Dodany: 31.07.2013 23:22|Autor: AnnRK

Gdzie jesteś, dziadku?


[Tekst zawiera odniesienia do poszczególnych elementów fabuły].

Pamiętam ten moment, gdy na bibliotecznej półce w oczy rzucił mi się tytuł "Jeśli się nie obudzę". Nic mi on nie mówił, ale wzięłam książkę do ręki i już wiedziałam, że jej nie odłożę. Zahipnotyzowała mnie okładką, a fakt, że autor okazał się Hiszpanem, przekonał mnie ostatecznie do zabrania powieści ze sobą. Javier Yanes zachwycił mnie każdym swoim słowem. Napisał przepiękną, wzruszającą opowieść, mistrzowsko posługując się językiem. Długo nie mogłam trafić na nic równie dobrego, aż do dnia kiedy zabrałam się za "Władcę równin", debiut Yanesa, który podbił moje serce w chwili, gdy przeczytałam kilka pierwszych stron.

Lux Domini to hiszpańska posiadłość, która w rękach rodziny dziennikarza Curro Mencía znajdowała się od lat. Z tym miejscem wiążą się wszystkie jego wspomnienia z dzieciństwa, mnóstwo emocji, anegdot, zabaw, przygód, a także tajemnic. Wiadomość o decyzji rodziców dotyczącej sprzedaży majątku mocno rani młodego mężczyznę. Lux Domini to nie tylko stare mury pełne wspomnień, to także pewna historia, którą Curro pragnie poznać częściowo ze względu na swą zawodową ciekawość, ale przede wszystkim dlatego, że dotyczy ona jego dziadka. Mencía tylko raz miał okazję spotkać Hamisha Sutherlanda, szkockiego poszukiwacza przygód, niespokojnego ducha. Krótki romans Szkota z Uke, babką Curro, skończył się pachnącą skandalem ciążą. Co stało się później, nie do końca wiadomo. Jedno jest pewne, Hamish zniknął, a Uke wraz z ojcem wyruszyła na długą tułaczkę poza granicami Hiszpanii - pozostanie na miejscu oznaczało dla rodziny kompromitację.

Uke już nigdy nie spotkała Hamisha, gdyż ten do Lux Domini zawitał dopiero w dniu jej pogrzebu. Tam też po raz pierwszy ujrzał swego wnuka, chłopca o którego istnieniu - jak twierdził - nie miał bladego pojęcia. Pobyt jego był krótki. Trudno się temu dziwić, w końcu przed laty zostawił ciężarną kochankę, uciekając od odpowiedzialności i ojcostwa. Jego nieoczekiwane przybycie nie wzbudziło entuzjazmu wśród członków rodziny Uke. Jednak Curro zapamiętał Hamisha jako wspaniałego człowieka i podróżnika. Dziadka, który miał w zanadrzu wiele fascynujących opowieści oraz pomógł chłopcu ocalić przyjaźń kolegów i odzyskać utracony honor, co dla chłopca w wieku szkolnym ma znaczenie ogromne. Po tej wizycie prócz barwnych opowieści, młody Mencía zachował także naszyjnik z pazurami lwów. Teraz, po czternastu latach od tamtego spotkania, dziennikarz wraz ze starym baronem, przyjacielem dziadka, wyrusza do Kenii. Miejsca, gdzie prawdopodobnie przebywa jego dziadek.

Odnalezienie staruszka okaże się nie lada wyzwaniem. Nie ma pewności, czy mężczyzna jeszcze żyje. Nikt nie potrafi udzielić wskazówek co do ewentualnego miejsca jego pobytu. Wspierany majątkiem barona, pomysłami swej ukochanej Moniki oraz dobrymi chęciami napotykanych po drodze osób, Curro stopniowo poznaje historię swojego dziadka. Czy uda mu się odnaleźć Hamisha? Czy nie spotka go zawód i czy warto grzebać w przeszłości? Co tak naprawdę stało się przed laty? Tego dowiedzą się najwytrwalsi, którzy podejmą się wyzwania, jakie stawia niespełna 700 stron powieści "Władca równin" Javiera Yanesa.

Zachwyt, który towarzyszył mi podczas lektury pierwszych stron powieści, nie minął aż do końca. Ta barwna historia wciągnęła mnie bez reszty. Chylę czoła przed kunsztem pisarskim autora i umiejętnościami tłumacza. Tej książki się nie czyta, przez tę książkę się nie brnie. Przez nią się płynie na falach perfekcyjnie skonstruowanych zdań, bogatych w słownictwo, metafory, znaczenia. Javier Yanes żongluje słowami, tworząc barwne opisy ludzi, krajobrazów i wszystkiego, co składa się na tło powieści.

"Niezwykle chuda, rurkowata kobieta uśmiechała się do niej od progu. Ubrana była w wąską, przewiązaną w talii granatową suknię, która ciasno opinała jej szyję i sięgała do kostek, upodabniając właścicielkę do rozwiązanej w dolnym końcu kiełbasy. Głowa kobiety zatknięta była na wierzchołku długiej i sinusoidalnej szyi niczym metalowy klips na końcu sznurka zaciskającego kawałek wędliny. Pod szarym, napiętym jak liny dźwigu kokiem sterczała najbardziej odstająca wyrośl jej ciała, orli nos wznoszący się wielce niefortunnie tuż pod oczodołami, ponosząc w efekcie główną odpowiedzialność za niebagatelną dysproporcję oblicza wyglądającego dość groteskowo na tle płaskiej topografii tułowia, który bez wątpienia musiał zakłócać jej frontalne widzenie panoramiczne. Mimo to jej uśmiech wyglądał na miły, chociaż trudno było odgadnąć, ile zawdzięczał napięciu mięśni twarzy, jakie pociągało za sobą naprężenie koka"[1].

Wraz z baronem, Curro odbywa niesamowitą podróż do Afryki, gdzie w egzotycznej scenerii niestrudzenie prowadzi swoje poszukiwania. Poznaje przy tym całą plejadę ciekawych postaci. Wiecznie tryskającego humorem dziennikarza z Nairobi, bogatą nimfomankę, której pasją jest brawurowa jazda motocyklem, ekscentrycznego staruszka, który siedząc na słupie, prowadzi szczegółowe obserwacje zmieniającej się rzeczywistości, wcielającego się w role Hemingwaya aktora oraz wielu innych barwnych bohaterów, z których każdy wniesie do opowieści coś nowego, niespodziewanego, intrygującego.

"Sądziłem, że podejmuję samotne dochodzenie, że osiągnę cel, opierając się wyłącznie na własnych siłach, bez niczyjej pomocy. Że to będzie moja przygoda, mój wielki reportaż. Moje osobiste wyzwanie. A teraz zdaję sobie sprawę, że byłem w tym wszystkim zaledwie nicią przewodnią, narratorem historii, gdzie ważny jest nie on lecz ludzie, o których opowiada"[2] - podsumuje swą wyprawę Curro i będzie miał rację. Bez pomocy kolejno napotykanych ludzi, bez ich znajomości, pomysłów, wiedzy - nie miałby szans dotrzeć tam, gdzie dotarł, zrozumieć tego, co zrozumiał, odkryć to, co odkryć było mu dane.

W powieści czuć wyraźnie afrykański klimat. Choć bohaterowie mieszkają w luksusowym hotelu, a baron długo nie potrafi zrozumieć, dlaczego lakierki nie są odpowiednim obuwiem na safari, poczujemy rozległość kenijskich przestrzeni. Będą lwy, bezdroża i strach, gdy przyjdzie nocą przemierzać dzikie tereny. Zgłębiając przeszłość dziadka Curro, poznamy także kilka faktów z historii Kenii. Będzie o bratobójczych walkach, białych Kenijczykach, "Pożegnaniu z Afryką", o ciemniejszej stronie tego afrykańskiego kraju. Tematy te jednak nie zdominują powieści, której główną osią jest poszukiwanie Hamisha Sutherlanda.

Wszystkie dodatkowe wątki mocno się z nią łączą. Nie ma tu przypadkowych bohaterów ani scen. Całość jest niesamowicie spójna i dopracowana. Mimo sporej objętości, w tej powieści nie ma fragmentów zbędnych czy nudnych. "Władca równin" mieści w sobie wszystko to, co powinna zawierać warta polecenia powieść: ciekawą historię, tajemnicę, interesujące tło, nietuzinkowych bohaterów, wspaniały język i zgrabne zakończenie. To właśnie warstwa językowa zachwyciła mnie najbardziej. Saga rodziny Mencía pewnie obroniłaby się i bez kunsztu pisarskiego Yanesa, ale bez wątpienia to właśnie wspaniały warsztat autora, jego erudycja i starannie dopracowane frazy są największym atutem powieści. Hiszpan zaczarował mnie słowem. Tkwię w niemym zachwycie, który burzy jedynie fakt, że nie ma trzeciej powieści, po którą mogłabym sięgnąć na otarcie łez.


---

[1] Javier Yanes, "Władca równin", przeł. Andrzej Flisek, Wyd. Prószyński i S-ka, 2010, s. 73.
[2] Tamże, s. 651.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 815
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: