Bredzenie wariatki?
[W cytatach zamieszczonych w niniejszej recenzji zachowałem oryginalną pisownię]
Są książki niesłusznie obrastające krzywdzącą legendą. Przypina się im łatkę, którą może zedrzeć jedynie osobista lektura. I tak "Nad Niemnem" Orzeszkowej powszechnie uważane jest za ramotkę pełną opisów przyrody, które najlepiej bez żalu omijać. Część odbiorców z lękiem patrzy w stronę imponującego "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta - bo to ciężkie, prawie pozbawione dialogów i zapewne pokona niejednego bibliofila. Do takich książek należy też "jesteśmy przynętą kochanie" Elfriede Jelinek. To najniżej oceniona w Biblionetce powieść austriackiej noblistki. W internecie wszędzie pojawiają się opinie: "nudy", "nie dokończyłam", "dno", "tego nie da się czytać". I jak tu z własnej woli sięgnąć po coś takiego? Chciałem się z tym zmierzyć - przyznaję, początki były trudne, przewidywałem, że to lektura na jakieś dwa miesiące. Nie wiedząc kiedy, zacząłem się świetnie bawić przy czytaniu i w efekcie skończyłem po zaledwie kilku dniach.
Nie przeczę - "jesteśmy przynętą kochanie" to pozycja trudna, wymagająca maksymalnego skupienia, cierpliwości, otwarcia i odrobiny wiedzy z zakresu popkultury. Bohaterami tej quasi-powieści są gwiazdy telewizji, komiksów, reklamy. Znajdziemy tu postaci powszechnie znane (micky'ego i minny, goofy'ego, batmana z robinem, beatlesów, zająca wielkanocnego), a także postaci wymyślone przez autorkę, których nie sposób jednoznacznie sklasyfikować (otto, ingeborg, marię, emmanuela, elisabeth). W kolejnych częściach tego niezwykłego kolażu wchodzą w rozmaite interakcje, a wszystko zazwyczaj ocieka przemocą, wulgarnością i seksem, przy czym ich perypetie są zupełnie oderwane od rzeczywistości, często absurdalne, wzajemnie się wykluczające. Ale tu wszak nie o logikę chodzi.
Elfriede Jelinek pisała tę powieść, tkwiąc w głębokiej depresji - to może wiele tłumaczyć. Wówczas jej jedynym towarzyszem był telewizor - a raczej telewizyjna sieczka, którą proponują nam media. Z tego właśnie zrodziła się książka "jesteśmy przynętą kochanie". Rojenia wariatki? Nie dajcie się zwieść - za tym kryje się zdumiewająco przemyślany projekt. Austriacka pisarka bawi się konwencjami, desakralizuje świętości, demaskuje rozmaite mechanizmy, obśmiewa gusty (choć zawsze jest to śmiech przez łzy). Mówiąc ogólniej, fenomenalnie pokazuje, jak nasilona kultura masowa potrafi oddziaływać na odbiorcę. W porządku, lektura tej książki męczy - tak jak męczyłoby bezmyślne "skakanie" po kanałach przez parę godzin (a ilu znacie takich fanów telewizji, którzy oglądają program za programem, serial za serialem, a jeszcze częściej po prostu przełączają kanały między jednym a drugim? W ilu domach telewizor jest nieustannie włączony, nawet gdy aktualnie nikt go nie ogląda? Najbardziej przerażające jest to, że "jesteśmy przynętą kochanie" powstała blisko pół wieku temu, a ma się wrażenie, że została napisana jako koszmarny pastisz na nasze obecne czasy. Przesłanie tej książki świetnie wyczuł wydawca - zwróćcie uwagę na okładkę: szeroko rozwarte, uszminkowane usta, chłonące wszystko - logo KFC, wizerunek Marilyn Monroe Warhola, skórkę od banana (na której zwykle ślizgają się bohaterowie kreskówek), logo supermana, amerykańską flagę w kształcie symbolu zwycięstwa.
I powtórzę: to nie jest bezmyślne kopiowanie tego, co wytworzył chory umysł. Jelinek bawi się językiem (ignoruje interpunkcję i ortografię), miesza konwencje (są tu fragmenty przemówień, slogany reklamowe, opowieści rodem z telenowel, relacje z badań naukowych, piękne, prawie poetyckie fragmenty i wiele, wiele innych), parodiuje powszechnie znane z kultury masowej motywy. Całość przypomina właśnie transmisję telewizyjną. Poszczególne historie są przerywane reklamami, mieszają się ze sobą (czasem nawet w obrębie jednego zdania), każdy akapit pokazuje inną opowieść. Oto przykład jednego takiego ciągu - dla mnie to przykład parodii motywów z filmów wojennych bądź wszystkich tych, które ukazują patetyczne sceny śmierci, wzruszające miliony odbiorców. Zaczyna się reklamą (pisownia oryginalna):
"dlaczego akurat morele? są tolerowane przez orga nizm i zawierają więcej prowitaminy a niż inne owo ce organizm przetwarza prowitaminę a w witaminę niezbędną dla oczu skóry & błon śluzowych.
powietrze było parne jak w łaźni & nieruchome nie wyczuwało się nawet najmniejszego powiewu wia tru nie zadrżał nawet liść znikąd nie dochodziły gło sy ptaków jakby natura wstrzymywała oddech jakby brakowało jej tchu odważnie kroczyli naprzód z tyłu za nimi wyruszyło na polowanie czarnochmure mon strum połykające jedne za drugimi ostatnie kawałki niebiańskiego błękitu nagle rozdzierający krzyk co raz donośniejszy kto go podniósł zając wielkanoc ny go podniósł zając wielkanocny jest w potrzebie po nim przetoczyła się lawina kamienna & wyrwała mu z prawego ramienia pokaźny kawałek ciała oto zzzzzzzzzzzzz white giant z gigantyczną siłą prania co jest przyjacielu stało się coś tu zobacz droga zbo czem góry wytrzymasz przez dolinę śmierci jesteś ran ny przyszedłem za późno uronił łzę jestem ranny tu moje ramię aaaaaaach towarzyszu wędrówek musimy się rozstać nie zającu jestem przy tobie ja i moja gi gantyczna siła prania uda się nam zającu zrobimy test brudu. dziękuję ci myślisz że wyjdę z tego wyj dziesz z tego zającu również w tym roku znów dzie ci na całym świecie w każdym zakątku ziemi & kraju dostaną piękne (piękne) kolorowe jajka wielkanoc ne musisz dalej wykonywać to wielkie zadanie, czyli nieść radość dużym & małym"[1].
A to przypomina mi kliszę z podrzędnej prasy brukowej:
"od dziesiątków lat pan zając wielkanocny z sotern (po wiat st. wendel w saarland) na próżno szukał swego szczęścia w losowaniach tombolach loteriach i krzyż ówkach z nagrodami. Teraz w wieku 71 lat bogini szczęścia fortuna wyciągnęła z rogu obfitości niewielki datek dla godnego miłości staruszka w zadbanym domu na pokrytym śniegiem przedgórzu w okolicy hunsruck: pan zając wygrał złotą torbę na zakupy na szej redakcji. serdecznie gratulujemy. a u góry jeszcze kogucik. pan zając (z lewej) szczęśliwy zwycięzca na pełnia w ulubionym sklepie złotą torbę na zakupy. starszy pan starannie sprawdza, czy torba poniesie taki ciężar. sprawiło mi to radość podziękował. Dalej będę zgadywał może znów wygram"[2].
"jesteśmy przynętą kochanie" to nie jest tylko głupi literacki żart. Jeśli pokonacie uprzedzenia i przełamiecie bariery językowe (a do specyficznych manier lingwistycznych autorki można się szybko przyzwyczaić) sami się o tym przekonacie. Otwórzcie się na to, co książka ma do przekazania. I nie myślcie, że to bełkot wariatki - bo wariatką nie jest Jelinek - wariacka i ogłupiająca jest kultura masowa, która ją otacza. Ją - i nas wszystkich.
[1] Elfriede Jelinek "jesteśmy przynętą kochanie", przeł. Anna Majkiewicz, Joanna Ziemska, Wydawnictwo W.A.B., 2009, s. 126-127.
[2] Tamże, s. 142.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.