Dodany: 07.07.2013 15:07|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ludzie ważniejsi niż czasy


Po lekturze zachwycających – sztuka w sztukę – najnowszych dzieł Małgorzaty Szejnert zaczęła mnie prześladować potrzeba zakosztowania próbek jej wcześniejszego warsztatu reporterskiego, rozwiniętego jeszcze za czasów PRL-u. W bibliotekach na prowincji trudno jednak o takie rarytasy i stopniowo pogodziłam się z koniecznością odłożenia zapotrzebowania ad acta. A tymczasem wydawnictwo Znak sprawiło mi niespodziankę, wydając wybór reportaży tej autorki powstałych w latach 1969-79.

Siedemnaście opowieści z czasów, które dobrze pamiętam. Ale oprócz czasów są tam przecież miejsca, których albo w ogóle nie znałam, albo znałam tylko z jakiegoś krótkiego pobytu u krewnych czy znajomych. I ludzie, o których – z jednym wyjątkiem – nawet nie słyszałam. Ci konkretni ludzie plus te konkretne realia to zawsze jedyna, niepowtarzalna suma wrażeń, mogąca się w jakimś zakresie pokrywać z sumą uzyskaną z podstawienia innych wartości, ale jednak od niej odmienna. Więc utrwalony w reportażach świat może ukazywać zupełnie inny wycinek PRL-u niż ten, który ja zapamiętałam.

I rzeczywiście, jest różnica, którą tworzą bardziej ludzie niż miejsca, ale jeszcze bardziej – punkt widzenia reportera, inny niż zwykłego zjadacza chleba. Cóż ja wiedziałam o sąsiadach moich dziadków, którzy sensu stricto sąsiadami nie byli, bo mieszkali „za rynkiem”, a żaden z ich kawałków pola nie przytykał do żadnego z dziadkowych, o ekspedientkach z osiedlowego samu, do którego codziennie biegałam po bułki, ser i masło, o mieszkańcach Miasta, w którym odbywałam jedną ze studenckich praktyk? A Szejnert wnikliwie i pasją zagląda w życie napotykanych postaci, czasem dlatego, że czymś się wyróżniają – jak budowniczowie Miasta („Raczej o Cyterze”), jak właściciel własnoręcznie wybudowanej Willi, tak bardzo odbiegającej estetyką od standardowego łódzkiego pejzażu („Ozdobić życie”), jak kronikarz-samouk z podlaskiej wioski („Całe życie w Pomygaczach”) czy niewidoma matka trojga dzieci („Ulica z latarnią”) – a czasem dlatego, że przynależą do określonego miejsca: wsi („Wieś jak ziarenko”) lub miasta („Kraków nieznany”), szkoły („Którędy na orle gniazdo”), zakładu pracy („Codziennie” i „Na samie i na tradycji”), zespołu artystów („Próba Galatei”, „I niespokojnie tu i tam”).

Raz jest to tylko parę zwięzłych pytań i parę równie zwięzłych odpowiedzi, jak w tekście „Restituta nasza powszednia”, poprzez pryzmat indywidualnych historii (i nie tylko) ukazującym, co się zmieniło w ciągu 23 lat, które upłynęły od wydania pierwszego numeru „Gazety Białostockiej”. Innym razem – zapis swobodnego monologu bohatera („Zjadacze chleba, nie anioły”, „Róża i strelicja”, „Całe życie w Pomygaczach”) albo rejestracja całych sekwencji wydarzeń i towarzyszących im strzępków wypowiedzi – jak w „Codziennie” i „Na samie i na tradycji”, portretujących dzień powszedni pracowników warszawskiego Supersamu i Ursusa, czy w najbardziej przejmującym z całego zbioru „Jeśli się odnajdziemy, to cudownie”, opowiadającym o wczasach dla dzieci z domu dziecka i ich potencjalnych rodziców adopcyjnych. W tle ludzkich losów tu i ówdzie widać spory kawał historii: w reportażach z Mazur i pogranicza wschodniego („Tęsknota za starą sieczkarnią”, „Całe życie w Pomygaczach”, „Wieś jak ziarenko”, „Którędy na orle gniazdo”) czas momentami cofa się do okresu wojny, międzywojnia, początków XX wieku, a w „My, właściciele Teksasu” – jeszcze dalej.

Sam PRL jako taki odgrywa tu, można powiedzieć, rolę podrzędną, choć daje o sobie znać w szczegółach: w prasowej nowomowie, obficie pstrzącej ustępy z „Gazety Białostockiej”, w nazwach instytucji („Spółdzielnia Kółek Rolniczych”[1], „Pekazety”[2]) i tytułach ich pracowników („kierownik komisji socjalno-bytowej, towarzysz Ogonowski”[3]), w specyficznych realiach wyzierających mniej lub bardziej otwarcie z wypowiedzi bohaterów („Gdzieś w stolicy muszą być sklepy, w których mięso i wędliny są stale”[4]; „inni na liście [kolejkowej do przydziału mieszkań zakładowych] mają już staż dwudziestoletni i dłuższy”[5]; „A gdzie, pani, kupi? Na przydział dają”[6]). Bo jednak – powtórzmy raz jeszcze – tworzywem są ludzie.

Tworzywem obrobionym doskonale, z perfekcyjnym wyczuciem potrzebnych środków językowych (sama reporterka posługuje się idealną literacką polszczyzną, postacie zaś mową potoczną, odwzorowaną tak wspaniale, że aż słychać, jak 77-letni Michał Więcko zaciąga po wschodniemu, zupełnie inną melodią niż warszawskie ekspedientki i niż dwaj łodzianie opowiadający o swoich pasjach), proporcji między narracją własną, wypowiedziami bohaterów i cytatami ze źródeł, ba, nawet optymalnego podziału tekstów na akapity. Rezultatem tej perfekcji jest rodzące się bezpośrednio po zakończeniu lektury uczucie zawodu - jak to, to już wszystko? – i wdzięczność dla wydawcy, że zechciał wydobyć te dziennikarskie perły z mroków zapomnienia (a gdyby jeszcze przy korekcie udało się uniknąć paru literówek i, o zgrozo, błędu ortograficznego („watacha”[7]), wdzięczność ta osiągnęłaby apogeum!



---
[1] Małgorzata Szejnert, „My, właściciele Teksasu”, wyd, Znak, Kraków 2013, s. 194.
[2] Tamże, s. 348.
[3] Tamże, s. 54.
[4] Tamże, s. 35.
[5] Tamże, s. 71.
[6] Tamże, s. 191.
[7] Tamże, s. 301.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3307
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: joanna.syrenka 09.07.2013 20:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Po lekturze zachwycającyc... | dot59Opiekun BiblioNETki
Chętnie kiedyś przeczytam, ale w pierwszej kolejności wezmę się za inne książki Szejnert.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.07.2013 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Chętnie kiedyś przeczytam... | joanna.syrenka
No to "Czarny ogród" polecam - delicja!
Użytkownik: joanna.syrenka 09.07.2013 21:39 napisał(a):
Odpowiedź na: No to "Czarny ogród" pole... | dot59Opiekun BiblioNETki
Znam, uwielbiam, mam (odnalazł się!).
Użytkownik: lutek01 26.07.2015 01:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Po lekturze zachwycającyc... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ech, Dot ależ Ty umiesz pisać! Rewelacyjna recenzja.
Książka mi się podobała, ale jednak nie tak jak dłuższe formy pani Szejnert. Nie umiałem wejść w te historie (bądź co bądź bardzo dobrze napisane) tak jak zanurzałem się w historię Śląska w "Czarnym ogrodzie", koleje losu imigrantów amerykańskich w "Wyspie klucz", nie mówiąc już o historii Żołnierzy Wyklętych z "Śród żywych duchów", którą się czyta jak najlepszy thriller historyczny.
Niemniej jednak jest to dobra i godna polecenia książka.
Użytkownik: joanna.syrenka 23.11.2016 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Po lekturze zachwycającyc... | dot59Opiekun BiblioNETki
Trochę to trwało, ale przeczytałam. I co tu dodać - dla mnie Szejnert z piedestału nie schodzi i pewnie długo (nigdy?) nie zejdzie. Mistrzyni.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: