Dodany: 01.07.2013 21:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

Czytatka-remanentka (VI 13)


Nie wiem, skąd się to bierze, że mimo mniejszej niż przeciętnie liczby przeczytanych książek jakoś nie starcza mi czasu na sklecenie porządnych recenzji z większości lektur. Ale chociaż tych parę słów trzeba wystukać. Oto reminiscencje z czerwca:

Taniec ze smokami: Część I (Martin George R. R.) (powt.; zmiana oceny z 4,5 na 5)
Taniec ze smokami: Część II (Martin George R. R.) (powt.; zmiana oceny z 4 na 5)
No, cóż… nawet te najsłabsze, jak mi się przy pierwszym czytaniu wydawało, części PLiO zyskują przy drugim spotkaniu. Bardziej zaangażowałam się w przeżycia Dany, z jednej strony nadal jeszcze dziewczynki, z całą naiwnością swego nastoletniego wieku durzącej się w przystojnym, a cynicznym i (chyba) niemającym w sobie nawet iskierki dobra wojaku, z drugiej – doświadczonej kobiety po przejściach, zmuszonej do podejmowania decyzji w warunkach, w jakich niejednokrotnie nie radzą sobie władcy z długoletnią praktyką. Jeszcze bardziej żal mi było ser Barristana i ser Joraha – tak, nawet jego, przecież już dostał za swoje, a w gruncie rzeczy nie jest człowiekiem złym, tylko słabym – bo nie wiem, czy całe ich oddanie nie pójdzie na marne. A teraz czekam na „Zimowe wichry” z nadzieją, że Jon … (no, wiecie, o co chodzi, a tym, którzy jeszcze nie czytali, nie chcę odebrać emocji płynących z poznania kolei jego losu)

Poeci piosenki 1956-1989: Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, Wojciech Młynarski i Jonasz Kofta (Derlatka Piotr) (4,5)
Wnikliwe studium literaturoznawcze z analizą twórczości czworga poetów-tekściarzy (a w trzech z czterech przypadków także i wykonawców przynajmniej części własnych tekstów): Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty, Jeremiego Przybory i Wojciecha Młynarskiego. Doskonałe jako pozycja bibliograficzna dla maturzystów piszących o twórczości któregokolwiek z tych autorów czy też o poezji śpiewanej w jakimś określonym jej aspekcie. Dla miłośników poezji też, ale pod warunkiem, że rozbiór ukochanych utworów na czynniki pierwsze nie budzi ich oporu.

Kobieta w czasach katedr (Pernoud Régine) (5)
Doskonałe studium historyczne, napisane żywo i ciekawie, do tego przekazujące nieco niespodziewaną dla współczesnego człowieka tezę: otóż położenie kobiet w tych, zdawałoby się, mrocznych czasach wcale nie musiało być tak beznadziejne, jak można by się spodziewać. Niewiasty zasiadały na tronach, zakładały klasztory, prowadziły firmy handlowe czy rzemieślnicze; oczywiście daleko im było do pełnej autonomii… ale bliżej, niż w niektórych późniejszych okresach.

Słomiane psy: Myśli o ludziach i innych zwierzętach (Gray John Nicholas (ur. 1948)) (4)
Tezy mniej więcej podobne jak w „Humanizmie ewolucyjnym” i „Poza dobrem i złem” Schmitta-Salomona – że nie ma dobra uniwersalnego, a religie raczej utrudniają niż ułatwiają człowiekowi egzystencję – ale podane w jakiś trochę chaotyczny sposób i jak na mój gust nieco przefilozofowane.

Odyseja kota imieniem Homer: Prawdziwa historia ślepego kota i kobiety, którą nauczył miłości (Cooper Gwen) (4,5)
Pełna uroku historia o niewidomym kociątku, które przyjęła do siebie singielka mieszkająca z dwiema kocicami. I nie pożałowała, przynajmniej w sensie emocjonalnym, bo choć kot Homer potrafił narobić w mieszkaniu niezłego marasu, pokochał ją bezwarunkową miłością. Gdyby tak jeszcze umiała się powstrzymać od przydługiej relacji z poznania swojego obecnego małżonka, tego, co wydarzyło się między poznaniem a ślubem, samego ślubu etc., opowieść byłaby dużo bardziej wyrazista.

Miłość, kłamstwa i Lizzie (Rushton Rosie) (3,5)
Sympatyczne czytadełko z fabułą opartą na może banalnej, ale zabawnej koncepcji: jak wyglądałyby perypetie bohaterów „Dumy i uprzedzenia”, gdyby wraz z całymi rodzinami przenieśli się w nasze czasy, zyskując wiedzę i przybierając zwyczaje współczesnych rodaków, a nie zmieniając swoich osobowości? Wszyscy zachowują oryginalne nazwiska, prawie wszyscy imiona; ojcowie i kandydaci na mężów (za wyjątkiem Wickhama) wykonują jakieś konkretne zawody, młodzież chodzi do liceum, wybiera się na studia lub studiuje, kuzyn Collins przybywa aż ze Stanów i paraduje ze smartfonem BlackBerry, zamiast balów są imprezy w klubach, a zamiast surdutów i sukien z falbanami – dżinsy i T-shirty dla obu płci, ale morał pozostaje ten sam: nie wszystko złoto, co się świeci, nie zawsze białe jest całkiem białe, a czarne całkiem czarne (a czasem nawet wcale nie jest).

Jestem najprzystojniejszym mężczyzną świata (Massarotto Cyril) (3,5)
I jeszcze jedno czytadełko, tym razem dla dorosłych – współczesna historia z morałem o tym, co się ludziom podoba, a co nie, jak media kreują idoli i stwarzają mody i czego potrzeba, żeby być szczęśliwym. Bohater już jako dziecko cechuje się zdumiewającą urodą, a z tego tytułu, wbrew pozorom, ciągle doznaje przykrości. W wieku młodzieńczym jest nie tylko najprzystojniejszym, ale i najbardziej samotnym mężczyzną świata. I cóż mu z tego, że ludzie wariują na jego punkcie, kiedy on w zasadzie nie ma do kogo ust otworzyć? Potem doświadcza cudownej przemiany – i przekonuje się, że rzecz nie tylko w urodzie albo jej braku…
Językowo całkiem poprawne, konwencja trochę przypomina minipowieści Schmitta, tylko ten element nadprzyrodzony – w bajkach niby na miejscu, ale w połączeniu z namacalną realnością pozostałych motywów trochę jak z sufitu zdjęty – cokolwiek psuje wrażenie. Bez czarów byłaby czwórka.

Przemienienie (Twardoch Szczepan) (2)
Coś nie mam szczęścia do tej współczesnej polskiej literatury sensacyjnej. Nie podszedł mi Miłoszewski, nad którym rozpływa się w zachwytach 90% znanych mi amatorów kryminałów, a teraz jeszcze bardziej nie podszedł mi Twardoch. Właściwie mogłam się tego spodziewać, widząc na okładce rekomendację Ziemkiewicza, bo gust mam biegunowo od niego odmienny, ale… szczerze mówiąc, zauważyłam ją, gdy skończyłam czytać.
Pierwsze dwie sceny sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z klasycznym kryminałem. Ale po paru stronach staje się jasne, że na pytanie „kto?” już odpowiedziano, pozostaje tylko „dlaczego?”. A w tym celu akcja przenosi się prawie trzydzieści lat wstecz, do KW MO w Katowicach, między funkcjonariuszy SB z komórki zajmującej się inwigilacją księży. Tam właśnie rozpoczyna pracę Antoni, wychowanek domu dziecka, osobisty podopieczny wysokiego rangą oficera. Same metody, przy pomocy których ubecy nękają i „podchodzą” księży, są ohydne, ale ich detaliczne opisanie nie odkrywa Ameryki – w końcu w ciągu ostatnich lat ukazało się w prasie (i nie tylko) sporo publikacji na ten temat. Bohaterowie są odrażający lub głupi, albo i jedno i drugie - bo też czego się można spodziewać w takim środowisku? - ale to dałoby się znieść, podobnie jak masę brutalnych scen (rozbijanie głowy wroga o dźwignię zmiany biegów, podrzynanie gardła tępym nożem) i wulgaryzmów, gdyby tylko fabuła miała choć trochę sensu. Jest ona jednak równie absurdalna, jak spiski iluminatów u Dana Browna. Napawający się efektami swej działalności funkcjonariusz tajemniczej Struktury wygłasza takie oto wizjonerskie zdania: „Aby Europę zmienić, muszą dokonać się dwa przemienienia. Pierwszym jest zniesienie granic, które dzielą naszą cywilizację na dwoje. Obóz socjalistyczny zniknie, znikną granice. Europa stopi się w jedno (…). Będziemy demokratyczni i liberalni aż do obrzydzenia i kiedy już będziemy kontrolować tę zjednoczoną Europę, to zalejemy ludzi takim potokiem liberalnych swobód, że przekroczymy masę krytyczną i niejako samoistnie wybuchnie w Europie coś na kształt liberalnej anty-rewolucji. (…) [278-279]”. No, litości! Nie ratuje całości ani sprawna narracja, ani perfekcyjnie cytowana gwara śląska (zapisana rzadziej używaną pisownią niefonetyczną, z niestosowanymi w polszczyźnie znakami diakrytycznymi – dzięki czemu po raz pierwszy rzuciwszy okiem na taką wypowiedź, zaczęłam się zastanawiać, kto i dlaczego w Gliwicach mówi po czesku, a dopiero przeczytawszy ją na głos, zrozumiałam…).
Na szczęście są jeszcze przedstawiciele paru narodów, którzy potrafią pisać powieści sensacyjne/ kryminalne, nie odczuwając potrzeby umieszczania w Watykanie komunistycznej jaczejki i innych podobnie bzdurnych rozwiązań. Więc „naszym” chyba chwilowo podziękuję.

Strzelby, zarazki, maszyny: Losy ludzkich społeczeństw (Diamond Jared) (4,5)
Solidna rozprawa o cywilizacji i jej nieharmonijnym rozwoju w różnych regionach kuli ziemskiej. Podobnie jak „Upadek” – dość drobiazgowa, z wyczerpującym wałkowaniem na wiele sposobów każdej rozpatrywanej tezy. Pod względem naukowym bezcenna, jako lektura momentami nieco nużąca, zwłaszcza w momentach, gdy autor dla wzmocnienia argumentu powtarza po raz piąty to samo, co już wcześniej wyłuszczył maksymalnie obszernie i przypominał przy każdej dogodnej sposobności.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 958
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: