Dodany: 02.08.2013 16:48|Autor: 5w4

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Hrabia Monte Christo
Dumas Aleksander (ojciec; Dumas Alexandre)

6 osób poleca ten tekst.

Rachunek cierpienia, czyli opowieść o „dobrym bohaterze”?


UWAGA: recenzja częściowo zdradza szczegóły utworu.

---

Ile czasu potrzeba, żeby nadrobić stracone lata? Jakiej fortuny, żeby zapłacić za zmarnowane życie? Czy może stać się z powrotem sobą człowiek, który przeżył własną śmierć?

„Hrabia Monte Christo” zarazem jest i nie jest historią cudownego wskrzeszenia. Czytelnik widzi co prawda, jak Edmund Dantès ucieka z Zamku If, ale Edmund Dantès nie jest bohaterem tej książki. Edmund Dantès umiera w więziennej celi, zagłodziwszy się na śmierć. Ksiądz Faria spotyka już innego człowieka, któremu niechcący zasiewa w duszy straszliwe ziarno, i to ten człowiek ponownie ożywa w ciele zmarłego.

Z jednej strony mamy zatem bohatera, który wydostaje się z piekła, aby – wspomagany ogromnym majątkiem i nieprzeciętną wiedzą – wymierzyć karę sprawcom swojego nieszczęścia. Opowieść, która oczarowuje orientalnym przepychem (ach, te groty wyściełane tureckimi kobiercami, te diamenty zdobiące końskie uprzęże, te płaszcze obszyte perłami i koralami) i zarazem kontentuje czytelnika złaknionego elementarnej sprawiedliwości. Lubimy patrzeć, jak odbudowuje się świat uporządkowany i przejrzysty moralnie. Każdy z nas zna tę przyjemność, odkąd mama przeczytała mu pierwszą bajkę. I prawdę mówiąc, gdyby Dumas tak właśnie skonstruował swoją powieść, nikt by się mu nie dziwił ani niczego nie zarzucał. Powiem więcej: tak samo trudno się dziwić twórcom kolejnych ekranizacji „Hrabiego…”, którzy niezmiennie dopisują do jego historii własne szczęśliwe zakończenie, zaś w toku opowiadania starannie obierają sylwetki bohaterów ze wszelkiej moralnej dwuznaczności. Tak na wypadek, gdyby widz miał jakieś obiekcje natury etycznej albo i (nie daj Boże) zaczął litować się nie nad tymi, co trzeba…

Ale w powieści – i w tym geniusz Autora – owa właściwa baśniom nuta moralizatorstwa brzmi tak głośno i wyraźnie tylko na początku. Im bardziej czytelnik zagłębia się w historię, tym więcej w nim wątpliwości. Prawda, my mamy nad bohaterem tę przewagę, że nikt nie wsadził nas do więzienia na czternaście lat, a nadto dzięki narratorowi wszechwiedzącemu mamy dostęp do motywów i uczuć jego wrogów (i późniejszych ofiar). Możemy pozostać w miarę obiektywni, czego od nieszczęsnego Łazarza nikt wymagać nie może. Ostatecznie najłatwiej wybaczać cudze krzywdy. A jednak mimo wszystko coś nas uwiera, nie pasuje. Swojego „dobrego bohatera” chcielibyśmy widzieć jako nieskazitelnego moralnie, a jeśli już dokonującego dzieła zniszczenia, to tylko w „świętym gniewie”. Tymczasem postać hrabiego musi budzić wątpliwości. Monte Christo nie jest człowiekiem oszalałym z bólu, owładniętym żądzą rewanżu za doznane cierpienia. Wręcz przeciwnie – wydaje się całkowicie pozbawiony uczuć. Widać to nie tylko w sposobie przeprowadzania zemsty – powoli, z namaszczeniem i przerażającą precyzją kata – ale i w obojętności, jaką przejawia wobec ludzi innych niż ci, na których zastawia pułapkę. Opowieść o wykupieniu Alego z rąk oprawców, która tak przeraża Franza d’Epinay, jest zaledwie jednym z przykładów. Pani Danglars – matka, która straciła dziecko, Albert – młody beztroski człowiek, któremu nagle runął na głowę cały świat, wreszcie państwo de Saint-Méran i Barrois – przypadkowe ofiary śmiertelnej trucizny – mimo swojego niezawinionego cierpienia nie budzą w hrabim najmniejszego wzruszenia. Przebudzenie, jakiego doznaje, gdy Maksymilian wyznaje mu swoją miłość do Walentyny, jest krótkotrwałe i niewystarczające do zapobieżenia ostatecznej tragedii. Można to nazwać odcięciem od przeżywania uczuć, wyparciem, wewnętrznym skamienieniem właściwym umarłym. Edmund Dantès nie żyje.

Brak zatem głosu serca, za to nader często przywoływane bywa imię Boga. To musi brzmieć fałszywie. Bóg hrabiego Monte Christo to starotestamentowy Jahwe, który za grzechy ojców karze dzieci do siódmego pokolenia, a Jego sprawiedliwy sługa „myje swoje nogi we krwi niegodziwca”[1]. Ale bohaterowie naszej historii żyją przecież w rzeczywistości chrześcijaństwa, w której każdy z nas jest grzesznikiem i jednakowo potrzebuje miłosierdzia. Paradoksalnie, dla mnie to uporczywe odwoływanie się do Boga jest próbą zagłuszenia wyrzutów sumienia i utwierdzenia siebie samego w prawie do dokonania zemsty. Przyznać się przed sobą, że to prawo jest ograniczone – oznaczałoby dopuścić do siebie myśl o bezradności. A to uczucie na nowo otwiera przeżycie niepowetowanej straty, straszliwej krzywdy, świadomość, która niszczy i zabija – dlatego hrabia z taką konsekwencją unika moralnej refleksji i bezustannie powołuje się na sprawiedliwość boską, której on jest jedynie narzędziem.

Ale ile czasu potrzeba, żeby nadrobić stracone lata? Jakiej fortuny, żeby zapłacić za zmarnowane życie? Czy może stać się z powrotem sobą człowiek, który przeżył własną śmierć?

Te wszystkie i jeszcze więcej pytań kłębiło się w mojej głowie zaraz po zakończeniu lektury. Przypuszczalnie zadaje je sobie każdy lub prawie każdy czytelnik. Który z tych trzech – baron Danglars, hrabia de Morcerf czy pan de Villefort – najbardziej zawinił wobec Edmunda? A który był najgorszym człowiekiem w tym ogólnym, ludzkim znaczeniu? Który z nich zasłużył na najsurowszą karę, a który ją w rzeczywistości otrzymał? Czy miłość do kobiety, obawa o ojca, a choćby i strach przed ruiną swojego poukładanego życia nie mogą stanowić okoliczności łagodzących? Czy wolno dla najsłuszniejszego nawet celu wykorzystywać zbrodniarza? Czy cokolwiek daje nam prawo do wyrządzania krzywdy niewinnym? I czy pod koniec tej dramatycznej rozgrywki ofiara nie stała się katem?

Jestem bardzo ciekawa, czy pisząc swoją powieść Autor choć po części przewidział, do jakich będzie skłaniała refleksji. Chciałabym wierzyć, że tak. Wskazuje na to choćby konstrukcja postaci – bo o ile na przykład zawistny i wyrachowany karierowicz Danglars przedstawiony jest jako persona dość odrażająca, o tyle pozostali „niegodziwcy” nie dają się sklasyfikować tak jednoznacznie. Chociażby Caderousse, który bardziej niż człowiekiem złym wydaje się głupcem i tchórzem, w dodatku zdemoralizowanym przez biedę. Innym przykładem może być pan de Villefort - na zewnątrz twardy i bezwzględny, zrośnięty ze swoją rolą oskarżyciela, epatujący dumą, nieumiejący okazać autentycznego przecież uczucia nawet własnej córce. Pod tą maską dostrzegamy jednak człowieka straszliwie samotnego, dręczonego przez wyrzuty sumienia i nieustanny strach i zdolnego do przeżywania prawdziwej miłości i rozpaczy. O ile więc jednych traktujemy jak sprawiedliwie pokaranych przez los, o tyle inni budzą nasze żywe współczucie. Nie usprawiedliwiając zła, które wyrządzili, zaczynamy się mimo woli zastanawiać, na czyją niekorzyść wypada ostateczny rachunek cierpienia.

Do tej samej konstatacji w dramatycznych okolicznościach dociera zresztą główny bohater. „Pojął, że przekroczył prawa zemsty” – czytamy w przejmującej scenie śmierci Edwardka. – „Pojął, że powiedzieć już nie może: »Bóg jest za mną i ze mną«. […] Zwątpił po raz pierwszy, czy miał prawo uczynić to, co uczynił”[2]. Opamiętanie przychodzi jednak za późno – zamiast oczekiwanej satysfakcji (o ile w ogóle można jej było oczekiwać!) hrabia unosi ze sobą w przyszłość kolejny ciężar, którego nigdy nie zdoła z siebie zrzucić.

I tutaj nie potrafię uniknąć jednej, jedynej pretensji do Autora. Można było to tak zostawić. Nie należało łagodzić wymowy tej sceny, próbując słuszne wyrzuty sumienia zamienić li tylko w wątpliwości. Scena w Zamku If, w której hrabia bierze do ręki dzieło Farii i czyta: „Wyrwiesz zęby smokowi i podepczesz lwa”[3] kompletnie nie przekonuje i razi banalnością, podobnie jak rola, jaka na końcu zostaje przydzielona Hayde. Mamy w końcu do czynienia z człowiekiem, który przez wiele lat żył odcięty od uczuć i rozgrywał okrutną grę, przesuwając ludzi jak pionki na szachownicy! Mamy do czynienia z człowiekiem obudzonym z tego letargu przez śmierć dziecka, której może się czuć współwinny! Jak możemy uwierzyć, że kilka słów na skrawku płótna i jedno spojrzenie w czyjeś promienne oczy mogą przywrócić życie dawno pogrzebanemu i na nowo uzdolnić go do przeżywania wzruszającego uczucia miłości? Znacznie mocniej zapadają w pamięć słowa hrabiego wypowiedziane do Danglarsa: „Przebaczam, bo i sam potrzebuję przebaczenia”[4]. Dla mnie „Hrabia Monte Christo” nigdy nie stanie się bajką o „dobrym bohaterze”. Pozostanie opowieścią o człowieku, „który podobnie jak szatan myślał przez chwilę, że równy jest Bogu”[5].

---

[1] "Biblia Tysiąclecia: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu", Wydawnictwo Pallotinum, 1984; Księga Psalmów, Ps 58,11.
[2] Aleksander Dumas, „Hrabia Monte Christo”, tłum. Julian Rogoziński, Państwowe Wydawnictwo „Iskry”, 1989, t. III, str. 287-288.
[3] Tamże, str. 304.
[4] Tamże, str. 326.
[5] Tamże, str. 336.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4880
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: margott 17.08.2013 01:20 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA: recenzja częściowo... | 5w4
I mnie nie przekonuje zakończenie. Dumas nie stworzył krystalicznego bohatera. Zarówno Edmunda Dantesa jak i hrabiego Monte Christo cechowała próżność. Dantesa wbijały w dumę kolejne sukcesy, hrabia czuł się niemal bożym pomazańcem. Naturalnym wydaje się więc zakończenie, w którym bohater patrząc na swoje dzieło zniszczenia doznaje wątpliwości, zaczynają nim targać wyrzuty sumienia, duma ustępuje miejsca pokorze, a mściciel zostaje ukarany przez własne sumienie z czego morał jest taki, że nikt nie powinien uważać siebie za wykonawcę bożych planów. W pewnym momencie było blisko takiego zakończenia, ale potem, niestety, hrabia zapragnął zwiedzić twierdzę If i odżyły w nim dawne urazy. Upewnia się tam, że działał zgodnie z wolą Boga. Tyle, że później, zaledwie kilka kartek dalej, sam przyznaje, że potrzebuje wybaczenia i że podobny jest raczej do szatana niż do Opatrzności, za którą się uważał. Jest tu pewien brak spójności... Trochę też naiwne jest rozumowanie jakie przeprowadza na końcu Monte Christo, a którym posługują się głównie dzieci - dobry uczynek zmazuje zły. Połączenie Morella i Walentyny, zdaniem hrabiego, w oczach Boga może zmazać zło, które wyrządził swoją zemstą. Czyżby?
Użytkownik: BardMirMił 28.10.2013 12:02 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA: recenzja częściowo... | 5w4
Fajna recenzja. Co do książki to według mnie jest bardzo dobra. Autor miał taki pomysł na zakończenie i trzeba się z tym pogodzić :P
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: