Dodany: 01.08.2013 04:18|Autor: ilia

Smacznego?


Jemy mięso od zawsze, może nie dosłownie, gdyż podobno na początku żywiliśmy się wyłącznie roślinami. Ale lubimy je, bardzo lubimy. Większość ludzi nie wyobraża sobie obiadu bez kotleta lub innego rodzaju mięsa czy kanapki bez wędliny. Moje dziecko, gdy otwiera lodówkę pełną różnego jedzenia, a nie ma tam wędliny, mówi, że nie ma nic do zjedzenia.

Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby rzeźnie miały szklane ściany, większość ludzi natychmiast przestałaby jeść to uwielbiane mięso. Może tak, a może nie. Gdyby ludzie wiedzieli w jaki sposób działa przemysłowa hodowla zwierząt, w jakich koszmarnych warunkach hoduje się zwierzęta i jak wpływają na środowisko wielkie fermy, to może zastanowiliby się, czy aby na pewno muszą jeść mięso lub czy nie można by ograniczyć jego nadmiernego spożycia. A może wiedzą, tylko nie chcą o tym myśleć. Bo tak jest łatwiej. Po co myśleć o takich nieprzyjemnych sprawach. Występuje tutaj rozdzielenie w myśleniu. Nie łączymy okrutnych warunków hodowli, cierpienia zwierząt, procedury zabijania z tym, co jemy, czyli kotletem, pieczonym udkiem, szynką, kiełbasą, pasztetem itd. Tamto jest gdzieś daleko, nas nie dotyczy, my cieszymy się tym oto kawałkiem mięsa, które zaraz zjemy i nie zawracamy sobie głowy w jaki sposób znalazło się na naszym talerzu.

Jonathan Safran Foer w książce "Zjadanie zwierząt" nie namawia do wegetarianizmu. Książka nie jest jakąś nachalną agitacją na rzecz całkowitej rezygnacji z jedzenia mięsa lub zaprzestania jego produkcji. Autor opisuje drogę życia i śmierci jaką przechodzą różnego rodzaju zwierzęta hodowlane, nim wylądują przed nami w postaci kawałka mięsa lub wędliny oraz zastanawia się nad etyczną stroną tego zagadnienia.

Teraźniejszy kawałek mięsa różni się bardzo od kawałka mięsa, które jadało się kilkadziesiąt lat temu, w epoce sprzed chowu przemysłowego. Ktoś może się zapytać, co to jest ten chów przemysłowy? Foer tak o tym pisze: "Upraszczając, to zautomatyzowany system nastawiony na wysoką wydajność, w którym ogromną liczbę zwierząt trzyma się w klatkach na fermie, modyfikuje genetycznie i karmi paszami zawierającymi antybiotyki, hormony i inne substancje chemiczne. [...] Stosowanie chowu przemysłowego to kwestia mentalności zorientowanej na maksymalną redukcję kosztów produkcji przy jednoczesnym odrzuceniu kosztów etycznych oraz obojętnym stosunku do degradacji środowiska, szkodliwości dla zdrowia ludzi i cierpienia zwierząt. Przez tysiące lat rolnicy pracowali w zgodzie z naturą. Obecnie działa się na jej szkodę i przeciwko niej"[1].

Powszechnie panuje pogląd, że kury są głupie. Jeśli są głupie to pewnie też nie cierpią, ich los mało nas obchodzi. A co powiedzielibyśmy, gdybyśmy weszli do typowego kurnika na fermie, czyli hangaru bez okien, o wymiarach 15 m X 150 m, gdzie tłoczy się 33 tysiące brojlerów (hodowanych na mięso). Każdy ptak ma dla siebie powierzchnię wielkości kartki A4. Brojlery są kurczakami zmodyfikowanymi genetycznie (szybki przyrost wagi), zabija się je po 6 tygodniach. Gdyby wypuścić je na wolny wybieg u rolnika (są jeszcze rolnicy?), nie przeżyłyby, gdyż ich geny nie pozwalają na dłuższe życie. Karmione są paszą nafaszerowaną lekarstwami i substancjami chemicznymi. Manipuluje się oświetleniem - wyłącza się je tylko na kilka godzin w czasie doby (4 godziny snu podobno wystarczają kurczakom do przeżycia) - im mniej będą spały, tym więcej będą jadły. Większość brojlerów choruje i jest zdeformowanych, gdyż ich masa ciała przyrasta szybciej niż kości. Prawie wszystkie zakażone są różnego rodzaju bakteriami, gdyż trzymane są w pełnych odchodów pomieszczeniach. Autor książki mówi, że gdyby przyrównać wyhodowanego brojlera u schyłku swojego życia, czyli po 6 tygodniach, do ludzi, to byłoby to dziecko w wieku 10 lat o wadze 300 kg, które odżywiało się wyłącznie batonikami zbożowymi i preparatami witaminowymi. Informatorka Foera opowiada m.in., że na kilka dni przed ubojem indyki są tak utuczone, że siedzą jeden na drugim, nie widać podłogi. Zachowują się jak w amoku - piszczą, zawodzą, skaczą po sobie, niektóre są już martwe, inne na wpół martwe.

Nie lepiej mają się kury nioski (znoszące jajka), które żyją w klatkach, a na jedną kurę przypada jeszcze mniej miejsca niż wspomniana wcześniej kartka A4. Klatki mają drucianą podłogę. Ustawia się je jedna na drugiej, od 3 do 9 pięter, w Japonii nawet do 18 pięter. Odchody kur z wyższej klatki spadają na kury z klatki niższej. Część ptaków żyjących w takich warunkach staje się agresywna, wariuje lub skłaniać się będzie ku kanibalizmowi. A my później jemy jajka od tych wymęczonych kur klatkowych, trzymanych w urągających przyzwoitości warunkach. Czy takie jajko jest na pewno pełnowartościowym pokarmem?

Jonathan Safran Foer zastanawia się, czym jest cierpienie. Mówi: "Najważniejszą kwestią jest tu podmiot, do którego cierpienie się odnosi. Z jednej strony zakłada się, że zwierzęta odczuwają ból, z drugiej zaś odmawia im się »podmiotowości«, czyli nie rozpatruje się ich cierpienia w sposób analogiczny do cierpienia ludzi. Wynika z tego ważny wniosek: panuje przekonanie, że krzywda wyrządzona zwierzęciu ma inny wymiar, jest więc wybaczalna i mało znacząca. [...] Czy naprawdę mamy jakiś powód, by twierdzić, że zwierzęce cierpienie to nie jest »prawdziwe cierpienie«? [...] Czy możemy założyć, że zwierzęcy ból znaczy mniej?"[2]. Mówi też, że ludzie koncentrują się na samej śmierci, a nie biorą pod uwagę całego życia zwierzęcia w cierpieniu, że mówią - no i co, że zwierzę nie może swobodnie się poruszać, i tak przecież zaraz umrze. Autor pisze: "A gdyby w miejsce ptaków postawić ich dzieci? Woleliby, żeby cierpiały trzy lata, trzy miesiące, trzy tygodnie czy trzy minuty? Młody indyk to nie dziecko, ale ból odczuwa podobnie. Nigdy nie słyszałem, by ktokolwiek, czy to weterynarz, czy pracownik, czy ktoś z zarządu ubojni, twierdził, że zwierzęta nie cierpią. Na ile cierpienia możemy się godzić? To jest właśnie pytanie, które każdy powinien sam sobie zadać. Ile cierpienia zwierząt może kosztować produkcja żywności?"[3].

Może nie wzrusza nas los kur, przecież to głupie stworzenia (?). A los innych zwierząt, na przykład świń? Świnie są inteligentne, odczuwają emocje, są tak podobne w pewnych zakresach do nas, że nawet przy przeszczepach są czasami dawcami organów dla człowieka. A jak są traktowane, nim wylądują na talerzu? Jest to okrucieństwo nie do ogarnięcia. Maciory zamyka się na okres ciąży (a większość życia są w ciąży) w małych boksach, tak małych, że świnie nie mogą się obrócić. Opierają się o pręty boksu, w wyniku czego na ich ciele tworzą się wypełnione ropą wrzody. Autor cytuje pracownika hodowli, który mówi, że nie ma świń bez ran. Podobnie źle traktuje się nowo narodzone prosięta. W naturze oddziela się je od maciory po kilkunastu tygodniach, na fermach po kilkunastu dniach, gdyż im wcześniej przestawi się je na paszę treściwą (m.in. odpady z rzeźni), która przyspiesza tuczenie, tym szybciej osiągną pożądaną wagę. Młode prosięta nie mogą strawić takiej paszy, niszczy ona śluzówkę ich układu pokarmowego, więc od początku dostają leki. Zamyka się je w drucianych klatkach, ustawionych jedna na drugiej. Mocz i odchody z wyżej położonych spływają na te na dole. Do chlewu prosiaki trafią dopiero, gdy będą wystarczająco dorosłe. To tylko mały wycinek udręki świń. Autor książki krok po kroku pokazuje, co przechodzą zwierzęta w hodowli przemysłowej - różne zwierzęta, które jemy. Pisze on: "Nie mamy do czynienia ze zwierzętami, więc łatwo zapominamy o krzywdzie, którą się im wyrządza. Dylemat związany z jedzeniem mięsa wydaje się abstrakcyjny. W końcu nie pamiętamy nawet, jak wyglądają zwierzęta, nie mamy pojęcia, jaki mają wyraz pyska, gdy są szczęśliwe, a jaki, gdy są smutne, nie widzimy machania ogonem ani nie słyszymy pisków przerażenia"[4].

Wszystko kończy się ubojem. W teorii jest tak, że zwierzę ogłusza się, żeby nic nie czuło, a potem się je zabija. Skuteczność tego ogłuszania bywa różna. Czasem zawodzi urządzenie, czasem człowiek, a czasem kierownicy ferm nie chcą, aby tak do końca ogłuszać zwierzęta, żeby zwierzę nie było "zbyt zdechłe" i proces wykrwawiania przebiegał szybciej. W efekcie tych praktyk, część zwierząt budzi się lub zachowuje świadomość podczas obróbki. Autor mówi: "To nie są żarty. Powiedzmy sobie wprost: zwierzęta wykrwawiają się, są obdzierane ze skóry i ćwiartowane żywcem. To dzieje się na co dzień i zarówno pracownicy przemysłu, jak i organy zarządzające wiedzą o tym"[5] i dalej: "Abstrahując od tego, czy zabijanie zwierząt w celu przerobienia ich na jedzenie jest etyczne, czy nie, możemy być pewni, że dzisiejsze metody uboju zwierząt wiążą się z okrucieństwem"[6].

Książka "Zjadanie zwierząt" jest wstrząsającą książką , której się nie zapomni. Niby wszyscy wiemy, że nie za dobrze mają się zwierzęta na wielkich fermach, że podczas transportu do rzeźni dzieją się czasem straszne rzeczy (np. 2 dni jazdy bez jedzenia i picia w zatłoczonych kontenerach), że podczas uboju dochodzi czasem do sadystycznego, niepotrzebnego znęcania się nad zwierzętami (przykłady przytoczone przez autora są szokujące), a sama rzeźnia to nieprzyjemna sprawa; ale tak właściwie, to nie chcemy o tym wiedzieć, nie chcemy o tym myśleć, nie chcemy się tym przejmować i nie chcemy się tym zajmować.

Foer podaje, że w ciągu swojego życia przeciętny Amerykanin zjada 21 tysięcy zwierząt, a przemysł hodowlany na świecie zajmuje 1/3 lądów. A ile ty zjadłeś do tej pory zwierząt, ile ja zjadłam, ile jeszcze zamierzamy ich zjeść? Czy ta sytuacja nie jest chora? Czy coś z tym zrobimy? Może ograniczymy jedzenie mięsa, którego konsumpcja jest rozdęta ponad miarę, może całkowicie przestaniemy je jeść, może choćby przestaniemy kupować jajka chowu klatkowego, a może zaczniemy działać w jakiś organizacjach?

"Zjadanie zwierząt" to ważna książka, bardzo ważna. Interesująco napisana. Każdy powinien ją przeczytać. Nie każdy chce być wegetarianinem, bardzo lubimy jeść mięso, ale jedząc je, powinniśmy wiedzieć, jaką drogę przebyło, nim trafiło na nasz stół. Na koniec oddaję jeszcze raz głos autorowi książki: "Między ludźmi a zwierzętami jest więcej podobieństw niż różnic. Zwierzęta to nasi »kuzyni«, jak pisze Richard Dawkins. Stwierdzenie »jesz zwłoki«, które bez wątpienia jest prawdziwe, uznaje się zwykle za przesadę. Ale to nie jest przesada. Nie ma nic niegrzecznego ani nietolerancyjnego w sugerowaniu, że nie powinniśmy płacić ludziom za wywoływanie u zwierząt poparzeń trzeciego stopnia, za wyrywanie im jąder czy podrzynanie gardeł. Spójrzmy prawdzie w oczy: mięso pochodzi od zwierząt, które zginęły tylko po to, by ludzie mogli mieć chwilę przyjemności, a przed śmiercią zostały okaleczone i poparzone. Czy wobec chwili przyjemności ten ogrom cierpienia jest uzasadniony?"[7].

---

[1] Jonathan Safran Foer, "Zjadanie zwierząt", przeł. Dominika Dymińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2013, s. 38.
[2] Tamże, s. 83-84.
[3] Tamże, s. 129.
[4] Tamże, s. 115.
[5] Tamże, s. 260.
[6] Tamże, s. 274.
[7] Tamże, s. 245.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4132
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: misiak297 15.08.2013 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Jemy mięso od zawsze, moż... | ilia
Świetna recenzja! I książka ważna (pomimo kiepskiego tłumaczenia).

Wegetarianizm - choć coraz popularniejszy i lepiej rozumiany - do dziś w Polsce bywa traktowany jak dziwactwo (w wielu restauracjach nie serwuje się w ogóle dań wegetariańskich!). Wegetarianie-neofici często też muszą borykać się z tymi samymi głupimi pytaniami:

- To co ty będziesz jeść?
- Ale jak to nie jeść mięsa? To nie jest normalne.
- Ale ryby jesz?

I równie "mądrymi" stwierdzeniami:

- Bez mięsa nie można żyć, przekonasz się.
- Ile tracisz, rezygnując z mięsa!
- Wszyscy jedzą mięso.
- Przecież nie je się zwierząt, tylko mięso.

Przykre. Mam nadzieję, że ta książka rozszerzy spojrzenie na dietę bezmięsną czy wegańską.
Użytkownik: ilia 19.08.2013 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja! I książ... | misiak297
Dziękuję Misiaku za docenienie :)
Książka rzeczywiście jest ważna i nawet jeśli są jakieś niedociągnięcia w tłumaczeniu, nie przekreśla to jej wartości. Nie wiem tylko, czemu miało służyć zamieszczenie przez jedną biblionetkowiczkę, pod notą wydawcy, opini jakiejś blogerki odradzającej czytanie tej książki. Blogerka ta oceniła "Zjadanie zwierząt" na zero (0/5) i tak się zdenerwowała złym tłumaczeniem, że nie mogła spać po nocach. Ciekawe tylko, że powodem tych nieprzespanych nocy nie było haniebne i okrutne traktowanie zwierzęt w hodowli przemysłowej.
Użytkownik: aleutka 19.08.2013 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Misiaku za docen... | ilia
Tez czytalam ten tekst na blogu i uwazam, ze bardzo slusznie zostal podlinkowany. Te zarzuty sa powazne, poniewaz w tlumaczeniu sa RAZACE bledy merytoryczne, ktore powoduja, ze wszelkie dane z tej ksiazki traktowac mozna ze zdrowa nieufnoscia. Moze z ta hodowla przemyslowa nie jest tak zle, jak pani tlumaczka tlumaczy (Foera tu oceniac nie mozna, bo skuchy sa jej), skoro twierdzi, ze od siedemdziesieciu lat uzywa sie inzynierii genetycznej, ktora notabene istnieje od lat mniej wiecej czterdziestu. Dla mnie takie cos krzyczy jaskrawie o braku obiektywizmu, niewiedzy i wynikajacym stad uprzedzeniu. Ta kobieta nie wie co tlumaczy, ale genetyka i inzynieria genetyczna sa dla niej tozsame i zapewne apriori zle wiec trzeba je oczerniac. Moze inne dane w tej ksiazce sa rownie przeklamane? Moze tlumaczka epatuje i przesadza, moze pisze wrecz zupelnie co innego niz autor? Sadzac z przykladow zdarza jej sie. To wszystko sa w pelni uzasadnione pytania po lekturze tego posta. O to wlasnie chodzi. Dobrze jest wiedziec, ze nie warto w pelni ufac polskiej wersji tej ksiazki.
Użytkownik: misiak297 20.08.2013 00:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Tez czytalam ten tekst na... | aleutka
Ja też uważam, że sprawę kiepskiego tłumaczenia dobrze jest nagłośnić - a jednak szkoda byłoby skreślać tę publikację przez niekompetencje tłumaczki.
Użytkownik: Szeba 20.08.2013 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też uważam, że sprawę ... | misiak297
Nie wiem, czy zaraz skreślać, ale ja bym się po tym wszystkim na serio zastanowiła, czy aby na pewno warto to czytać. Niedociągnięcia, to jedno, można trochę pozgrzytać zębami i przełknąć je i to raczej w literaturze pięknej, dla dorosłych, ale jeśli jest tego więcej i w dodatku wpływa to na treść, czy fabułę, zmienia, albo choćby tylko podrasowuje sens książki, to to jest bardzo niesmaczne i nieeleganckie, mówiąc delikatnie. Po prostu nieetyczne.

Tym bardziej ktoś, kto bierze na warsztat kontrowersyjny temat, nowy, nieoklepany temat, albo jeśli wydaje w wydawnictwie, którego sama nazwa działa na wielu jak płachta na byka, to absolutnie nie może sobie pozwolić na aż takie błędy.
Są szczęśliwie i inne książki na ten, czy zbliżone tematy (mało), ale jednak zawsze szkoda.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 24.06.2014 10:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Jemy mięso od zawsze, moż... | ilia
Ohydne jest to, jak dla nieuczciwego zysku męczy się zwierzęta, ale także, bynajmniej nie pośrednio, szkodzi ludziom-konsumentom. Nie jestem jednak pewien, czy ma to być argumentem za wegetarianizmem? Chyba raczej za swego rodzaju postem, póki warunki hodowli nie zostaną uzdrowione.

Mój wujek swego czasu hodował kury, prosiaki oraz nutrie. Te pierwsze miały do dyspozycji całe podwórko, a czasem nawet więcej. Do dziś pamiętam, jak kwoce uciekły na łączkę sąsiada niemal świeżo wylęgnięte kurczaczki. Babcia przeszła przez niską siatkę i podawała mi po 1-2, a zdenerwowana kurza mamusia dziobała mnie po nogach! Kurczaki miały swoje grzędy i strych nad zabudowaniami gospodarskimi do dyspozycji. Głównym ich zadaniem było dawanie jajek, ale czasem któraś dostępowała zaszczytu uczestniczenia w obiedzie rodzinnym – niestety dla niej, na honorowym miejscu na środku stołu. Nutrie miały trochę gorzej. Siedziały w klatkach pod wiatą, w każdej klatce raptem z 1 metr kwadratowy na wyrośniętego gryzonia, plus domek. No, bywało mniej, jak się młode wykociły. Czasem któryś z tych szczurów uciekł z klatki, by rozprostować nogi, ale gdzie by tyle dobrej marchewki i ospy ziemniaczano-zbożowej znalazły? Raz na jakiś czas i te zwierzaki spotykał przykry los. Wujek wyjmował delikwenta za ogon, niósł do „mieszkanka” (komórki przy chlewie), jakimś sposobem przerywał jego żywot, potem patroszył i skórował (śmierdziało strasznie!), a resztki dostawały wdzięczne świnki. Niestety, okrutna zmiana ustrojowa zlikwidowała popyt na futra nutrii, jako żywo będące odbiciem „kawy” z cykorii. Więc i szczurki eksmitowano. Wspominane zaś prosiaki były nadal mile widziane. Uwielbiałem patrzeć, jak wujek w parniku gotuje codziennie kilkanaście kilo ziemniaków w mundurkach, dosypuje owsa, otrąb i czegoś tam może jeszcze, a potem zwierzęta ciamkają to w swym chlewie. A chlew był to jeno z nazwy, bo raczej apartament: jeśli maciora się nie oprosiła, to te kilka świniaków rozpierało się w lokum o większym metrażu niż dziuple „słoików” w Wawce! Każdego wieczora przez otwór w suficie wpadały im paczki słomy, która zastępowała wymiataną ugnojoną podściółkę. Oczywiście świnie, wszystkożerne jak człowiek, wielokroć raczyły się odpadkami z „pańskiego”-ludzkiego stołu. Co do perspektyw życiowych – część z nich była sprzedawana, a część stawał się immanentną częścią gospodarza i jego gości, dozowaną wewnętrznie. Wujek ma znajomego masarza, który uczciwie, bez wstrzykiwania syfu i rozwadniania mięsa, świnię oprawiał i dzielił mięso oraz przygotowywał wędliny. Najlepiej pamiętam likwidację wujowego chlewu: każdy w rodzinie dostał po kilkulitrowym garnku smalcu ze skwarkami – bowiem słonina u normalnie hodowanego prosiaka była gruba na 4 albo i 5 palców! Teraz można kupić co najwyżej grubości skóry… Wuj rozdzielił po kilka pęt kiełbas na każdego w rodzinie, zamarynował szynki, balerony i inne przysmaki (mój brat cioteczny wraca do tradycji: samemu wędzi i marynuje wędliny; oby tylko UE mu nie zakazało – ostatnio głośno było o nakazie używania „aromatu dymu wędzarnianego” zamiast normalnego, stosowanego od wielu wieków wędzenia nad drewnem czy węglem). No i oczywiście samo mięsko: schaby, kości na zupy, nóżki na galaretę. Zresztą, dziś jest trochę inaczej, ale kiedyś przecież nic się ze świni nie marnowało! Spuszczano wpierw krew, która gotowana była z kaszą, a potem kaszanką wypełniano wyprawione jelito grube. Wyprawione jelita cienkie służyły do nabijania kiełbas, w wyprawiony żołądek natomiast ładowano różniste pokrojone pozostałości i powstawał salceson  Jadano z upodobaniem smażone uszy, gotowano barszcz na świńskim ryju, zajadano się ozorem na zimno, kosmki jelitowe i wyściełanie żołądka szły na flaki, oczywiście przysmakiem były podroby jak nerki (nie jestem pewien, czy cynaderki mogły być z wieprzowiny, czy raczej z drobiu?), ba – czy ktokolwiek z żyjących obecnie jadł szpunt wieprzowy? Kości można było wygotować i zrobić klej. No a ze skóry powstawały świetne buty albo kurtki! (coraz bardziej nakręcam się na )

Męczy mnie kondycja rynku mięsnego na świecie. Pamiętam dobrze czasy schyłku PRL-u, gdzie mimo niedoborów można było zjeść jednak coś, co miało smak. Rozumiałbym jeszcze, gdyby obniżano jakość wędliny klasycznym „zmniejszaniem zawartości cukru w cukrze”, ale przy jednoczesnym obniżeniu ceny. A tu trzeba zapłacić dwukrotnie tyle za prawdziwe jedzenie, zaś w jego rzetelnej cenie dostajemy syf. To jednak na marginesie – bardziej w kontekście powyższej książki, jej recenzji i dyskusji intryguje mnie jedno: czy gdyby warunki, które zwierzęta gospodarskie miały u mojego wujka, były najgorszymi z istniejących, ta książka by nie powstała? I czy wówczas potępienie jedzenia mięsa i uboju byłoby cichsze? Czy wtedy zapanowałaby oczekiwana choćby przez mnie sytuacja, gdy ja nie zmuszam nikogo do jedzenia mięsa, a mnie nikt nie próbuje ideologicznie nakłonić na wegetarianizm? Uwielbiam smak polędwicy, schabowego i (nieszitowe) kiełbasy na śniadanie. Mam zęby przystosowane do jedzenia mięsa (oczywiście nie tylko!), bez niego byłbym zwyczajnie nieszczęśliwy! I wiem, że daleko nie jestem sam. Więc uważam, ze warto by się skupić na walce z przemysłową hodowlą, niż na boju o obowiązywanie religii wege.

I a propos tego, że jedzenie mięsa mnie uszczęśliwi, a zjadane zwierzę... cóż:
Rozmawia dwóch rolników:
- Patrz Stefan, ta biała kura jakaś taka smutna łazi. Może by ją zarżnąć?
- No, jak myślisz, że to ją rozweseli...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: