Dodany: 18.08.2013 14:15|Autor: A.Grimm

Książka: Stroma ściana
Ginzburg Eugenia

2 osoby polecają ten tekst.

Redaktor Stalin wysyła do piekła


Mogłoby się wydawać, że wspomnienia z łagrów są do siebie podobne, może nie jak dwie krople wody, ale wystarczająco, by ograniczyć się tylko do jednej lektury. Ale to nie jest prawda. "Inny świat", "Archipelag Gułag", "Opowiadania Kołymskie", by wymienić tylko te najbardziej znane, różnią się od siebie pod wieloma względami, a u źródeł tych różnic stoją zarówno względy formalne, jak i inne doświadczenia oraz poglądy każdego z autorów. Dotyczy to także "Stromej drogi" Eugenii Ginzburg, dzieła zaliczanego, słusznie zresztą, do kanonu literatury łagrowej. Odmienność jej wspomnień wynika z kilku czynników, chociaż różny jest stopień ich ingerencji w treść. Mówiąc o czynnikach, mam na myśli ideowe powiązania autorki, jej płeć i związaną z nią nieco odmienną paletę emocji i doświadczeń, w końcu zaś o formę, w jaką ubrała swoje dzieło. Jeśli chodzi o tę ostatnią różnicę, to wiąże się ona przede wszystkim z faktem, że "Stroma droga" nie jest cyklem opowiadań o trudno uchwytnej chronologii wydarzeń z efemerycznym narratorem w roli głównej, jak ma to miejsce w przypadku Szałamowa, nie jest też oskarżycielskim monumentem na granicy literatury, rozprawy i publicystyki, co znamionuje książkę Sołżenicyna. Dzieło Ginzburg to autobiografia poprowadzona od 1937, tj. od tego roku, który odmienił jej życie. I życie setek tysięcy innych ludzi.

Można powiedzieć, że szaleństwo Stalina sięgnęło w 1937 roku zenitu, chociaż wielu ginęło z jego rozkazów wcześniej i później. Faktem jest jednak, że Nauczyciel Narodów i Przyjaciel Dzieci postanowił dokonać wtedy rotacji kadr w Partii - nie pierwszej wprawdzie i nie ostatniej, ale zdecydowanie najbardziej bezlitosnej. Oskarżenie o terrorystyczną działalność trockistowską (i pochodne) nadawało się do tego doskonale. Ginzburg, oddana komunistka, została wciągnięta w tryby opresyjnej machiny, bo zdarzyło się jej znać człowieka, który ileś tam lat wcześniej współredagował książkę, w której pojawiły się pojedyncze zdania sugerujące przynależność do opozycji. Tym sposobem Eugenia stała się „prawolewackim gadem”, „trockistowskim wyrodkiem” i „zafajdanym pojednawcą”. Będąc jeszcze na wolności, wiedziała, co ją czeka w najbliższej przyszłości. Wiedziała, że ją aresztują, nie wiedziała jednak, że to nawet nie będzie właściwy początek jej tułaczki. Okrutny los umożliwił jej zwiedzenie wszystkich kręgów sowieckiego piekła, począwszy od śledztwa i pobytu w więzieniach, poprzez wyrok, więzienie izolacyjne, miesięczny etap w bydlęcym wagonie, podróż statkiem w niemożliwym ścisku z kryminalistkami, skończywszy na Kołymie, która znowuż przyniosła jej własną hierarchię piekielnych kręgów i wiele lat zmagań o przeżycie. Ta tułaczka pozwoliła jej napisać przewrotnie i nie bez racji: „Zupełnie jakby jakiś Redaktor w przemyślany sposób skierował mnie, abym zbierała materiały w wielu kręgach piekła, gdzie w najjaskrawszym świetle mogłam oglądać, jak zderzają się charaktery, postępki, myśli”[1].

Eugenia Ginzburg była komunistką i najprawdopodobniej została nią do końca, na co wskazują pewne fragmenty jej wspomnień. Mocno podkreślona jest wspólnota losu z wszystkimi skazanymi w 1937 roku. Autorka przed aresztowaniem była związana z partyjną nomenklaturą i losy innych komunistów są szczególnie bliskie jej sercu. Mefistofelesem jest przede wszystkim Stalin - to on i kilka pomniejszych demonów pokroju Jeżowa i Jagody odpowiadają za całe zło w tamtych latach. Poniekąd jest to prawda, Stalin był tyranem, a w 1937 roku istotnie zaczął się festiwal krwi na szczeblu partyjnym. Już w epilogu Ginzburg musiała jednak odpierać zarzut, że narzekać zaczęła, kiedy komunistom źle się zaczęło dziać, natomiast los milionów chłopów mordowanych wcześniej zdawał się jej nie obchodzić. Autorkę tłumaczy jednak w pewnym stopniu środowiskowa przynależność oraz to, że pisała o własnych doświadczeniach, bez uwzględniania licznych kontekstów, jak robił to chociażby Sołżenicyn. Przede wszystkim zaś tłumaczy ją ogromna wrażliwość w portretowaniu licznych osób, jakie dane jej było spotkać na Przeklętej Ziemi.

Wśród tych portretów pewną część stanowią portrety grupowe, słabiej zindywidualizowane. W tym gronie znajdziemy przede wszystkim "błataniaczki" (kryminalistki), których Ginzburg, zapewne przez wstydliwość, nie chciała opisywać w szczegółach. To, co przekazuje czytelnikowi na ich temat, i tak poraża. W jej wspomnieniach znajdziemy też głębsze zainteresowanie dziećmi, których los na Kołymie był wyjątkowo przykry. Mówić zaczynały dopiero około czwartego roku życia, a o ich postrzeganiu świata najlepiej świadczą próby rozszyfrowania rysunku przedstawiającego dom z matką i ojcem. Dla kołymskich dzieci był to tylko barak, a nie dom. Główną wartością "Stromej drogi" są jednak portrety indywidualne. Autorka, bez uprzedzeń, a nawet wyraźnie pozytywnie, pisze o niemieckim ortodoksyjnym katoliku Helmucie, który stanął w jej obronie, rosyjskim chłopie, który w osobie Eugenii zobaczył pierwszą kobietę od lat, o grabarzu Jegorowie, który jako jedyny złożył jej życzenia urodzinowe, o dobrym naczelniku Timoszkinie oraz o drugim mężu - poznanym w obozie lekarzu Antonim Walterze, który był człowiekiem dużej wiary (bynajmniej nie komunistycznej). Ginzburg miała prawo napisać w epilogu, że pisała to, co widziała, zwyczajnie po ludzku. Nie pisała sloganami, nie mierzyła wartości innych ich poziomem zaangażowania ideologicznego, tam gdzie widziała człowieczeństwo, tam pisała o tym człowieczeństwie, bez względu na to, jak odległy byłby to człowiek pod względem ideowym. Ideowe względy, mocno nadwyrężone zresztą, nie grają tu większej roli, poza wspomnianym wcześniej zaaferowaniem losami komunistów z 1937 roku.

Osobisty ton wspomnień Eugenii Ginzburg można połączyć także z faktem, że autorka była kobietą. Ton ten objawia się nie tylko w umiejętności tworzenia indywidualnych portretów - bez skłonności do uogólnień i abstrakcyjnych dywagacji - ale przede wszystkim w związku z dziećmi i miłością do Antoniego Waltera. O tęsknocie za dziećmi, trosce o nie, próbie dowiadywania się o ich los drogą listowną Ginzburg pisze często. Równie mocną pozycję, zarówno w "Stromej drodze", jak i w sercu Eugenii, zajmował Antoni Walter, człowiek, którego autorce udało się sportretować w niezwykle piękny i ujmujący sposób. Takie wątki byłby nie do pomyślenia u Sołżenicyna i Szałamowa. Kobiece wątki, ale bez egzaltacji. Warunki i okrutny świat łagrowy tylko je uwiarygodniają w oczach czytelnika.

Porównanie z Szałamowem nie wyczerpuje się zresztą w bardzo luźnej opozycji: kobieca emocjonalność - męski racjonalizm. To porównanie sięga dalej i zdaje się potwierdzać jeszcze jedno spostrzeżenie Ginzburg, rzucone jakby mimochodem: kobiety były silniejsze od mężczyzn w łagrowym świecie. Mowa tu nie tyle o skali doświadczanych cierpień i ich odczuwaniu, bo kobiet w żaden sposób nie oszczędzano, a pewne zjawiska (gwałty, prostytucja, rozstania z dziećmi) czyniły ich los jeszcze okrutniejszym, ale o woli życia. "Stroma droga" i "Opowiadania Kołymskie" to przeciwne bieguny spojrzenia na ludzką kondycję. Tą drugą pozycją rządzi wszechogarniająca apatia, ograniczenie egzystencji do podstawowych potrzeb, redukcjonizm w spojrzeniu na człowieka. Szałamowowi posypało się wszystko, aż po same podstawowe pojęcia. Ginzburg nie traci z pola widzenia wartości - chociaż wiedziała, jak to jest być "dochodiagą"[2] - często pisze o dzieciach i Walterze, dostrzega w innych istotę ludzką, mówi o sumieniu jako ostatniej instancji, do której potrafi odwołać się nawet skrajnie wyczerpany człowiek, ważne miejsce w jej wspomnieniach zajmuje też sztuka, głównie poezja. I chociaż pisze o tym, że łagry zmieniały człowieka i że zmieniły też ją, to jednak za tymi słowami nie stoi świadectwo totalnego przeobrażenia. Kolejne kręgi piekielne pokazały jej ziemskie piekło i człowieka, który w określonych warunkach może zatracić siebie. Może, ale nie musi. Nie jest to wizja tak totalnie pesymistyczna, jak u Szałamowa czy naszego Borowskiego. Im obozy pokazały esencję człowieka, prawdę, która tkwi pod nałożoną przez kulturę maską człowieczeństwa i humanitaryzmu.

18 lat - tyle trwała wędrówka Eugenii Ginzburg po stromej drodze, drodze, którą, na szczęście, nikt z nas nie musi już podążać. I chociaż piekło się przepoczwarza i w kolejnych dziesięcioleciach uobecnia w nowych miejscach, to jego specyficzne XX-wieczne oblicze pozostaje póki co zaklęte na kartach takich książek jak "Stroma ściana". Jest to świadectwo bezcenne, jak każde, które bez kłamstw i ideologicznych reinterpretacji pokazuje czasy pogardy. Tym bardziej bezcenne na tle kanonicznych, cenionych w Polsce dzieł Sołżenicyna, Herlinga-Grudzińskiego czy Szałamowa, że napisała je kobieta, wkładając w to całą swoją wrażliwość i pokazując tamtą rzeczywistość z trochę innej strony. Dla każdego zainteresowanego tym mrocznym okresem w dziejach ludzkości "Stroma ściana" powinna być lekturą obowiązkową, ale nie tylko pasjonaci znajdą tu coś ciekawego. Uporządkowana chronologicznie, czytelna formalnie i osadzona w tradycji autobiograficznej - "Stroma ściana" nie powinna męczyć czytelnika. Obecność jednego narratora, jednej pierwszoplanowej bohaterki, by użyć formuły literackiej, czyni z tego dzieła pozycję łatwo angażującą odbiorcę. Czytamy, bo jesteśmy ciekawi losów, spostrzeżeń i odczuć postaci realnej i jasno określonej, a nie trudno uchwytnej figury literackiej. Nad tym, czy Ginzburg opisała wstrząsający świat łagrów lepiej od wymienionych autorów, można by dyskutować, ale osobisty charakter tego dzieła daje jej w wielu miejscach przewagę i czyni z jej książki pozycję bardzo wartościową.

---

[1] Eugenia Ginzburg, "Stroma droga", t. II, Wydawnictwo KRĄG, 1989, s. 45.
[2] Odpowiednik "muzułmana" z lagrów niemieckich. Człowiek skrajnie wyczerpany i zniszczony.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1414
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: VERA25 17.02.2020 17:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogłoby się wydawać, że w... | A.Grimm
Już na początku tow. Eugenia oświadcza:
„Dobrze, że się myliłam. Że w naszej partii, że w naszym kraju, znów zapanowała wielka leninowska prawda. Że już dziś można opowiedzieć szczerze o tym, co było i co nie powtórzy się nigdy. Oto wspomnienia szarego członka partii.” Ani nie była aż tak szarym członkiem partii (wykładała na uniwersytecie kazańskim, jej mąż Paweł Aksionow był ważnym działaczem „Tatarskiej ASRR”), a kultywowanie „leninowskiej prawdy” (a cóż to takiego?) nie uchroniło jej wspomnień przez zakazem druku.
Razem z Eugenią na Kołymę jechała socjalistka Katarzyna Olicka (Екатерина Львовна Олицкая). Opisuje ona między innymi jak „w łaźni swierdłowskiego zborniaka kobiety te musiały na golasa przedefilować między dwoma szeregami strażników. Nic ważnego, prędko otrząsnęły się z wrażenia. Już następnego dnia dziarsko śpiewały w swoim wagonie:
Nigdzie w świecie kraju nie znajdziecie,
Gdzie tak wolnym byłby każdy człek!...” („Archipelag GUŁag” tom 2, rozdział „Prawomyślni”) i dodaje „Nie straszna mi Kołyma. Straszno mi żyć wśród takich ludzi.”
Zaś u Eugenii brak o tym śpiewie wzmianki (Michał Heller „Świat obozów koncentracyjnych a literatura sowiecka” Paryż 1974, s. 251).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: