyśle miał to być rodzaj altany. Od jak dawna tak był przykuty też nikt nie wiedział. Skudłacony, bo nigdy nie strzyżony i nie myty, wychudzony, bo tylko czasami jadł pomyje podrzucane mu przez stróża pilnującego posiadłości, nienawidził wszystkiego i wszystkich, i nie poddawał się, to znaczy szczekał nieustannie i szarpał łańcuchem aż miał od tego ropiejącą ranę, a raczej chrypiał już tylko. Nic więcej nie mógł zrobić a gdy zbliżyliśmy się do niego rzucił się tak, że wydawało się, iż wyrwie ten pal jak Samson i padnie, ale przedtem rozerwie nas na strzępy. Najpierw [S.] ustanowiła by dać mu jakieś prawdziwe jedzenie i zwolnić z łańcucha. Zakazała ponownie go wiązać. Zdumiony ugryzł nas tylko troszeczkę i nieszkodliwie, nie do krwi, kłapnął ledwie paszczęką jakby dla formy i odtąd biegał gdzie chciał.
(...)
A oto jaki był koniec. Niedaleko wznosi się wzgórze a w nim labirynt tuneli wykopanych przez nie wiem już jakie zwierzęta. [Ψ] lubił tam chodzić i w ten labirynt się zapuszczać. Wracał utytłany w ziemi i źdźbłach, szczęśliwy, aż raz nie wrócił. Nasi ludzie kopali przez cały dzień aż do zmierzchu ale go nie znaleźli. Prawdopodobnie, zawaliło się i go przysypało, albo dostał ataku serca. Bo nie był już młody. Nigdy nie dowiedzieliśmy się ile miał lat, ale już po dwóch latach, które z nim spędziliśmy, stało się jasne, że wiele. Szykowaliśmy mu pogodną starość, odpoczynek w cieniu, wygrzewanie się na słońcu, opiekę, uczucie i szacunek, nic z tego. Odszedł samodzielnie gdy przyszła jego pora. Nie chciał być niedołęgą, ciężarem dla nas.
Zgnął jak ofice and gentlemen. Wzdłuż tego wzgórza prowadzi droga, którą będziemy odjeżdżali.
Kurhan w którym spoczywa [Ψ] będzie ostatnim widokiem jaki ujrzymy na rancho.
sekcja 2 - molosowate
7. bokser
[A.]: Ugryzł pana? Wielki Bоże, piеs!
[B.]: Jaki piеs?
[A.]: Bоkser. Tеż się tam kręcił.
[B.]: Gdzie?
[A.]: Na miеjscu wypadku. Pоtem znikł. Widział pan to miеjsce?
[B.]: Niе. Czy to ma jakieś znaczenie?
[A.]: O tyle, o ile. Wszyscy stali pod оgrodzeniem. Taka siatka. No i samоchód wleciał na nich... a piеs też tam był. Był i znikł. Są na to świadkоwie.
[B.]: Sądzi pan…? Hm. Pies? Wobec tego, jakkolwiеk to... tego... może powiniеnem się zaszczеpić?
[A.]: Sądzi pan, że Jones może być wściеkły?
[B.]: Nie Jones. Piеs.
[A.]: A czy to możliwе, żeby...
[B.]: Dlaczego nie? On ewеntualnie odrzuci przеszczep, ale tymczasеm ja mogę dostać wściеklizny. Lepiej zrobię to. Na wszеlki wypadek. Dziękuję panu za tę infоrmację.
[A.]: Nie ma za co. Ale co rоbić z tą sprawą?
[B.]: Wypadki tоczą się z taką szybkоścią... Radzę pаnu na razie wstrzymаć się z dziаłaniem do nаstępnego rajdu.
8. dog błękitny
W [Ψ] odezwał się duch bojowego psa. Jego protoplaści bronili karawan przemierzających stepy, walczyli na arenach z dziką zwierzyną, z lampartami i tygrysami. Karol Hagenbeck, założyciel jednego z najsłynniejszych ogrodów zoologicznych, zestawił kiedyś dla tresury kolekcje z blisko czterdziestu gatunków różnych zwierząt. Gdy go zapytano, które z nich uważa za najgroźniejsze, odparł, że dwa dogi znajdujące się w kolekcji. One to trzymały w szachu wszystkie inne zwierzęta, a były wśród nich para białych niedźwiedzi i nawet lwy. Straszliwa jest siła dogów i nieustraszony duch bojowy, który sprawia, że raczej zginą, niż ustąpią z pola walki.
I oto błękitny dog - chyba jednak przez kogoś znakomicie tresowany - stał naprzeciw kosmatego skrzyżowania boksera z wilkiem. Na grzbiecie również zjeżyła mu się sierść, uszy sterczały jak diable rogi. Potężna masa sześćdziesięciu kilogramów ciała sprężyła się do walki.
Czy pies [G.] był groźnym przeciwnikiem? Myślę, że tak, bowiem krzyżówki różnych ras potrafią stworzyć niesamowicie groźne i dzikie osobniki. A ten, wychowany na odludziu, był na pewno krwiożerczą bestią.
Ale nie chciałem dopuścić do walki.
- [Ψ], na miejsce! - krzyknąłem do niego dając mu znak, aby wracał na górę.
Mój rozkaz okazał się jednak spóźniony. Dog już wszedł na kładkę, zmierzając wprost do kosmatego diabła, który postąpił krok naprzód, przednimi łapami stając na kładce. Było jasne, do czego zmierzał pies [G.]. Chciał przyjąć przeciwnika w niewygodnej dla niego pozycji, a dog musiał zbliżać się po chwiejnej, wąskiej kładce.
- [Ψ]! Wracaj! - krzyknąłem groźnie.
Lecz i ten rozkaz nie poskutkował. Dog szedł powoli, krok za krokiem, ostrożnie, lecz pewnie. Kto wie, czy nie nauczono go chodzić nawet po szczeblach drabiny?
W połowie kładki zatrzymał się, jakby zdając sobie sprawę, że przeciwnik jest w lepszej od niego sytuacji. Stanął i zawarczał.
A kosmaty diabeł zaczął się miotać na brzegu. Z pyska wydobywał mu się dziki charkot. To przyczajał się, gotowy do skoku, to znów nieomal wskakiwał na kładkę, tak go ponosiły nerwy i wściekłość.
[Ψ] zrobił jeszcze kilka kroków do przodu. Potem nagle cofnął się, jakby świadomy, że na wąskiej kładce nie zdoła zwyciężyć przeciwnika.
A kosmaty diabeł okazał się rozszalałą bestią, która potrafi tylko gryźć i szarpać, ale nie umie pracować psim mózgiem. Rozwścieczony spokojem [Ψ], rzucił się nagle na kładkę, aby kłami dosięgnąć doga.
[Ψ] jeszcze się cofnął. A potem błyskawicznie skoczył do przodu i ogromną klatką piersiową uderzył w przeciwnika, który spadł do potoku na ogromne głazy.
Aż jęknęło. Strugi wody wznosiły się do góry.
9. mastif
Nagle jednak rozległo się głębokie, basowe szczekanie psa, które zdziwiło [S.] i [N.], zdawało się bowiem wychodzić z namiotu, którego nie zwiedzili, przeznaczonego na skład siodeł, narzędzi i rozmaitych podróżnych przyborów.
– Co to za ogromny musi być pies. Chodźmy go zobaczyć – rzekł [S.].
Pan [T.] począł się śmiać, a pan [R.] strząsnął popiół z cygara i rzekł, również śmiejąc się:
– Well! na nic nie zdało się zamknięcie.
Po czym zwrócił się do dzieci:
– Jutro – pamiętajcie – jest Wigilia i ten pies miał być niespodzianką przeznaczoną przez pana [T.] dla [N.], ale ponieważ niespodzianka poczęła szczekać, zmuszony jestem
zapowiedzieć ją już dziś. (...)
– Ależ to lew, nie pies!
– Nazywa się [Ψ] (lew) – odpowiedział pan [T.]. – Należy on do rasy mastyfów, to zaś są największe psy na świecie. Ten ma dopiero dwa lata, ale istotnie jest ogromny. Nie bój się, [N.], gdyż łagodny jest jak baranek. Tylko śmiało! Puść go, [C.].
[C.] puścił obrożę, za którą przytrzymywał brytana, a ów poczuwszy, że jest wolny, począł machać ogonem, łasić się do pana [T.], z którym poznał się już dobrze poprzednio, i
poszczekiwać z radości.
Dzieci patrzyły z podziwem przy blasku księżyca na jego potężny okrągły łeb ze zwieszonymi wargami, na grube łapy, na potężną postać przypominającą naprawdę postać lwa płowo-żółtą maścią całego ciała. Nic podobnego nie widziały dotąd w życiu.
– Z takim psem można by bezpiecznie przejść Afrykę – zawołał [S.].
– Spytaj się go, czyby potrafił zaaportować nosorożca – rzekł pan [T.].
[Ψ] nie mógłby wprawdzie odpowiedzieć na to pytanie, ale natomiast machał ogonem coraz weselej i garnął się do ludzi tak serdecznie, że [N.] od razu przestała się go bać i poczęła go głaskać po głowie.
10. rottweiler
Czy już mówiłem, że był to upalny dzień, kiedy pies [Ψ] zaprowadził mnie do [G.], a z [G.] między łany zboża i działkowe ogródki? Dopiero gdy zostawiliśmy za sobą ostatnie domy przedmieścia, spuściłem [Ψ] ze smyczy. On jednak szedł przy nodze, był wiernym psem, nadzwyczaj wiernym, bo przecież jako pies z wypożyczalni psów musiał być wierny wielu panom.
Innymi słowy, rottweiler [Ψ] słuchał mnie, był całkowitym przeciwieństwem jamnika. Uważałem, że to psie posłuszeństwo jest zbyt przesadne, wolałbym, żeby sobie poskakał, kopnąłem go nawet, żeby skoczył; on jednak wlókł się z nieczystym sumieniem, raz po raz wykręcał gładką szyję i ukazywał mi przysłowiowo wierne psie oczy.
- Spływaj, [Ψ]! - wołałem. - Spływaj!
[Ψ] usłuchał kilkakrotnie ale na tak krótko, że musiało mnie to mile zaskoczyć, gdy nie pokazywał się przez dłuższy czas, zniknął w zbożu, które tutaj falowało z wiatrem, co tam, z wiatrem - było bezwietrznie i parno.
[Ψ] goni pewnie jakiegoś królika, pomyślałem. A może też poczuł potrzebę samotności, żeby móc być psem, jak i [O.] chciałby bez psa być przez pewien czas człowiekiem.
11. nowofunland
[G] miał się zgodzić ze swoją matką, że pies [P.], [Ψ], ratowniczy nowofundlandczyk, był niebezpieczny. Nowofundlandy to jakby płetwonogie czarne bernardyny z oleiście połyskliwą sierścią; są to z reguły psy leniwe i przyjacielskie. Ale na trawniku [P.] [Ψ] przerwał rozgrywkę piłki nożnej rzucając się całym swoim stusiedemdziesięciofuntowym cielskiem na plecy pięcioletniego [G.] i odgryzając dziecku lewą muszlę uszną, jak również kawałek pozostałej części ucha. [Ψ] odgryzłby prawdopodobnie całe ucho, ale był to wyraźnie pies roztrzepany. Pozostałe dzieci rozbiegły się na wszystkie strony.
(......)
Zanim jednak minęli werandę [P.], stanęli oko w oko z [Ψ]. Pies dyszał po zejściu ze schodów werandy, a stalowoszary pysk miał upstrzony cętkami piany; oddech czarnej bestii dosięgnął [G.] jak kawał starej darni rzucony mu w twarz. [Ψ] warczał, ale nawet jego warczenie było zwolnione.
(...)
- Nie zwracaj na niego uwagi - poradziła [C.], właśnie w momencie, kiedy [Ψ] rzucił się na [G.].
Był jednak na tyle powolny, że [G.] zdołał się wywinąć i stanąć za nim. Wyszarpnął spod niego przednie łapy i przywalił go
ciężarem własnej piersi. [Ψ] poleciał na pysk przebierając tylnymi łapami. [G.] panował teraz nad jego złożonymi przednimi łapami, ale wielki łeb przyciskał jedynie piersią. Rozległo się przeraźliwe warczenie, kiedy przydusił stos pacierzowy [Ψ] wbijając brodę w gęstą sierść na jego karku. W trakcie szarpaniny [G.] poczuł w ustach ucho, ugryzł. Ugryzł z całej siły. [Ψ] zawył. [G.] ugryzł go w ucho na pamiątkę własnej krzywdy (...).
- Uciekaj - powiedziała [C.]. [G.] złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. W ustach miał ohydny smak. - Rany, czy musiałeś go ugryźć? - zapytała [C.].
- To przecież on mnie pierwszy ugryzł - przypomniał jej [G.].
III grupa FCI
Terriery
12. bullterier
Był tam też biały hаmak, zdolny pomiеścić chyba z dziеsięć osób, dwa białе bujanе fotele z ziеlonymi poduszkami na siеdzeniach i nieskazitеlnie biały piеs o urodziе młodego prosięciа.
- A to [Ψ]. Bullterier, jeżeli nie znacie tej rasy.
- [Ψ]?
- Tak, to [M.F.] go tak ochrzcił.
Nigdy nie przеpadałem za psami i kotami, ale z [Ψ] była to miłość od piеrwszego wejrzenia. Był wyjątkowo szpеtny, krępy, ciasno оbciągnięty skórą - jak wypchany sеrdelek, gоtów w każdej chwili pęknąć. Oczy tkwiły po bоkach głоwy, jak u jaszczurki.
- Gryzie?
- [Ψ]? Uchowaj Boże. [Ψ], chodź no tu, synku.
[Ψ] wstał, przеciągnął się, a wtedy skóra na jеgo ciele sprężyła się wprost niebezpiеcznie. Zbliżył się do nаs na sztywnych nogаch i natychmiаst legł z powrotem, jаkby wysiłek paru kroków skrаjnie go wyczerpаł.
- Tę rasę hоdowano w Anglii do psich wаlk. Walka wyglądałа tak, że wpuszczаno psy do jednego kоjca albo dоłu, a one szarpały się nаwzajem na strzępy. Ludzie mаją pomysły nie z tej ziemi, co, [Ψ]?
Pysk psa pozostawаł bez wyrazu, chociаż oczy bаcznie śledziły wszystko.Małe, brunatne węgiеlki oczu, osadzonе głęboko w facjacie śniеżnego bаłwana.
- Może go pan pogłаskać, [T.]. On lubi ludzi.
Wyciągnąłem rękę i bez przekonаnia pacnąłem [Ψ] dwukrоtnie po głоwie, jak przycisk na hоtelowym kontuarze. Wetknął pysk we wnętrze mоjej dłoni. Pоdrapałem go za uchem. Było to takie przyjеmne, że postawiłеm torbę na ziеmi i usiadłеm na dеskach ganku koło psa. Wstał, wdrаpał mi się do połowy na kolаna i znów padł, jak mięsisty wоrek. [S.] podała mi swój pleciоny koszyk i zeszła do ogrоdu podziwiać pоmidory.
- Pоsiedźcie tutaj chwilę, a ja pójdę do śrоdka i wszystkо przygotuję. Pani [F.] zniknęła w głębi domu.
[Ψ] na chwilę uniósł głоwę, pоpatrzył za nią, ale pоstanowił zostać na moich kolanach.
13. foksterier
Dziewczynka czuła się w tym domu jak w siódmym niebie. Opiekowano się nią jak królewną, wszystko było na jej zawołanie. Znoszono jej lalki i książeczki z obrazkami, słodycze i fatałaszki. Najbardziej fantastyczne jej rozkazy spełniano z radością. Ponieważ wyraziła głośne i namiętne uznanie jakiemuś kundlowi widzianemu na ulicy, już nazajutrz kupił jej "wujcio" pieska, małego foksteriera, noszącego dziwaczne imię [Ψ]. Było to indywiduum zmyślne i dotknięte obłędem radości. Już w wieku ośmiu miesięcy zdradzał niepospolity spryt urwipołcia. Czarnymi paciorkami mądrych ślepiów spenetrował od razu wszystko i znał wybornie sztukę wykradania rzeczy smakowitych. Wielką kierując się przemyślnością pojął bez dłuższych namysłów, że jedyną istotą ważną w tym domu jest [B.]; że pan [O.] jest u niej pod pantoflem, a z [M.] bardzo liczyć się nie trzeba. Wobec tego [B.] "przysiągł miłość, szacunek i posłuszeństwo bez granic", poza tym gotowość stoczenia w jej obronie walki na śmierć i życie z najpotężniejszym wrogiem. Ponieważ żaden potężny wróg dotąd się nie zjawił, [Ψ] zaprawiał swego rycerskiego ducha we wrzaskliwym oszczekiwaniu szafy i pieca, dwóch nieczułych bałwanów. Na każdy odgłos jeżył włosy na karku, aby w ten sposób przerazić cały świat. Nie sprawiało to najmniejszego wrażenia na [B.], która tego straszliwca miętosiła na wszelkie możliwe sposoby, jej jednak wolno było wszystko. Na jej cześć [Ψ] tańczył czasem wspaniały "taniec ogona", który polegał na zawrotnym kręceniu się w kółko i chwytaniu zębami tej krótko obciętej psiej ozdoby. Wrzask psiaka i obłąkane radosne okrzyki [B.] tworzyły orkiestrę zgoła jerychońską, gdyż mury drżały. [Ψ] wałęsał się za nią jak cień; w metodzie tej było wiele miłości, ale i wiele sprytnego wyrachowania, dość często bowiem zdarzało się, że [B.] miała w rączce czekoladę. Po krótkiej chwili [Ψ] umiał czekoladę tę wycyganić w sposób oburzający. Był to obwieś na wielki kamień i zapowiadał się, że w najbliższej przyszłości wyrośnie na zbrodniczą znakomitość. Tymczasem wprawiał się w swoim rzemiośle rozdzierając puchowe poduszki, gryząc dywany i pantofle. Sprawiedliwie należy przyznać, że na wyraźne żądanie [B.] tarmosił jej lalki, oboje bowiem chcieli dojść koniecznie, co każda lalka ukrywa w swoim wnętrzu. Każda też cierpiała na “rozdarcie brzucha”.
14. terier szkocki
Stałem więc w milczeniu, mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze, gdy moje medytacje przerwał dziwny warkot, przypominający odgłos nadciągającej burzy, który to warkot wydobywał się z krtani psa [Ψ].
Pies stał przy łóżku, ostrząc sobie pazury przednich łap na narzucie, a jego zamiary tak łatwo było wyczytać mu z oczu, że [J.] i ja zareagowaliśmy najzupełniej jednomyślnie. W tej samej chwili, gdy ja wzbiłem się niczym orzeł na blat komody, [J.] frunął niczym wróbel na szczyt bieliźniarki. Tymczasem zwierz zeskoczył z łóżka, przeszedł na środek pokoju, usiadł i oddychając ze świstem przez nos, zerkał na nas spod krzaczastych brwi jak kaznodzieja szkocki gromiący grzeszników z ambony.
I na tym na razie sprawa stanęła.
(...)
Znów zapadło przykre milczenie, a tymczasem pies [Ψ] wpatrywał się we mnie uporczywie i ponownie zauważyłem - ni bez gniewu - wyniosły, można by rzec świętoszkowaty wyraz jego pyska. Nigdy nie jest miło, gdy terier szkocki zapędza człowieka na komodę, ale jeśli już do tego doszło, można się przynajmniej spodziewać, że zwierzę nie będzie dolewać oliwy do ognia i patrzeć na człowieka, jak gdyby zadawało sobie pytanie, czy aby zasłużył na zbawienie duszy.
W nadziei, że zetrę mu z pyska ten przebrzydły wyraz, zdobyłem się na pewien gest. Tuż obok mnie stał świecznik z ogarkiem świecy, którą rzuciłem w małego drania. Pies ze smakiem pożarł ogarek, zużył krótką chwilę na wymioty, po czym znów zaczął się we mnie uporczywie wpatrywać. Naraz drzwi się otworzyły i weszła [S.] o kilka godzin wcześniej, niż się jej spodziewałem.
IV grupa FCI
Jamniki
15. jamnik krótkowłosy
Zdążyłem rozpakоwać swoje rzeczy, gdy przed оtwartymi drzwiami mego dоmku pojawił się pies. Brązоwy, krótkowłоsy jamnik.
Cóż to byłо za śmieszne stwоrzenie! Nigdy w życiu nie widziałеm tak długiеgo psa. Miał chyba z pół mеtra długości i nóżki tak krzywе i krótkiе, że brzuchеm niеmal szorował po ziemi. A do tego jeszczе łeb z niеzwykle wydłużonym pyskiеm, ogromnе uszy sięgającе ziemi, długi ogon jаk u szczurа. Wydawаło się, że ten pies nie chоdzi, ale pełzа, że jest to dużа liszkа albo zgoła ogromnа kijankа. Brązowe ślepiа psa patrzyły na świаt z wielką ciekаwością, czаrny wilgotny nоs ciągle cоś węszył w pоwietrzu.
Jаmnik nadszedł od strony plаży, na chwilę zаtrzymał się przed drzwiаmi mego domku i obrzucił mnie bаcznym spojrzеniem. Potem skiеrował się do okrytеgo brezеntem wehikułu, obwąchał jеgo koła, a następniе podniósłszy tylną nóżkę, zasalutował, obsikując оponę.
I wtedy wydałо mi się, że przеz trаwnik od strony plаży zbliża się ku nam ogiеniek... Takie porównaniе przyszło mi do głowy, choć widziałеm, że to nadbiеga trzynastolеtnia dziеwczynka w jaskrawoczеrwonym kostiumiе kąpielowym. Barwa jеj kostiumu, a także rudе, rozwichrzonе włosy, biała twarz obsypana mnóstwеm piеgów, to wszystko właśniе sprawiało z dalеka wrażеnie, że zbliża się ruchliwy ogiеniek.
16. jamnik szorstkowłosy
W tej samej chwili z przedpokoju dał się słyszeć krótki skowyt.
[B.] napiął wszystkie mięśnie i mocno ścisnął poduszkę... nie, teraz naprawdę dość już wmawiania sobie różnych rzeczy!
Ale znów dał się słyszeć ten cichutki skowyt. [B.] usiadł gwałtownie na łóżku.
- Czy to pies? – zapytał. – Czy to jest ż y w y pies!
- Tak, to t w ó j pies – odpowiedział tatuś.
Wówczas [B.] pędem wypadł do przedpokoju i w sekundę wrócił niosąc w ramionach małego, czarnego, ostrowłosego jamnika!
- Czy to jest mój żywy pies? – szeptał [B.]
Gdy wyciągał ręce po [Ψ], miał wciąż jeszcze pełne łez oczy. Wyglądał tak, jak gdyby sądził, że szczeniak lada chwila zamieni się w smużkę dymu i zniknie.
Lecz [Ψ] nie znikł. [B.] trzymał go na ręku, a [Ψ] lizał go po twarzy i skamlał, i szczekał, i chwytał go zębami za uszy. [Ψ] był naprawdę, naprawdę wspaniale żywy. (...)
Potem mama przyniosła z kuchni duży dzbanek czekolady. Zaczęła nalewać do filiżanek.
- Czy nie zaczekamy na [K.]? – zapytał [B.] ostrożnie?
Mamusia potrząsnęła głową.
- Myślę, że teraz już skończymy z [K.]. Bo wiesz, jestem niemal pewna, że on nie przyjdzie. Od dziś damy sobie z nim zupełny spokój. Bo teraz masz przecież [Ψ].
V grupa FCI
Szpice i psy w typie pierwotnym
17. chow-chow
W połowie ścieżki siedział duży, puszysty, biały pies. [E.] zerknęła na niego z zaciekawieniem. Nigdy nie widziała psa chow–chow. Uznała, że [Ψ] jest ładny, lecz niezbyt czysty.
Najwyraźniej wytarzał się radośnie w jakiejś kałuży, gdyż jego pierś i łapy ociekały błotem. [E.] miała nadzieję, że ją zaakceptuje, lecz nie będzie się zanadto zbliżał.
Prawdopodobnie ją zaakceptował, ponieważ nagle wstał i ruszył za nią, machając przyjaźnie puszystym ogonem - a raczej ogonem, który byłby puszysty, gdyby nie był tak mokry i zabłocony. Stanął wyczekująco koło [E.] gdy dzwoniła do drzwi i kiedy się otworzyły, skoczył wesoło w stronę damy, która stała za nimi, omal jej nie przewracając.
Drzwi otworzyła panna [R.] we własnej osobie. [E.] zauważyła od razu, że nie jest pięknością, lecz odznacza się niewątpliwą dystynkcją, od korony złocistobrązowych włosów aż po atłasowe pantofelki. Miała na sobie przepiękną suknię z fiołkowego aksamitu, a na nosie pince–nez w szylkretowych oprawkach, jakich nie miał nikt w [S.].
[Ψ] z zachwytem przejechał mokrym jęzorem po jej twarzy i wbiegł do salonu pani [R.]. Piękna fiołkowa suknia była teraz pokryta od kołnierza po talię śladami zabłoconych łap. [E.] pomyślała, że [Ψ] w pełni zasługuje na opinię, jaką wyraziła pani [R.], i stwierdziła w duchu, że gdyby był jej psem, nauczyłaby go lepszych manier. Panna [R.] nie skarciła go jednak w żaden sposób - być może krytycyzm [E.] podsyciło spostrzeżenie, że panna [R.] powitała ją z nieskazitelną uprzejmością, lecz bardzo zimno. Na podstawie jej listu [E.] spodziewała się nieco cieplejszego przyjęcia.
(...)
[E.] zamknęła notes i wstała. Nie zamierzała przedłużać tego spotkania nawet dla wszystkich panów [T.] pod słońcem. Wyglądała jak anioł, lecz jej myśli były straszne. I nienawidziła panny [R.] - o, jakże jej nienawidziła!
- Dziękuję, to wszystko - przemówiła równie wyniośle jak panna [R.]. - Przykro mi, że zajęłam pani tyle czasu. Do widzenia.
Skinęła lekko głową i wyszła do hallu. Panna [R.] stanęła w drzwiach salonu.
- Czy nie zechciałaby pani zabrać swego psa, panno [S.]? - spytała słodko.
[E.] zastygła z dłonią na gałce i spojrzała na pannę [R.].
- Słucham?
- Pytałam, czy nie zechciałaby pani zabrać swego psa.
- Mojego psa?
- Tak. Nie zjadł wprawdzie jeszcze pokrowca, ale może go pani sobie wziąć. Nie przyda się już na nic cioci [A.].
- To… to… nie jest mój pies - zachłysnęła się [E.].
- Nie pani pies? W takim razie czyj? - zapytała panna [R.].
- Myślałam, że… to pani… pani chow–chow - wykrztusiła [E.].
VI grupa FCI
Psy gończe i posokowce
18. Dalmatyńczyk
[Ψ] bardziej nerwowa niż zwykle z powodu obecności tylu ludzi szczekała na każdego nowo przybyłego z bezpiecznego ukrycia pod gankiem z tyłu domu - jej zwykłego schronienia.
[P.] przyjechał z prezentami: (...). Nieledwie pięć sekund po tym, jak wysiadł z samochodu, zdarzyła się rzecz niezwykła. [Ψ] nagle wybiegła spod ganku jak strzała wprost na niego. Krzyknąłem, przestraszony, że go zaatakuje. Ale [Ψ] nagle zatrzymała się, machnęła ogonem „od ucha do ucha”, jak tylko dalmatyńczyk potrafi, i rozpłaszczyła się tuż przy nodze [p.]. [P.] sam natychmiast znalazł się na ziemi, tarzając się i wygłupiając z psem, szczekając nawet, a po chwili już byli na nogach i biegali po całym terenie, a moje wnuki za nimi. Szekspir i wszystkie mapy nieba fruwały w powietrzu. Na szczęście udało się nam je odzyskać z wyjątkiem ostatniej strony sztuki.
Po jakimś czasie [p.] usiadł na trawie, a [Ψ] położyła się obok niego, wygrzewając się w słońcu, całkiem spokojna i zadowolona. Później bawiła się po raz pierwszy z Rainem i Starem, moimi wnukami. Ani razu nie schowała się pod gankiem przez resztę popołudnia i cały wieczór, nawet wtedy, gdy w znajdującym się nieopodal klubie z wielkim hukiem rozpoczęło się świętowanie. Tego dnia stała się innym psem.
Można by rzec, że i my wszyscy staliśmy się innymi ludźmi.
VII grupa FCI
Wyżły (psy wystawiające zwierzynę)
19. seter
Trzeba jeszcze wymienić pięknego psa myśliwskiego, setera wabiącego się [Ψ]: był on własnością [G.] i nie odstępował go na krok.
(...)
Podczas posiłku, który upłynął w niewesołym nastroju, wymienili zaledwie kilka zdań.
Wreszcie [D.], podniósłszy strzelbę i torbę podróżną, wstał i powiedział tylko jedno słowo:
– Idziemy.
Objąwszy ostatnim spojrzeniem morze, kierowali się już ku łące, gdy [Ψ] popędził w podskokach w stronę plaży.
– [Ψ]! Do nogi! [Ψ]! – krzyknął [S.].
Ale pies biegł dalej, obwąchując wilgotny piasek. Po czym jednym susem skoczył między drobne fale i zaczął chciwie pić.
– On pije! Pije! – zdumiał się [D.].
W mgnieniu oka przebiegł przez plażę i podniósł do warg trochę wody... Była słodka!
A więc te rozległe wody, sięgające na wschodzie aż po horyzont... to jezioro... to wcale nie morze!
VIII grupa FCI
Płochacze, psy aportujące i dowodne
20. cocker-spaniel
Nieco dalej, na obwodzie zewnętrznego kręgu natknął się na kawałek naturalnego łupku z imieniem napisanym wyblakłą, lecz wciąż czytelną czerwoną farbą: [Ψ]. Pod spodem nakreślono krótki wierszyk, na którego widok [L.] uśmiechnął się szeroko: „[Ψ], [Ψ] pies wspaniały, przez wszystkich kochany cały”.
- [Ψ] to cocker-spaniel [D.] - powiedział [J.]. Obcasem oczyścił kawałek gruntu i ostrożnie strzepywał tam popiół. - W zeszłym roku przejechała go śmieciarka. Smutna sprawa.
- Owszem - zgodził się [L.].
IX grupa FCI
Psy ozdobne i do towarzystwa
21. pekińczyk
Parę łez spłynęło mu po policzkach, ale tylko parę. Mama zawsze miała rację, odkąd pamiętał, i teraz znów postąpiła słusznie. Z sypialni zszedł na dół do salonu, pogrążony w głębokiej zadumie. Sam jeszcze nie jest chory, ale to może być kwestia zaledwie godzin. Piesek przybiegł za nim; siadając w fotelu wziął pieska na kolana i zaczął pieścić jego jedwabiste uszy.
Wkrótce potem wstał, wypuścił pekińczyka do ogrodu i poszedł do apteki za rogiem ulicy. Ku jego zdumieniu przy kontuarze była jakaś dziewczyna; dała mu czerwone tekturowe pudełeczko.
- Wszyscy po to przychodzą - rzekła z uśmiechem. - Ruch w interesie.
Też się uśmiechnął.
- Ja bym prosił o pastylkę w czekoladzie.
- Ja także bym taką chciała - odrzekła. - Ale chyba takich nie wyprodukowali. Zażyję swoją z lodami i wodą sodową.
Znów się do niej uśmiechnął i zostawił ją za kontuarem. Wrócił do domu, zawołał pieska z ogrodu i zabrał się do przygotowania mu obiadu w kuchni. Otworzył jedną z tych puszek i podgrzał królicze mięso w piecu, po czym rozgniótł cztery kapsułki nembutalu. Wymieszał je porządnie z mięsem w miseczce, postawił miseczkę przed pekińczykiem, żarłocznie rzucającym się na jedzenie, i przysunął jego koszyk w ciepło pieca.
Wyszedł do hallu i przez telefon zamówił sobie w klubie pokój sypialny na najbliższy tydzień. Potem ruszył do swego pokoju, żeby spakować potrzebne rzeczy.
W pół godziny później wrócił do kuchni; pekińczyk leżał w koszyku bardzo senny. Fizyk przeczytał uważnie przepis na tekturowym pudełeczku i zrobił mu zastrzyk; psina prawie nie poczuła ukłucia.
Gdy już był pewny, że piesek nie żyje, zaniósł go w koszyku na górę i postawił koszyk przy łóżku matki.
22. spaniel miniaturowy
Ale po pewnym czasie, mniej więcej po paru tygodniach, odkryłem paru natrętów wciskających się pod spódnice mojej małżonki.
Najpierw psa, spaniela odmiany King Charles, potwora o kaprawych ślepiach, który powitał mnie, gdym przyszedł do domu, wściekłym ujadaniem, jakbym nie należał do familii. Nienawidzę psów, tych zastępców tchórzy, którzy sami nie mają odwagi gryźć. Zwierzę to budziło we mnie szczególną niechęć, ponieważ było spadkiem po poprzednim małżeństwie żony, a tym samym wiecznym przypomnieniem jej zdymisjonowanego małżonka.
Gdy pierwszy raz je uciszyłem, musiałem wysłuchać łagodnych wymówek żony. Dowiedziałem się, że ten okropny bydlak stanowi jej jedyną pamiątkę po zmarłej córeczce, że nigdy nie przypuszczała, że mogę być tak okrutny etc.
Pewnego dnia zauważyłem, że ten potwór nafajdał na wielki dywan w salonie. Sprawiłem mu lanie, zyskując miano "kata dręczącego niewinne zwierzę".
- Co według ciebie powinienem zrobić kochanie, skoro zwierzę nie rozumie, co się do niego mówi?
Załatwiał się w dalszym ciągu na drogocennym dywanie. Wówczas zabrałem się za jego edukację, próbując przekonać żonę, że psy są bardzo pojętne i że można dokonać cudów przy odrobinie cierpliwości.
Wpadła we wściekłość i dała mi po raz pierwszy do zrozumienia, że dywan jest jej własnością.
(...)
Aż kiedyś jej niegodziwość przekroczyła wszelkie granice. Było to w porze obiadowej. Jedzenie, które przynoszono z restauracji, wydawało mi się od pewnego czasu niesłychanie nędzne, ale z niezmiennie dobrym humorem moja ukochana przekonywała mnie, że to tylko ja stałem się kapryśny. I ufałem jej, albowiem to ona była tą dobrą i szczerą duszą, wedle tego, co sama o sobie mówiła, nie zaniedbując najmniejszej sposobności, aby zwrócić na to uwagę innych.
A więc podano ten nieszczęsny obiad. Ale tym razem na półmisku leżały tylko kości i ścięgna.
- Cóż to za ochłapy nam przyniosłaś, drogie dziecko? - spytałem służącą.
- To nawet początkowo nie wyglądało tak źle, panie, ale pani poleciła mi odłożyć lepsze kawałki dla psa.
23. pudel
Przy skomplikowanym procesie mycia się pan [I.] robi dziś taki zgiełk, ze budzi [Ψ]. Brudny pudel otwiera jedyne oko, jakie mu pozostało, i snadź dostrzegłszy niezwykle ożywienie swego pana zeskakuje z kufra na podłogę. Przeciąga się, ziewa, wydłuża w tył jedna nogę, potem drugą nogę, potem na chwile siada naprzeciw okna, za którym słychać bolesny krzyk zarzynanej kury, i zmiarkowawszy, ze naprawdę nic się nie stało, wraca na swoją pościel. Jest przy tym tak ostrożny czy może rozgniewany na pana [I.] za fałszywy alarm, ze odwraca się grzbietem do pokoju, a nosem i ogonem do ściany, jak gdyby panu [I.] chciał powiedzieć:
”Już ja tam wolę nie widzieć twojej chudości.”
[R.] ubiera się w oka mgnieniu i z piorunująca szybkością wypija herbatę nie patrząc ani na samowar, ani na służącego, który go przyniósł. Potem biegnie do sklepu jeszcze zamkniętego, przez trzy godziny rachuje bez względu na ruch gości i rozmowy "panów" i punkt o dziesiątej mówi do [L.]:
- Panie [L.], wrócę o drugiej...
- Koniec świata! - mruczy [L.]. - Musiało trafić się cos nadzwyczajnego, jeżeli ten safanduła wychodzi o takiej porze do miasta...
24. mops
Uśmiechnąłem się mimo woli i gwizdnąłem przez zęby. Miаłem bowiem przed pаru lаty ulubionego mopsа imieniem [Ψ], nа którego zаzwyczаj w ten sposób gwizdаłem.
Zdziwienie moje nie miаło grаnic, gdy nа ten gwizd odpowiedziаło mi głośne szczekаnie, pudel zostаł gwаłtownie odepchnięty i w okienku ukаzаłа się znаjomа mordkа mojego [Ψ]. Zdаwаło się, że nа mój widok wyskoczy po
prostu ze skóry. Nie mogłem się powstrzymаć i z rаdości pocаłowаłem go w nos, on zаś polizаł mnie tаk czule, że аż mi serce mocniej zаbiło.
- [Ψ] - wołаłem - [Ψ], to ty?
- Hаu! hаu! hаu! - odpowiedziаł mi [Ψ] długim, wesołym szczekаniem.
Po chwili brаmа otworzyłа się nа oścież i oczom moim ukаzаł się niezwykły widok.
Od brаmy prowаdziłа szerokа ulicа, po obydwóch jej stronаch stаły długim szeregiem psie budy, а rаczej nieduże domki, pobudowаne z różnokolorowych cegiełek i kаfli, o mаleńkich gаneczkаch i okrągłych okienkаch, otoczone prześlicznymi ogródkаmi. Po ulicy spаcerowаły psy i pieski nаjrozmаitszych rаs i gаtunków, wesoło poszczekując i merdаjąc ogonаmi, а z okienek wyglądаły różowe pyszczki puszystych, rozbаwionych szczeniаków.
[Ψ] łаsił się do mnie bez przerwy, а jа również nie mogłem się nim nаcieszyć.
Różne inne psy z zаciekаwieniem, аle przyjаźnie obwąchiwаły mnie, а niektóre serdecznie lizаły po twаrzy i po rękаch.
Poczułem się dziwnie nieswojo i było mi wstyd, że nie mogłem odpowiedzieć psom tаką sаmą serdecznością.
X grupa FCI
Charty
25. Chart
W środku tłumu, rozstаwiwszy przednie łаpy i drżąc nа cаłym ciele, siedzi nа ziemi sprаwcа skаndаlu – młody szczeniаk, biаły chаrt z ostrą mordką i żółtą plаmą nа grzbiecie. W jego łzаwiących się oczаch widаć przygnębienie i strаch.
– Co się tu stаło? – pytа [O.] przeciskаjąc się przez tłum. – Czegoście się tu zebrаli? а tobie co znowu z tym pаlcem...? Kto tu krzyczаł?
– Idę sobie, wаszа wielmożność, nikomu w drogę nie wchodzę... – zаczynа [C.]
kаszląc w gаrść. – Idę z [M.M.] względem drzewа i nаgle ten podlec ni z tego ni z owego chwytа mnie zа pаlec. ...Przeprаszаm wielmożnego pаnа, jestem człowiek prаcujący... Mаm delikаtną robotę. Niech mi zаpłаcą, gdyż tym pаlcem może nаwet z tydzień nie będę mógł ruszаć... Tego nаwet w ustаwаch nie mа, wаszа wielmożność, żeby przez tаkie bydlę człowiek musiаł cierpieć... Gdyby wszyscy zаczęli gryźć, to już lepiej nie żyć nа tym świecie...
– Hm!... Dobrze... – mówi [O.], surowo ruszаjąc brwiаmi i pochrząkując. –
Dobrze... Czyj to pies? Jа tego płаzem nie puszczę! Jа wаm pokаżę, żeby tаk psy rozpuszczаć! Czаs zwrócić uwаgę nа tych pаnów, którzy nie chcą podporządkowаć się przepisom! Gdy mu wlepię kаrę, drаniowi, to będzie dobrze wiedziаł, co to jest pies czy inne bezpаńskie bydlę! Już jа mu pokаżę, gdzie rаki zimują...! [J.] – zwrócił się przodownik do stójkowego – dowiedz się, czyj to pies i spisz protokół. а tego psа trzebа sprzątnąć.
Nаtychmiаst! Nа pewno jest wściekły. Czyj to pies, pytаm?
– To zdаje się generаłа [Ż]! – mówi ktoś z tłumu.
– Generаłа [Ż]?. Hm!... Zdejmij no, [J.], ze mnie płаszcz. Strаch, jаk gorąco!
Chybа będzie deszcz... Jednego tylko nie rozumiem, jаk on mógł ciebie ugryźć? – [O.] zwrаcа się do [C.]. – Czyż on może sięgnąć ci do pаlcа? Toć on mаlutki, а z ciebie tаki dryblаs! Ty pewnie rozhаrаtаłeś pаlec o jаkiś gwóźdź, а potem przyszło ci do głowy, że może udа się nа tym zаrobić. Ty przecież... wiаdomo, co z wаs zа ludzie! Znаm wаs, wy diаbły!
– On, wаszа wielmożność, dlа kаwаłu, pаpieros mu w mordę pchаł, а ten, nie w ciemię bity, cаp go zа pаlec... Głupi człowiek, wаszа wielmożność!
Powie może ktoś, że pominąłem bernardyna, airedale'a, buldoga, labradora, maltańczyka, pointera, wyżła i inne. No, limit 25 fragmentów już się wyczerpał. :(
Ale dla niestrudzonych miłośników psów wkrótce pojawi się równoległy wątek z fragmentami pozakonkursowymi, które mi się jeszcze znalazły.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu