Rec. Monika Gielarek
Ocena: 1/6
Kwiaty na poddaszu są pierwszą częścią bestsellerowej serii amerykańskiej pisarki Virginii C. Andrews. Jak przystało na tak popularną powieść, w latach siedemdziesiątych doczekała się nawet ekranizacji. Niedawno w Polsce pojawiło się jej nowe, odświeżone wydanie. Recenzja tej książki niemalże domaga się, żeby zacząć od obrazka, napisać, w jakiej bajce żyła rodzina Dollangangerów. Było wręcz tak bajkowo, że aż nierealnie: kochający się, piękni i mądrzy rodzice. Czwórka wspaniałych, i jakżeby inaczej, pięknych dzieci: 14-letni Chris, dwa lata młodsza od niego Cathy (zarazem narratorka) i 4-letnie bliźnięta. Wiodą cudowny żywot w domu na przedmieściach i są bardzo szczęśliwi.
Co łatwe do przewidzenia, w pewnym momencie wszystko się zmienia. Dzieci tracą ojca w wypadku. Jakby tego było mało, okazuje się, że długi Dollangangerów są tak duże, że muszą opuścić swój dom na przedmieściach. Wracają do rodzinnego domu swojej matki, który stanie się dla nich więzieniem. Od tej pory czwórka rodzeństwa będzie zamknięta na klucz w jednym pokoju z dostępem do ogromnego poddasza z powodu strasznej tajemnicy z przeszłości.
Trudno uznać
Kwiaty na poddaszu za dobrą powieść. Niezmiernie dziwi fakt, że ma ona naprawdę wielu fanów. Na portalach poświęconych książkom zbiera niemal wyłącznie pozytywne opinie. Czytelnicy rozpisują się jak bardzo wciągająca, jak piękna (nawet jeśli smutna) jest to historia, wzruszają się losem skrzywdzonych dzieci. Nikt jakoś nie zwraca uwagi na schematyczność fabuły i bohaterów. W powieści od początku można domyślić się jej zakończenia. Kolejne wydarzenia są po prostu coraz gorszymi etapami koszmaru. Można się tylko zastanawiać, co jeszcze autorka wymyśli, żeby uatrakcyjnić ich prywatne piekiełko. A robi aż za dużo. Jej pomysły są często wręcz patologiczne. Bohaterowie są płascy, jednowymiarowi i do bólu przewidywalni. Ich rozmowy są nadęte i sztuczne. Tak nie rozmawia młodzież. Czteroletnie maluchy nie mówią zdaniami wielokrotnie złożonymi. Autorka wkłada w usta, bądź co bądź dzieci, słowa których nigdy by nie powiedziały, przemyślenia dorosłych ludzi. To razi. A na dłuższą metę śmieszy.
Tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii – języka. Jest bardzo prosty, dzięki czemu powieść czyta się szybko. I to chyba jedyna jego zaleta, bo oprócz tego jest przesadnie perswazyjny, podaje wszystko, nie pozostawia żadnego pola do interpretacji. Zbyt przeładowany emocjami i negatywnymi epitetami sprawia wrażenie, jakby
Kwiaty napisała gimnazjalistka. To wrażenie potęguje jeszcze bardziej ciągłe podkreślanie, jak rodzeństwo było piękne, wspaniałe i mądre.
Kwiaty na poddaszu nie maja jednak samych wad. Na pewno wciągają, choć w niektórych przypadkach jest to czytanie wywołujące niesmak, w stylu: „I co ta Andrews jeszcze wymyśli”? W powieści znajdzie się też i przesłanie, i nadzieja na lepsze jutro. Może więc nie jest aż tak źle? Niestety jest.
Powieść Virginii C. Andrews nie jest godna polecenia. Chyba że ktoś po prostu lubi takie klimaty: mieszanka zakazanej miłości, zdrady, tajemnicy i troszkę horroru w starym stylu. Trochę jak
Koszmar z ulicy wiązów: kiedyś przerażał, dziś najstraszniejsze sceny są wręcz śmieszne. Może w ten sposób trzeba tłumaczyć popularność
Kwiatów na poddaszu, tym że kiedyś mogła to być naprawdę mocna książka.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.