Dodany: 10.07.2013 19:40|Autor: dot59
Karawana idzie dalej
UWAGA: ze względu na spiętrzenie cudzysłowów w cytowanych fragmentach dla większej przejrzystości zastosuję własny system znaków: „ ” – cytat z omawianego dzieła; > < – zawarty w tym cytacie cytat z innego dzieła; ‘ ’ – zawarty w tym cytacie tytuł czasopisma/utworu lub wyraz wzięty przez autora w cudzysłów z innej przyczyny.
Od kiedy uświadomiłam sobie, że Waldemar Łysiak, ongiś ceniony przeze mnie autor powieści historycznych i esejów z dziedziny historii/historii sztuki (nie sugerujcie się, potencjalni czytelnicy, liczbą moich ocen: figurują tu tylko tytuły, które czytałam stosunkowo niedawno przed zalogowaniem się do Biblionetki lub już po, a było jeszcze co najmniej drugie tyle, które po tak długim czasie musiałabym przynajmniej przekartkować, żeby móc je ocenić w pełni wiarygodnie. W zasadzie jestem jednak pewna, że byłyby to oceny przynajmniej dobre), zarzucił zupełnie te gatunki, poświęcając się publicystyce politycznej, z którą mi – łagodnie mówiąc – nie po drodze, postanowiłam nie sięgać po jego nowe utwory. Ale kiedy dojrzałam na bibliotecznej półce z nowościami nęcący tytuł „Karawana literatury”, wyłączyły mi się wszystkie mechanizmy alarmowe, które powinny były zareagować na znaki ostrzegawcze: że tytułowa „karawana” to nie żadna karawana – pojęcie semantycznie neutralne – lecz „KARAWANa”, a na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał żartu, powinien zauważyć wymalowany na dole okładki sznur pojazdów, których kształt i barwa jednoznacznie wskazują na ich funkcję; że skojarzenie to ulega jeszcze wzmocnieniu na widok ryciny na ostatniej stronie okładki, przedstawiającej wieniec nagrobny; że, jeśli jest się przypadkiem ślepym na cmentarne konotacje, to do myślenia winien dać podpis pod zdjęciem autora, głoszący, iż tenże autor „jedzie swą zaczarowaną dorożką obok karawanu priwiślańskiej współczesnej literatury”[1]; wreszcie, że po otwarciu książki na dowolnej stronie nie sposób nie dostrzec niepospolitego zagęszczenia słów wyróżnionych kursywą lub pogrubieniem, co niepokojąco przypomina „Stulecie kłamców”…
Przeczytałam jednak. Całą. Od deski do deski. I nie wiem, czy to ja tak strasznie zgłupiałam od czasu, gdy miałam w rękach ostatnią pozycję, której tematem przynajmniej częściowo była literatura (co miało miejsce jakieś półtora miesiąca temu), i w związku z tym nie potrafię odróżnić eseju o literaturze od politycznego paszkwilu, czy też autor, kolokwialnie mówiąc, zrobił w bambuko mnie i innych czytelników. Bo dostarczone przez niego informacje są... no, powiedzmy, nieco osobliwe, a sposób ich podania dziwnie przypomina propagandowe ulotki z czasów Bieruta i Gomułki, tylko „zaplute karły reakcji” ustąpiły miejsca równie wdzięcznym określeniom, jak: „homo-pink oraz michniko-pink”[2], „lewacka firma/koteria”[3], „bandyci”[4], „nocny neoesbecki sabat”[5].
Czego więc możemy się dowiedzieć z „Karawany literatury”?
Tego, co sami obserwujemy od lat: że postęp techniki (rozpowszechnienie komputerów osobistych i dostępu do Internetu, komputerowy skład tekstów) wydatnie przyczynił się do wzrostu liczby pojawiających się na rynku książek, często jednak „napisanie i wydanie powieści nie ma nic wspólnego z literaturą”[6]. Co prawda, to prawda, podobnie jak to, że liczni autorzy „bałamucą czytelnika słowotokiem swobodnym (model: bla-bla-bla, bez rygorów, hamulców, elementarnych reguł; nie męczą się gramatyką, manierą, stylem (…); i przy tym często – jak biadolił Marian Hemar (wiersz ‘Żargonauci’) – >Język polski mordują!! Ratunku!!<”[7]. Podobnie też każdy prawie czytelnik widzi, że „rozliczne teksty są złożone/ wydrukowane niechlujnie (…). Taki jest efekt komputerowego zbijania kosztów. Zbija się je również eliminując tradycyjną staranną korektę merytoryczną i ‘literówkową’ (…)”[8] - widzi zresztą nawet w omawianym dziele, gdzie kilka razy natknie się na błędną pisownię imienia/nazwiska innego autora - „Żychniewicz”[9] zamiast Żychiewicz, „Stepheni”[10] zamiast Stephenie (nawet dwukrotnie), a także dowie się, że „Wisława Szymborska hołdowała Lenina”[11]. Zresztą i z tą dbałością o czystość polszczyzny sprawa wygląda ciut dwuznacznie, bo tekst przeładowany jest rusycyzmami – oprócz wspomnianej okładkowej „priwiślańskiej literatury”, który to termin powraca po kilka razy w każdym niemal rozdziale, mamy też „wierchuszkę”, „kryszę”, „prikaz”, „prysiudy”[12] – oraz pod dostatkiem wulgaryzmów i wyrazów/zwrotów obraźliwych, np. „nastolatka ciągnąca wampirowi”[13], „Literaccy święci salonu III RP kurwili się promarksistowsko i prostalinowsko za pieniądze, a nie ideowo czy z naiwności”[14], „Miłosz, Konwicki, Szymborska i spółka to świnie, które szerzyły antyakowskie, antypolskie i antykatolickie plugastwo”[15], „Pedałem był również Czesio Miłosz (co ujawnił spółkujący z nim megapedał Jarosław Iwaszkiewicz {…})[16], „pióra wielkich dupolizów”[17], „na Warlikowskiego, Lupę i Dupę robiącą kupę”[18], „autor rzekomego arcydzieła o ‘gejach’ lub innych zbokach”[19], „Angol”[20]. Gdyby wszystkie te wyrażenia padały w powieści – w porządku, bohaterowie mają prawo wyrażać się stosownie do swej kultury osobistej i środowiska, w jakim się obracają. Ale w tekście publicystycznym, w dodatku poświęconym LITERATURZE?
Na obronę autora należy dodać, że nie jest on w swej pasji obrażania odosobniony, bo cytowani przezeń pisarze/krytycy również bywają niewybredni w słowach: „Francuski literaturoznawca (…) Richard Millet, mówi (…): »pierdoły à la ‘Harry Potter’, jakieś gówna dla kobiet (…)<”[21], „Pisarz Piotr Giedrowicz parsknął zgryźliwie: >Oto Polska – tutaj ze zwykłych cweli robi się nobliwców<”[22], „>Stadowate, lizusowate Pamuki, Coetzee, Ozicki, Murakami – co tutejsze króliki, podśmierdziałe liski, żmije i zające tchórzliwe, niewykształcone sroki i papugi spod ogona lubią wychwalać. W ich stęchłych szponkach pachnie to mdłą, psującą się na skórze perfumą, konwenansem<”[23]. Ostatni z tych cytatów pochodzi z „Nocnika” A. Żuławskiego – dzieła, które autor przywołuje w tekście wielokrotnie, najwyraźniej uważając je za coś w rodzaju opiniotwórczej biblii: „W ‘Nocniku’ została zakwestionowana ‘wielkość’ rozmaitych ‘person’ nie tylko priwiślańskich, także cudzoziemskich promowanych przez międzynarodowy ‘politycznie poprawny’ Salon. (…) wymienił światowe gwiazdy (Saramago, Murakami, Pamuk, Máraiu [pisownia oryginalna – przyp. rec.], Pessoa, Fo, Le Clézio, Jelinek, itd.). Równocześnie piętnował głupotę recenzentów chwalących to ‘barachło’. (…) >Nędzarze, wśród nich korzystnie wyróżnia się proza Łysiaka (jest taki?), którą można ze zgrozą nazwać faszystowską<. Zgrabne, bo nawias („jest taki?”) symbolizuje zmowę milczenia Salonu o Łysiaku, a słowo „faszystowską” sygnalizuje antylewackość/antysalonowość mojego pióra”[24]. Swoje przeświadczenie o wyjątkowej wartości „Nocnika” wzmacnia jeszcze Łysiak – jakże znamiennymi! – opiniami internautów: „Nocnik to poprostu [ortografia oryg.] dobra książka”; (…) „Nie da się ukryć, że wiedzę oraz spostrzegawczość wobec ludzi kultury Żuławski ma ogromną”[25].
Prócz Żuławskiego argumentów świadczących o upadku współczesnej polskiej literatury dostarczają jeszcze trzy osoby.
Pierwszy głos pochodzi z „prasowej wypowiedzi Jadwigi Kaczyńskiej (matki zamordowanego prezydenta): >(…) nie znoszę szmiry. Nie mogę zrozumieć jak można czytać te panie, których nazwisk nie chcę wymieniać…< (‘Wprost’ 2010)”[26]. W wypowiedzi pani Kaczyńskiej nie było nawet mowy o gatunku czy gatunkach reprezentowanych przez „te panie”, bo dalej wspominała o twórcach – głównie płci żeńskiej zresztą - których lubi względnie chciałaby poznać. Ale autor najwyraźniej wie i to, czego nigdy nie powiedziano: „Nazwiska wszakże się wymienia (…) gdy salonowi klakierzy biją im gromkie brawa w mediach: Joanna Chmielewska, Sylwia Chutnik, Agnieszka Drotkiewicz, Izabela Filipiak, Natasza Goerke, Manuela Gretkowska, Katarzyna Grochola, Małgorzata Kalicińska, Julia Kamińska, Bożena Keff, Marzanna Kielar, Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz, Dorota Masłowska, Magdalena Miecznicka, Małgorzata Musierowicz, Małgorzata Rejmer, Hanna Samson, Ewa Siarkiewicz, Izabela Sowa, Monika Szwaja, Olga Tokarczuk. Wymieniłem w porządku alfabetycznym (dla bezpieczeństwa osobistego) tylko pierwszą dwudziestkę (…)”[27].
Nieco bardziej ułatwiają autorowi sprawę dwaj krytycy:
„Bidakowski przeanalizował (solidnie, detalicznie) [ani solidnie, ani detalicznie – w przywoływanym tekście o każdym z „analizowanych” utworów znajdziemy po parę zdań, zawierających prawie same niepochlebne opinie bez pokrycia plus pojedyncze uwagi krytyczne, odnoszące się jednak do takich elementów danych utworów, których odbiór jest wyłącznie kwestią gustu – przyp. rec.] kilka książek Stefana Chwina, kilka książek Pawła Huellego i kilka książek Olgi Tokarczuk. Powieści. Werdykt wobec każdego z pisarzy, tudzież wniosek ogólny, był jeden: nieznośny bełkot, ewidentne grafomaństwo. (…) Bidakowski stawia pytanie: jakim cudem partaczom literackim udaje się robić literackie kariery? (…)”[28].
„(…) Urbankowski za najlepszych polskich pisarzy dzisiejszych uznał Łysiaka, Rymkiewicza, Rylskiego i Krasińskiego. Pisząc o Paszportach sięgnął do źródeł peerelowskich: >(…) organ KC PZPR ‘Polityka’. Zgromadzono w niej świetnych propagandzistów, mistrzów cynicznych kłamstw. (...)<. Lista kiepskich autorów nagradzanych Paszportami lub też będących ‘pupilami’ ‘Polityki’ jest w cytowanym eseju duża: Słobodzianek, Tkaczyszyn, Pilch, Kuczok, Tokarczuk, Masłowska, Stasiuk, Huelle, Witkowski, Chutnik, Karpowicz, Dehnel, Bargielska, Althamer, Janion. (…) podobnie rozprawia się z autorami nagradzanymi ‘wybiórczą’ Nike. Zwie ich ‘pisarzami słabymi’, a kiedy ich wymienia, padają te same nazwiska”[29].
Prędzej czy później czytelnika uderzy, że ani w narracji, ani w cytowanych wypowiedziach nie znajdzie ŻADNYCH argumentów merytorycznych; ich rolę pełnią epitety. Co więcej, wśród wymienianych nazwisk nie sposób znaleźć ANI JEDNEGO pisarza, którego utwory rzeczywiście budzą u czytelnika zgrozę z powodu kulawej polszczyzny, najeżonej błędami wszelkiego rodzaju. Owszem, niektórzy bywają kontrowersyjni, irytujący czy to z powodu podejmowanej tematyki, czy ryzykownych eksperymentów stylistycznych/językowych, ale jakże ich można zrównywać z amatorami, dla których związki frazeologiczne czy podmiot domyślny to czarna magia nie do opanowania!
Na to jednak autor ma gotową odpowiedź: „posługuję się wyłącznie opiniami innych, tych, którzy chcą grać rolę arbitrów – cytuję ich. Problem w tym, że à propos literatury głupiej, której mamy zalew – konkretnej opinii brak (są tylko generalne, beznazwiskowo-beztytułowe, jak moja), więc nie mam cytatów. Czemu brak? Gdyż zawodowi jurorzy (krytycy, recenzenci, literaturoznawcy) boją się wskazywać palcem konkretne (pseudo)literackie erupcje głupoty – wolą generalizować, plując ogólnie na całą polską literaturę dzisiejszą”[30]. No tak, zrozumiałe... chyba tylko dla samego Łysiaka, bo jak to? Krytycy boją się wytykać uchybienia w utworach najgorszych, zamiast tego więc zarzucają „słabość”, „bełkot” i „grafomaństwo” tym, w których błędów i głupot znaleźć nie można? No tak... tylko że knoty i gnioty nie bywają nagradzane ani pozytywnie recenzowane w prasie centrolewicowej. W żadnej innej też raczej nie, ale to już nieważne, bo przecież kryterium literatury złej jest tylko jedno: dobra opinia krytyków z „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, „Newsweeka” lub kapituły Nike – najwyraźniej chronionych przez „parawan niepodzielnie władających ‘służb’ chowu czekistowskiego”[31] – a wreszcie i komitetu noblowskiego, którego kryteria działania obnaża bezlitośnie... no, kto? Jakiś krytyk światowej sławy? Oj tam, zaraz literaturoznawca potrzebny!... Wystarczy twórca rozpaczliwie niedocenionego „Nocnika”: „te Noble ostatnie, Jelinek, Fo, Szymborska, to lewactwo szwedzkie, salonowe, koteryjne”[32]. Biedni czytelnicy, którzy miesiącami czekają na kolejną powieść, reportaż lub tom poezji Iksa czy Igreka, pojęcia nie mają, że zostali zmanipulowani. Przecież ta twórczość wcale im się nie podoba, to tylko „stare recenzenckie prostytutki”[33] spełniające „rozkazy Salonu (Salonu prowadzącego pseudointelektualną kampanię terrorystyczną)”[34] na siłę wcisnęły im lewacki/trockistowski/feministyczny (niepotrzebne skreślić, albo wręcz przeciwnie, dodać jeszcze parę równie wymownych określeń) chłam! W przypadku autorów krajowych, którym zmarło się zbyt wcześnie, by mogli zasłużyć na nagrodę lub recenzję w tych „Salonowych” mediach, stosowane są jeszcze kryteria dodatkowe w postaci faktów z życia prywatnego: teczek „TW” oraz „nieprawomyślnej” orientacji seksualnej. Należy wszak oceniać człowieka, a nie jego twórczość!
Skoro więc nawet wyróżniani literaci nie zasługują na zainteresowanie czytelnika, to kto? Czyje utwory ratują jeszcze literaturę polską od upadku na samo dno? Jeden „Nocnik” wszak wiosny nie czyni! A, tu już sprawa jest stosunkowo prosta. Jest przecież „>najbardziej poczytny w naszym kraju pisarz, o którym polskojęzyczne media nieustannie milczą – fenomen polskiej literatury (…)<”[35], którego pisarstwo od lat jest niezmiennie „>(...)fascynujące< (Jerzy Łojek, ‘Literatura’), >Zupełnie bezkonkurencyjne< (Barbara Kanold, ‘Dziennik Bałtycki’), >Piękne i osobliwe<(Eugeniusz Boczek, ‘Stolica), >Niesłychane< (Iwona Rajewska, „Panorama Północy”), >Wyjątkowe w swojej wymowie<(Sylwester Jabłoński, ‘Literatura’), (...) >Zapiera dech< (Henryk Górski, ‘Prawo i życie’), >Budzi zachwyt< (Adam Korsak, ‘Przegląd Polski’)”[36], a on sam to „>wielki pisarz< (Wiesława Czapińska, ‘Panorama Polska’), (...) >Autentyczny fenomen< (Marek Ruszczyc, ‘Nowe Książki’), >Fenomen naszej literatury ostatnich lat< (jki, ‘Przekrój’), >Gwiazda najnowszej literatury przez duże L< (Ludwik Piasecki, ‘Kultura’)”[37] i „>Potrafi nieomal wszystko< (Feliks Netz, ‘Tak i Nie’)”[38], toteż „>Krytyka staje wobec niego bezradna< (Bogusław Sławomir Kunda,‘Pismo Literacko-Artystyczne’)”[39]. Coś nam świta? Nie? No to może jeszcze opinia niewymienionego z nazwiska krytyka: „‘Gazeta Polska’: >jeden z najwybitniejszych mistrzów pióra, jaki kiedykolwiek stąpał i stąpa po polskiej ziemi, jest zarazem przykładem wykluczenia absolutnego. Nawet gdyby dostał najwyższe wyróżnienie (na przykład Nobla), nie ma co liczyć na to, że rodacy dowiedzą się o tym z salonowych mediów<”[40]. Dalej nic? No to prosto z mostu: „Moja powieść ‘Statek’ zdominowała wszystkie listy bestsellerów, deklasując całą konkurencję (TVP ogłosiła ją >książką roku 1994<, Witold Grzybowski, szef ‘Echa Krakowa’, pisał: >To bezdyskusyjnie najlepsza książka ostatnich lat<”[41]; „każda moja książka była bestsellerem”[42]; „Moja powieść ‘Lider’ dokonała wówczas masakry priwiślańskiego wydawniczego rynku, bijąc wszelką konkurencję”[43].
Jeśli przez przypadek nie zauważyliśmy tej masakry, to zapewne sprawka niecnych manipulatorów, którzy jakimiś magicznymi sposobami powodują, że na przykład „‘Gazeta Wyborcza’ opublikowała listę hitów książkowych roku 1996, na której nie było żadnej książki Łysiaka, chociaż dwa moje produkty biły wtedy rekordy liczbowe sprzedawanych nakładów. Fałszerstwa tego typu często przybierają formę wręcz komiczną, jak wówczas, gdy opublikowano listę książek najlepiej się sprzedających przez pierwsze półrocze 2000: książka Lema zdobyła złoty medal, wyprzedzając moją książkę o kuriozalnie precyzyjną liczbę 687 egzemplarzy (sic!)”[44]. Albo wina kolegi po piórze, który do dwunastego czy trzynastego rozdziału jest parokrotnie cytowany jako autor pochlebnych opinii, następnie zaś staje się bohaterem CAŁEGO rozdziału, gdzie okazuje się, że „Rafał Ziemkiewicz jako młody publicysta był wyznawcą Waldemara Łysiaka (…)”[45], po czym „wyciepał kolegę Łysiaka ze swej książki (z tekstu i załączonej bibliografii antymichnikowskiej)”[46], a to już „można uznać za istne cudeńko megalomańskiej czelności delikwenta, któremu przewróciło się już w biednym baniaczku tak tromtadracko, że nie dostrzega jak bardzo robi się autokomiczny”[47]…
Cóż tu dodawać - „reszta jest milczeniem”[48].
---
[1] Waldemar Łysiak, „Karawana literatury”, wyd. Nobilis, Warszawa 2013, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 25.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 28.
[5] Tamże, s. 36.
[6] Tamże, s. 9.
[7] Tamże, s. 9.
[8] Tamże, s. 111.
[9] Tamże, s. 157.
[10] Tamże, s. 206.
[11] Tamże, s. 64.
[12] Tamże, s. 32-38 i in.
[13] Tamże, s. 12.
[14] Tamże, s. 43.
[15] Tamże, s. 52.
[16] Tamże, s. 57.
[17] Tamże, s. 64.
[18] Tamże, s. 112.
[19] Tamże, s. 114.
[20] Tamże, s. 196.
[21] Tamże, s. 10.
[22] Tamże, s. 85.
[23] Tamże, s. 108.
[24] Tamże, s. 74.
[25] Tamże, s. 72.
[26] Tamże, s. 202.
[27] Tamże, s. 203.
[28] Tamże, s. 65-66.
[29] Tamże, s. 94-95.
[30] Tamże, s. 185.
[31] Tamże, s. 27.
[32] Tamże, s. 107.
[33] Tamże, s. 84.
[34] Tamże, s. 66.
[35] Tamże, s. 34.
[36] Tamże, s. 67.
[37] Tamże.
[38] Tamże.
[39] Tamże, s. 68.
[40] Tamże, s. 35.
[41] Tamże, s. 42.
[42] Tamże, s. 201.
[43] Tamże.
[44] Tamże, s. 79-80.
[45] Tamże, s. 276.
[46] Tamże.
[47] Tamże, s. 280.
[48] William Szekspir, „Hamlet”, cytuję z pamięci.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.