Robert Stiller - niedoceniony geniusz czy skończony arogant?
Ostatnio nabyłam drogą kupna tomik felietonów "Pokaż język!" Roberta Stillera. Jestem w połowie, i przyznaję, że postać autora bardzo mnie zainteresowała. Z jednej strony, ogromna wiedza i ciekawostki, która wywracają mi językowy światopogląd (teraz pytanie: jak te rewelacje sprawdzić?...), z drugiej - odrzucają mnie osobiste wycieczki, poniżanie tłumaczy i wyzywanie innych ludzi (ulubione słówko pana Stillera to "półanalfabeta", aż policzę, ile razy pada): owszem, niektóre przetaczane przez niego historie ścinają krew w żyłach, jednak czy usprawiedliwia używanie (niemal zawsze z nazwiskami) określeń "kretyn", "półanalfabeta", "niepoczytalny analfabeta", "schorzenie umysłu"... Smutny jest świat pana Stillera, przepełniony trzeciorzędnymi tłumaczami, tchórzami i kretynami, którzy mówią "tarot" i "Sumer" zamiast "tarok" i "Szumer". O ile dobrze pamiętam, wstępy do jego tłumaczeń są w podobnym tonie: "była książka po polsku wydana, ale w tak beznadziejnym tłumaczeniu bezmózgiego takiego-a-takiego, że wziąłem i sam przetłumaczyłem, żeby czytelnik miał przekład z prawdziwego zdarzenia".
Pytanie: czy Stiller jest naprawdę takim genialnym tłumaczem? Jego przekłady "Mechanicznej pomarańczy" i "Lolity" bardzo mi się podobały, ale jak to ma się do oryginałów, których nie czytałam?... Bardzo mnie interesuje esej Henryka Dasko, w którym krytykuje Stillerowską "Lolitę", ktoś czytał i może się wypowiedzieć?
Zapraszam do dzielenia się opiniami.
Z wyrazami szacunku
Kazik