Dodany: 16.06.2013 21:45|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

1 osoba poleca ten tekst.

"ŚMIECH w LITERATURZE" - KONKURS nr 165


Przedstawiam przygotowany przez Ultramarynę (Oio) KONKURS nr 165.



Hi, hi, hi!

Chciałabym serdecznie zaprosić Was do konkursu, którego tematem jest śmiech.

Mam nadzieję, że fragmenty pełne śmiechu będą wesołą zapowiedzią lata i wakacji. Nie zapominajmy jednak, że śmiech nie zawsze jest wyrazem radości. Może być także złośliwy, szyderczy, cyniczny, nerwowy, histeryczny, gorzki...

Do odgadnięcia przygotowałam 30 fragmentów, za każdy możecie zdobyć 2 punkty (po jednym za tytuł i autora). Odpowiedzi przesyłacie na maila: [...]. Proszę, podajcie swój nick biblionetkowy. Jeśli chcecie uzyskać informację o znanych Wam dusiołkach lub autorach, poinformujcie mnie w pierwszym mailu. Termin upływa 28 czerwca (piątek) o godz. 23:59. Oczywiście można mataczyć, byle z umiarem.

Życzę Wam wesołej zabawy z rozszyfrowywaniem fragmentów! :)




1.

  - Zaraz zobaczycie. Boki zrywać – szepnęli młodzieńcy, po czym przeszli przez pokój i zajęli dyskretną pozycję za plecami profesora.
  Herr [S.B.] sam sobie akompaniował. Preludium nie zapowiadało arii komicznej; ba, wydawało się wręcz przygnębiające. Ciarki przeszły nam po plecach, lecz skoro profesor grał na modłę niemiecką, postanowiliśmy cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń.
  Nie znam niemieckiego. Uczyłem się go w szkole, lecz dwa lata po jej ukończeniu nie pamiętałem już ani słowa i zrobiło mi się znacznie lżej na duszy. Uznałem wszelako, iż roztropniej będzie nie zdradzać swojej ignorancji przed znajomymi, w związku z czym wpadłem na wyborny w swoim mniemaniu pomysł, a mianowicie obserwowałem reakcje dwóch studentów. Kiedy parskali śmiechem, ja robiłem to samo, a gdy szczerzyli zęby, sumiennie szedłem za ich przykładem. Sporadycznie chichotałem też z własnej inicjatywy, jakbym dostrzegał komizm tam, gdzie uszedł on uwagi pozostałych. Moim zdaniem było to bardzo sprytne i pomysłowe.
  W miarę upływu czasu, począłem dostrzegać, że inni również nie spuszczają oka z młodzieńców, ukradkiem obserwując i mnie. Oni także we wskazanych momentach parskali śmiechem i szczerzyli zęby, a że studenci czynili to nader często, szło nam nadzwyczaj gładko.
  Wszelako niemiecki profesor nie miał zbyt uszczęśliwionej miny. Kiedy po raz pierwszy gruchnęliśmy śmiechem, na jego twarzy odmalowało się niebotyczne zdumienie, jakby miał do czynienia z najmniej spodziewaną reakcją. Uznaliśmy to za przezabawne: wszak uprzedzono nas, iż jest to część gry. Gdyby profesor dał po sobie poznać, że wie, jaki jest zabawny, jego wysiłki poszłyby na marne. Stopniowo jego zaskoczenie ustąpiło miejsca irytacji i jął toczyć wściekłym spojrzeniem po zgromadzonych (wyłączając studentów, którzy przezornie ulokowali się za jego plecami). Na ten widok zaczęliśmy pokładać się ze śmiechu. Mówiliśmy sobie, że chyba zaraz pękniemy. Słowa pieśni same w sobie były paradne, a w połączeniu z udawaną powagą profesora – po prostu boki zrywać!
  W ostatniej zwrotce artysta przeszedł samego siebie. Rzucił nam tak miażdżące spojrzenie, że gdyby nie ostrzeżenia studentów, pewnie byśmy się zaniepokoili, po czym uderzył w tak żałosną nutę, że gdybyśmy nie mieli do czynienia z komiczną piosenką, ani chybi wybuchnęlibyśmy płaczem.



2.


  - Mówiło się o śmiechu – rzekł oschle [X]. - Komedie pisali poganie, by nakłonić widzów do śmiechu, i czynili źle. Nasz Pan Jezus nigdy nie opowiadał komedii ani bajek, lecz tylko przejrzyste przypowieści, które w sposób alegoryczny pouczają nas, jak zasłużyć sobie na raj, i tak niechaj będzie.
  - Zastanawiam się – rzekł [Y] - czemu tak sprzeciwiasz się myśli, że Jezus śmiał się. Ja mniemam, że śmiech jest równie dobrym lekarstwem, jak kąpiele, gdy trzeba leczyć z humorów i innych dolegliwości ciała, a osobliwie z melancholii.
  - Kąpiele są rzeczą dobrą – rzekł [X] - i sam Akwinata doradza je dla usunięcia smutku, ten może być bowiem namiętnością zła, kiedy nie zwraca się w stronę takiego zła, które da się pokonać śmiałością. Kąpiele przywracają równowagę humorów. Śmiech zaś wstrząsa ciałem, zniekształca rysy twarzy, czyni człowieka podobnym do małpy.
  -Małpy nie śmieją się, śmiech jest właściwy człowiekowi, to znak jego rozumności – oznajmił [Y].
  - Jest też słowo znakiem ludzkiej rozumności, a przecież słowem można bluźnić przeciw Bogu. Nie wszystko, co właściwe człowiekowi, jest koniecznie dobre. Śmiech to znak głupoty. Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czego złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać, jeśli zaś śmiejemy się z czego dobrego, oznacza to, że nie cenimy siły, przez którą dobro szerzy się samo z siebie.



3.


  - No, gotowe.
  - Nie, nie gotowe – sprzeciwiła się [M.K.]. – Skądże, przecież została jeszcze [V.]!
  - Rzeczywiście. – [S.] zajrzała znów do wykazu. – Numer dwudziesty: puste terrarium.
  No nie, tego jednak za wiele. Początkowo wszystko było zabawne, nawet zabawniejsze, niż myślała: [T.] ma za męża Via Appia, po której to ulicy [G.] Spacerowała z [M.], kiedy były w Rzymie. I nagle pojawiło się wspomnienie o tym, jak minąwszy Port Sebastiana, szła ze swoją francuską wychowawczynią w stronę odległego grobowca Cecylii Matelli. Równie śmieszne było, że małżonkiem [M.K.] jest nie jedna osoba, lecz trzy, ponieważ Grupa Laokoona składa się z trzech postaci, a nawet czterech, bo przecież jest tam i wąż. Rozśmieszyło je to prawie do łez. Pokładały się na ławkach, wprost dusząc się od tłumionego śmiechu. Głośno oczywiście nie miały odwagi się śmiać, ale ta siłą hamowana wesołość sprawiała, że atmosfera w klasie była jeszcze bardziej napięta, wyglądało to tak, jakby dziewczęta się upiły. Mężem [R.] została głowa, bo wisząca na ścianie reprodukcja ukazywała jedynie głowę Dawida Michała Anioła i można było umrzeć ze śmiechu z powodu tego wyjątkowego pecha, że czyjś mąż ma tylko głowę i szyję. Ale kiedy [S.] odczytała męża [G.], natychmiast prysnął jej dobry humor. Tak jak świetnie by się bawiła, gdyby puste terrarium przypadło za małżonka którejś koleżance, tak teraz poczuła się dotknięta i natychmiast się sprzeciwiła.



4.


  - Mamo, ciotka Olga ma kochanka.
  - O mój Boże! Za jakie grzechy!
  Anka nie rozumiała, co matka powiedziała: część pierwsza – funkcja fatyczna (o mój Boże!), część druga (za jakie grzechy) – niejasna. Czyje grzechy? Matki, ciotki, kochanka? I czy te grzechy to kara czy nagroda? Skutek czy przyczyna? Itede? W skrócie, matka przemówiła w typowy dla siebie sposób, to znaczy sens (w temperaturze pokojowej) okazał się płynny jak rtęć i jak rtęć – szkodliwy dla zdrowia.
  Matka znieruchomiała, jej umysł pracował na najwyższych obrotach niczym podkręcony taksometr (kto zapłaci rachunek?)(paragon czy faktura?).
  - Mówiłaś komuś? – zapytała.
  - Tylko tobie.
  W mózgu matki doszło do jakiegoś przeciążenia, spięcia. Matka roześmiała się, krótko i nerwowo. Anka nie znosiła tego śmiechu.
  - To jakiś kawał? Prawda? Ale mnie nabrałaś! – śmiała się matka. – Nie rób tego więcej! Boli mnie woreczek żółciowy.
  - Wycięto ci woreczek żółciowy dwa lata temu.
  - Nie czepiaj się nieistotnych szczegółów!
  Matka się śmiała, nerwowo oraz długo, niepewna jaką strategię obrać. Gdyby była strusiem, schowałaby głowę w piasek. Ale złożyło się inaczej: została człowiekiem.
  Matka się śmiała, Anka zaś marzyła o tym, żeby śmiech ten przerwać, za wszelką cenę. Wtedy przypomniała sobie, że zapomniała, co zrobiła: nie tylko siatkówka stała przeciwko niej. Anka wyjęła komórkę i pokazała matce zdjęcie.
  - Spójrz, mamo – rozkazała twardo, podając rodzicielce aparat.
  Na zdjęciu ciotka Olga i Janek, jej kochanek (ich wspólny kochanek). Domniemany i może niepełnoletni (nie najwyższa jakość zdjęcia nieco zamazywała wiek).
  Matka przestała się śmiać.



5.


  Kiedy opisałam potem pannę [R.] bratu i [H.], na ich twarzach pojawił się uśmiech.
  - Przesadzasz, [M.] – powiedziała nawet [H.], ale [S.] potrząsnął głową. Oznajmił, że bez przerwy widuje w sądach strażniczki pokroju panny [R.]
  - To straszliwe plemię – dorzucił. – Urodzone, by gnębić innych. Przychodzą na świat z łańcuchami wiszącymi u pasa. Matki dają im żelazne klucze, by przecierały nimi bezzębne dziąsła.
  Odsłonił własne zęby – proste, jak u [P.], podczas gdy moje wyrosły raczej krzywo. [H.] spojrzała na niego i wybuchnęła śmiechem.
  - Czy ja wiem? – powiedziałam. – Może wcale nie jest do tego stworzona, tylko każdego dnia mozolnie doskonali się w tej roli. Może prowadzi sekretny album z wycinkami z kalendarza Newgate. Jestem pewna, że tak. Opatrzyła go tytułem „Osławieni strażnicy więzienni” i wzdycha nad nim w nocnej ciszy Millbank niczym córka pastora nad żurnalem. Na te słowa [H.] zaśmiała się jeszcze głośniej, aż jej niebieskie oczy zalśniły od łez, a rzęsy pociemniały.
  Na wspomnienie jej wesołości wyobraziłam sobie, jakim spojrzeniem obrzuciłaby mnie panna [R.] na wieść o tym, że rozśmieszam bratową jej kosztem, i ciarki przebiegły mi po plecach. Na posępnym tle sektorów Millbank panna [R.] wcale nie wydaje się zabawna.



6.


  Zjechał po poręczy z taką swobodą, że chyba musiał przez całe lata ćwiczyć u siebie w zamku.
  Przyszła kolej na mnie. Cudowne uczucie! Poręcz była dłuższa i bardziej stroma niż u mnie w domu. Char złapał mnie w ramiona i okręcił się ze mną jak w tańcu.
  - Jeszcze raz! – krzyknął.
  Popędziliśmy na górę.
  - To jeszcze nic, zobaczysz, jak się będzie zjeżdżało w domu! – zawołał za moimi plecami.
  W jego domu! Czy kiedykolwiek będę miała po temu okazję?
  - No to spadam.
  I zjechał, a ja za nim. Byłam już prawie na samym dole, kiedy drzwi się otworzyły. Wylądowałam w ramionach Chara obserwowana przez zdumione twarze – twarze ojca i mojej nowej rodziny.
  Char był do nich odwrócony plecami. Znowu mnie okręcił, ale tym razem wykonał tylko pół obrotu i zręcznie postawił mnie na ziemi, po czym skłonił się przed ojcem i Mamą Olgą. Zatrzepotały poły pozbawionej guzików kurtki. Śmiał się tak, że nie był w stanie wypowiedzieć słowa.
  Ojciec wyszczerzył zęby. Mama Olga uśmiechnęła się niepewnie. Oliwia zmarszczyła czoło, nic z tego nie rozumiejąc. Alda spoglądała spode łba.
  Wykorzystałam ich zaskoczenie, by ukryć szklane pantofelki pod skrajem sukni.
  - To dla mnie wielki honor, wasza książęca mość – powiedział ojciec, dając Charowi czas, by ochłonął. Ale tego czasu było stanowczo za mało.
  - Gratuluję... – wybuch śmiechu - ...z całego serca... – śmiech - ...trafności zwrotu... – Śmiech. – Proszę mi wybaczyć. Nie śmieję się... – wybuch śmiechu - ...z ciebie. Proszę o wyrozumiałość...
  Ojciec zachichotał. Ja również zanosiłam się śmiechem, przytrzymując poręczy. Nie mogłam się powstrzymać, chociaż wiedziałam, że Alda nigdy mi tego nie wybaczy.



7.


  Dziecko, bardzo duże, wcale nie przypominało drobnej istoty, jakiej można się było spodziewać po wątłej posturze matki, i miało bardzo jasną skórę. Można było pomyśleć, że oświetla swym blaskiem wszystkie zakątki pokoju, w którym się znajduje. Właśnie spało i z trudem dało się słyszeć, iż w ogóle oddycha. Trudno sobie wyobrazić dziecko w kołysce bardziej ciche niż Psyche. Kiedy się w nie wpatrywałam, Lis podszedł do mnie cichutko i zajrzał mi przez ramię.
  - Na wszystkich bogów – wyszeptał – stary głupiec ze mnie, ale mógłbym uwierzyć, że w waszej rodzinie naprawdę płynie boska krew. Tak oto musiała wyglądać sama Helena, skoro tylko wykluła się z jaja.
  Niemowlęciem opiekowała się Batta wraz z rudowłosą kobietą o posępnym wyrazie twarzy, która (podobnie jak Batta) chętnie zaglądała do dzbana z winem. Wkrótce udało mi się odebrać dziecko z ich rąk. Na opiekunkę wyszukałam kobietę wolną, żonę wieśniaka, najuczciwszą i najzdrowszą, jaką tylko mogłam znaleźć. Odtąd obie przebywały w moim pokoju dzień i noc. Batcie było na rękę, iż ktoś wyręcza ją w pracy, Król zaś, chociaż dobrze o tym wiedział, nie zwracał na to uwagi. Lis mawiał do mnie: „Nie nadwerężaj swych sił, córko, tak ciężkim brzemieniem, nawet jeśli to dziecko jest piękne jak bogini”. Ale ja tylko odpowiadałam śmiechem. W całym moim życiu nigdy się tyle nie śmiałam, co wówczas. Brzemię? Traciłam czas przeznaczony na sen głównie na spoglądanie z radością na Psyche. Śmiałam się, ponieważ ona uśmiechała się nieustannie. A po raz pierwszy zaczęła się uśmiechać, zanim skończyła trzy miesiące, mnie zaś zaczęła rozpoznawać (chociaż Lis miał odmienne zdanie), nim skończyła dwa.



8.


Śmiejesz się, lecz coś tkwi poza tem.
Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków...
Przecież ja jestem niebem i światem?
Sam mówiłeś przeszłego roku...



9.


Wieczory zaś upływały im na wspólnych rozmowach i lekturze. Dyskutowali o wszystkich sprawach tego świata, a czasami szli w tych dysputach jeszcze dalej, ku innym rzeczywistościom. Często [B. Z.] aż trząsł się w posadach od ich radosnego śmiechu.
  - Ależ ty się pięknie śmiejesz – powiedział któregoś dnia [B.] – Sam mam ochotę się śmiać po to tylko, żeby ciebie sprowokować do śmiechu. Kryje się w nim coś niezwykłego, jakby twój śmiech był zaledwie zwiastunem tej radości, którą nosisz w sobie. Czy zanim tu przybyłaś, też potrafiłaś się tak serdecznie śmiać, moja ty Księżycowa Księżniczko?
  - Dawniej w ogóle się nie śmiałam, naprawdę. Czasami uprzejmie chichotałam, gdyż tego po mnie oczekiwano. Teraz nie muszę się już zmuszać – śmiech przychodzi sam, jest czymś naturalnym.
  [V.] zauważyła, że i [B.] śmiał się częściej niż przedtem, a poza tym był to zupełnie inny śmiech – spontaniczny i szczery. Rzadko pobrzmiewała w nim nuta cynizmu, której tak nie lubiła. Czy mógł się w ten sposób śmiać ktoś o nieczystym sumieniu? A jednak [B.] nie był zapewne bez winy.



10.


  - To ma swoje słabe strony – zaczęła rozwijać wątek [A.]. – Niełatwo jest od urodzenia żyć w domu pełnym kobiet, które tak przemożnie cię kochają, że w końcu się dusisz od nadmiaru miłości. W domu, w którym jesteś jedynym dzieckiem, ale musisz być dojrzalsza niż wszyscy dorośli wokół ciebie. Jestem wdzięczna, że posłano mnie do pierwszorzędnej szkoły i zapewniono mi bodaj najlepsze wykształcenie, jakie w tym kraju jest osiągalne. Ale one niestety oczekują, że uda mi się w życiu wszystko, co im się nie udało. Rozumiesz?
  [A2] chyba rozumiała, niestety.
  - No i w sumie musiałam harować jak koń, żeby spełnić wszystkie ich marzenia naraz. Zaczęłam się uczyć angielskiego, kiedy miałam sześć lat, i wszystko byłoby dobrze, gdyby umiały na tym poprzestać, rozumiesz? Ale po roku zapisały mnie na prywatne lekcje francuskiego. Jak skończyłam dziewięć lat, kazały mi przez okrągły rok ćwiczyć na skrzypcach, chociaż było jasne, że nie mam najmniejszej ochoty ani talentu. Potem niedaleko naszego domu powstało lodowisko, więc ciotki postanowiły, że zostanę łyżwiarką. Marzyło im się, że będę odstawiała zgrabne piruety przy dźwiękach hymnu narodowego, w błyszczącej sukience. Miałam być turecką Katariną Witt! Już niebawem rysowałam na lodowisku spirale, raz po raz przewracając się na tyłek po nieudanych piruetach. Do dziś ciarki mnie przechodzą, gdy słyszę zgrzyt łyżew po lodzie.
  [A2] z uprzejmości powstrzymała się od śmiechu, chociaż nie było to łatwe wobec wizji [A.] wykonującej piruety podczas międzynarodowych zawodów.
  - A potem oczekiwały, że wyrośnie ze mnie biegaczka na długie dystanse. Gdybym wystarczająco pilnie trenowała, mogłabym zostać wspaniałą zawodniczką i reprezentować Turcję na olimpiadzie! Wyobrażasz sobie, jak startuję w maratonie kobiet z tym swoim wielkim biustem? Allahu, zlituj się!
  Tym razem [A2] nie powstrzymała się od śmiechu.



11.


  Z głębi domu, z kuchni, w której [A.] wieczerzę gotowała, doleciało grube i długie bełkotanie indyka, przy którym wybuchnął srebrny i nieposkromiony śmiech dziewczęcy.
  - Cha, cha, cha, cha, cha! – nieskończoną, zda się, gamą śmiała się dziewczyna.
  - Bołtu-bołtu-bołtu – śmiechowi jej wtórowało wyborne naśladowanie indyczego krzyku.
  - [M.], widzi pani, już rok do [A.] chodzi i chce z nią żenić się. Może co z tego i będzie, tylko nie zaraz, bo stryj i ja nie pozwolimy jej w szesnastu latach za mąż wychodzić. Jeżeli wiernie kocha, to niech jakich lat dwa albo i trzy poczeka, póki dziewczyna wzmocni się w sobie i pomądrzeje. Drugiemu smętny byłby ten odkład, a jemu nie! Zawsze wesoły i wszelakich konceptów pełno mu w głowie. Ja temu dziwuję się, bo choć z przyrodzenia smętliwy nie jestem, ale kiedy w jakich zamiarach swoich przeciwności doświadczam, to, zdaje się, do grobu poszedłbym zaraz.



12.


- Ludzkość traktuje siebie zbyt serio. To grzech pierworodny świata. Gdyby człowiek jaskiniowy znał śmiech, cała historia innym poszłaby torem.
- Bardzo mnie pan pocieszył – zaświergotała księżna. – Zawsze się poczuwałam do winy, przychodząc do pańskiej ciotki. Bo właściwie to East End wcale mnie nie interesuje. Odtąd będę mogła bez rumienienia się patrzeć jej w oczy.
- Rumieniec bywa bardzo twarzowy – zauważył lord [H.].
- Och, tylko póki człowiek jest młody – odparła. – Gdy taka stara kobieta jak ja się rumieni, jest to zawsze bardzo zły znak. Lordzie [H.], chciałabym, aby mi pan podał sposób odzyskania młodości.
Lord [H.] zamyślił się na chwilę.
- Przypomina sobie księżna jakiś wielki błąd popełniony w młodości? – spytał, patrząc na nią.
- Ach, całą masę błędów! – zawołała.
- Proszę je popełnić na nowo – rzekł poważnie. – Chcąc odzyskać młodość, trzeba tylko powtórzyć dawne szaleństwa.
- Cudowna teoria – powiedziała. – Muszę ją wypróbować.
- Niebezpieczna teoria – padło z cienkich warg sir [T.]. Lady [A.] potrząsnęła głową, lecz była rozbawiona. Pan [E.] słuchał z natężoną uwagą.
- Tak – mówił dalej lord [H.] – to jedna z największych tajemnic życia. Dziś przeważna część ludzi umiera na epidemię zdrowego rozsądku. Za późno poznajemy, że jedyną rzeczą, której nie należy żałować, to nasze błędy.
Śmiech obiegł całe towarzystwo.



13.


- Jaka paczka? – powiada. – O żadnej paczce ja nic nie wiem.
Wtedy ja mówię:
- Dobrze wiesz, jaka paczka. A gospodarz widział, jak ty rano z paczkami z domu wychodziłaś.
A ona jak wyzwierzy się na mnie:
- Mam ja gdzieś ciebie i twojego gospodarza razem! Też kawaler znalazł się! Nawet kolacji ani śniadania zjeść nie dał! Paczka mu zginęła! Idź i szukaj!
- [N.]! – powiedziałem. – Lepiej oddaj wszystko po dobremu, bo będę musiał na ciebie zameldować.
A ona wprost krzyczy:
- Idź i melduj! Ja pierwsza zamelduję, że ty spekulacją zajmujesz się! Też uczciwy znalazł się! Pewnie sam jakiejś kobiecie rzeczy wykradł!
- Rzeczy były moje własne.
- Tak, własne! – krzyczy. – Chyba w babskich koszulach i majtkach chodzisz!... Jeśli własne, to czemużeś je pod łóżkiem chował?!
A jej koleżanki jak zaczną trajkotać, jak zaczną krzyczeć i śmiać się ze mnie, to ja nie wiedziałem, co i robić. Powiedziałem ja do [N.] spokojnie:
- [N.], nie będę ja o tamtych rzeczach nikomu meldował, ale to tylko ci powiem, że podle ze mną obeszłaś się. Nie spodziewałem się tego po tobie. Ty przecież nawet tamtego sabotażystę, którego my w kinie na obrazie widzieli, pożałowałaś. A mnie tak skrzywdziłaś!
- Pożałowałam go – mówi – bo był przystojny chłopak. A ty co?... Nos jak śliwa. Uszy sterczą. Mały... pod pachę innemu schowasz się. Do tego jeszcze podły. Nawet herbatą mnie nie napoiłeś. Darmo moją miłość wykorzystałeś!
Jak zaczną one wszystkie mnie wymyślać i śmiać się ze mnie, to koło nas ludzie się zebrali. Niektórzy śmieją się i Sowieckom rację przyznają. Zrozumiałem ja, że nic z tego nie wyjdzie i że przepadły moje rzeczy.



14.


  - Zgroza! – wykrzyknęła panna [X] – W życiu nie słyszałam czegoś tak okropnego. Jak ukarzemy go za te słowa?
  - Nic prostszego, jeśli ma pani ochotę – odrzekła [Y] – Wszyscy umiemy pastwić się nad sobą i dręczyć wzajemnie. Proszę mu dokuczać. Wyśmiać go. Skoro jesteście w tak zażyłych stosunkach, na pewno sama pani wie, jak to zrobić.
  - Ależ skąd. Zapewniam panią, że nasza zażyłość akurat tego mnie nie nauczyła. Dokuczać takiej oazie spokoju! Nie, nie. Sądzę, że i tu miałby nad nami przewagę. Zaś co do wyśmiewania, chyba nie znalazłybyśmy ku temu powodu. Wygląda na to, że pan [Z] może sobie pogratulować.
  - A więc nie można się z niego śmiać! – zawołała [Y]. – Cóż za nieoczekiwany przywilej. I oby niecodziennym pozostał: posiadanie wielu takich znajomych stanowiłoby dla mnie niepowetowaną szkodę. Uwielbiam się śmiać.
  - Panna [X] – wtrącił pan [Z] – jest dla mnie zbyt łaskawa. Najmędrsi i najszlachetniejsi z ludzi, nie, ich najmądrzejsze i najszlachetniejsze poczynania bywają śmieszne w oczach osoby, dla której głównym celem w życiu jest dowcipkowanie.
  - Z pewnością takie osoby istnieją – odparła [Y] – lecz mam nadzieję, że do nich nie należę. Mam też nadzieję, że nie wyśmiewam nigdy tego, co mądre i szlachetne. Przyznaję, że głupstwa, nonsensy oraz dziwactwa mnie bawią i wyśmiewam je, jeśli tylko mogę. Sądzę jednak, że jest pan wolny od tych wad.



15.


Robi sobie błyskawiczną rozgrzewkę, podskakując w miejscu i boksując powietrze. Więc jednak poważnie mu nie zaszkodziło. Przebiega latrynę od jednego końca do drugiego. Im bardziej robi się rozluźniony i zwinny, tym sztywniejsza i bardziej spięta zaczyna być nauczycielka. Niestety, znowu całkowicie schowała się w swojej skorupie. [K.] próbuje ją pobudzić do życia delikatnymi klepnięciami w kark i klapsami otwartą dłonią w policzki. Już ją prosi, żeby się troszkę uśmiechnęła. Co tak poważnie, piękna pani? Życie jest poważne, a sztuka radosna. A teraz wychodzimy na świeże powietrze, bo, jeśli ma być szczery, tego właśnie przez ostatnie długie minuty najbardziej mu brakowało. W wieku [K.] łatwiej zapomnieć o szoku, niż kiedy się ma lata [E.].
[K.] wypada na korytarz i odbywa tam trening w biegu sprinterskim na trzydzieści metrów. Oddychając gwałtownie, mija w pędzie [E.], raz w jedną, raz w drugą stronę. Głośnym śmiechem wyładowuje swoje zakłopotanie. Grzmiąco czyści nos. Przysięga, że następnym razem pójdzie o wiele lepiej! Ćwiczenia czynią kobietę mistrzem. [K.] wybucha dźwięcznym śmiechem.



16.


To, co się stało potem, najlepiej zapamiętają Mark i Matze, którym kolor czerwony już zawsze będzie przypominał płonące włosy Nazan; zachodzące słońce, czerwone światło na przejściu dla pieszych, truskawki, to wystarczy, by przywołać ciąg obrazów z tamtej nocy w Owocowym Raju. Która była pierwsza? Baobab! Mark i Matze widzieli, jak zerwała chustkę z głowy i jej włosy zaplecione w warkoczyki zatańczyły jak węże, mówiłem, że węże! wrzasnął Mark, węże! smoki! tygrysy! zawtórował mu Matze. Wtedy Baobab cisnęła o ścianę słoikiem pełnym dżemu, chwilę po niej Białorusinka Kalina przywaliła drugim, aż echo poszło po Raju. Job twoju mać, jak ja nienawidzę dżemów! Paszły won, przecz z dżemami, [D.] roześmiała się, nabrała pełne garści rozdrobnionych truskawek i obrzuciła nimi Sarę, ta ochlapnęła Czeszkę od stóp do głów pulpą zaczerpniętą wiadrem z kadzi. Czeszka starła maź z twarzy, zamrugała powiekami, powiedziała coś o rukach i krwawiączce, chlapnęła [D.] w odwecie, a dostało się też Nazan, która była teraz cała czerwona, wokół głowy świeciła jej jakby aureola, mokry fartuch przylegał do ciała. Truskawkowa maź spływała kobietom po twarzach i dekoltach, malinowy mus lepił włosy, łaskotały jego strużki między piersiami, truskawkowy sok wędrował w dół pleców i brzucha. Mark i Matze jeszcze nigdy nie widzieli takiej zabawy, dlaczego kobiety dopiero teraz wpadły na coś, na co oni mieli ochotę już od początku? A może im się to wszystko wydaje? Może to tylko piękny sen? Nieważne, nabrali po wiadrze owocowej pulpy i niechby ktoś spróbował zatrzymać teraz Marka i Matze, niechby ktoś spróbował powiedzieć, zostaw to, ty debilu pieprzony, niedojebku. [D.] i Sara, Baobab i Nazan, Białorusinka i Czeszka śmiały się coraz głośniej, przyłączyły się do nich dwie Niemki z Enerdowa, mała pulchna i duża chuda, i to któraś z nich podkręciła jeszcze głośniej niemieckie szlagiery. Tanzen! Zawołała duża chuda, rozpięła fartuch i ruszyła ostro, melodia w rytmie umpa-umpapa pasowała o wiele lepiej do tańca niż do pracy.



17.


"Powiedz, czerwiu, gdzie jest tysiąc obiecanych w niebo ścieżek?"
A on tylko popatrzył - i nic nie rzekł, nic nie rzekł...

"Powiedz, czerwiu, czy Bóg widział moje męki, moje żale?
I czy jest On w niebiosach, czy też nie ma Go wcale?" -

A on zadarł pysk ku niebu i mackami ruszył dwiema
I pokazał na migi, że go nie ma, bo - nie ma!

Więc ku snowi wieczystemu uchyliła nieco czoła
I spojrzała w zaświaty, a tam nicość dookoła!

A tam - nicość, rozścierwiona od padołów aż do wyżyn!
I tańcował, i śmiał się biały szkielet [J.]...



18.


  Nie możemy pominąć jednego szczegółu: [X] miał siłę fizyczną, którą nie dorównywał mu żaden z więźniów. Przy ciężkiej pracy, przy ściąganiu liny, przy wyciąganiu windy [X] starczał za czterech ludzi. Podnosił i dźwigał nieraz na plecach ogromne ciężary, a czasem zastępował sam ów przyrząd zwany lewarem, a który nazywano dawniej orgueil. Nawiasem mówiąc, stąd pochodzi nazwa ulicy Montorgueil w pobliżu paryskich hal. Toteż towarzysze przezywali go Jan Lewar. Pewnego razu, gdy naprawiano balkon ratusza w Tulonie, przepiękna kariatyda dłuta Pugeta, podpierająca ten balkon, oderwała się i groziła runięciem. [X], będący wówczas w pobliżu, podtrzymał ramieniem kariatydę, póki nie nadbiegli inni robotnicy.
  Jego zręczność przewyższała jeszcze siłę. Niektórzy galernicy, nieustannie marzący o ucieczce, dochodzą w końcu do tego, że z siły i zręczności czynią prawdziwy kunszt. Jest to kunszt mięśni. Więźniowie, wiecznie śledzący zawistnym okiem muchy i ptaki, uprawiają codziennie tajemnicze ćwiczenia z dziedziny statyki. Piąć się pionowo w górę i znaleźć punkt oparcia na niewidocznym dla oka występie było zabawką dla [X]. Wparłszy się plecami w kąt wytworzony przez załamanie murów budynku, wytężywszy grzbiet i nogi, podpierając się łokciami i piętami o chropowatość kamienia, jakimś magicznym sposobem piął się w górę do wysokości trzeciego piętra. Niekiedy wchodził tak aż na dach więzienny.
  Mówił mało. Nie śmiał się wcale. Trzeba było najwyższego wzruszenia, aby raz lub dwa razy do roku wydrzeć zeń ponury śmiech galernika, który brzmi niby echo śmiechu szatana. Zdawało się, że nieustannie wpatruje się w coś przerażającego.
  W istocie pochłaniały go ciężkie myśli.



19.


  - Ale... – wyjąkała Galinda. – Ale dlaczego przyjechałaś? Coś się stało?
  - Przyjechałam, ponieważ głupio wspomniałam o twoim zaproszeniu paniczowi Boqowi, a on uznał to za znak od Nienazwanego Boga i okazję do wizyty.
  Panna Pfanee nie zdołała się już dłużej opanować i padła na podłogę chatki, zanosząc się śmiechem.
  - Co? – spytała Szenszen. – O co chodzi?
  - O jakim zaproszeniu mówisz? – spytała Galinda.
  - Nie muszę ci go chyba pokazywać? – spytała Elfaba. Po raz pierwszy odkąd Boq ją znał, wyglądała na zmieszaną. – Nie muszę chyba udowadniać...
  - Najwyraźniej uczyniono to, żeby mnie zawstydzić – oświadczyła Galinda, patrząc na skręcającą się ze śmiechu Pfanee. – Upokorzono mnie dla zabawy. To nie jest zabawne, panno Pfanee! Mam wielką ochotę cię... kopnąć!
  Właśnie w tej chwili Grommetik dotarł na skraj kępy świętolatawców. Na widok głupiego, miedzianego „cosia”, chwiejącego się na skraju kamiennego stopnia, panna Szenszen przyłączyła się do niekontrolowanych wybuchów śmiechu panny Pfanee z taką siłą, że aż musiała się oprzeć o słup chatki. Nawet ama Spinacz uśmiechnęła się do siebie i zaczęła składać robótkę.
  - Ale o co chodzi? – spytała Elfaba.
  - Czyś ty się urodziła, żeby mnie prześladować? – spytała ją Galinda łzawo. – Czy ja się prosiłam o twoje towarzystwo?
  - Nie – powiedział Boq. – Nie, panno Galindo, proszę już nie mówić ani słowa więcej. Jest pani zdenerwowana.
  - Ja... napisałam... ten... list! – wykrztusiła Pfanee między atakami śmiechu. Awaryk też zaczął chichotać, a oczy Elfaby zrobiły się wielkie i nieco mętne.



20.


  - Idiotko – przemawiała rozumna połowa jej głowy – opanuj się, do cholery! Opanuj się!
  Nie zdawała sobie sprawy, że mówi na głos, dopóki nie zorientowała się, że Feliks przy tablicy przerwał i zmarszczył czoło.
  - [A.]? Co powiedziałaś?
  Zasłoniła usta ręką.
  - Nic – odpowiedziała. - Przepraszam. Upuściłam coś...
  [F.] uniósł brwi.
  - Coś? Co?
  - Gumkę do włosów – wybąkała [A.]. - Chociaż właściwie nie upuściłam. Tylko tak mi się wydawało...
  Aż do tej chwili pozostali uczniowie siedzieli w swoich ławkach tak jak zawsze, jedni rozparci i znudzeni, inni w pełnej skupienia pozycji nad otwartym zeszytem, jeszcze inni pochylając głowę nad intensywnie produkowanymi bazgrołami. Teraz jeden po drugim podnosili wzrok i odwracali się w jej stronę. [T.] z pierwszej ławki wykrzywił wargi, układając je w bezgłośne: „Debilka!”.
  [F.] stał wciąż z uniesioną ręką, jakby zamierzał napisać coś na tablicy.
  - Pozwól, że się upewnię – powiedział, znów unosząc brwi. - Przeklinasz, ponieważ upuściłaś gumkę? Chociaż tak naprawdę jej nie upuściłaś?
  [A.] spróbowała się uśmiechnąć. Za jej plecami narastał cichy chichot.
  [F.] przesunął wzrokiem po klasie i też lekko się uśmiechnął.
  - Czy dobrze zrozumiałem?
  [A.] przełknęła ślinę i wyprostowała się.
  - Tak.
  - Zatem możemy kontynuować lekcję? Nie narażając się na kolejne inwektywy z twojej strony?
  - Tak.
  - Możesz uznać, że to przesada, ale coś takiego naprawdę utrudnia mi pracę. Szczególnie jeżeli ludzie przeklinają zgubione rzeczy, które tak naprawdę nie zginęły. Jeśli na przykład wyzywają od idiotek swoją gumkę do włosów...
  [A.] spuściła wzrok, patrząc na ławkę, słyszała jak chichot dziewczyn za jej plecami zamienia się w głośny śmiech; włączyło się weń kilku chłopaków, rycząc: Uuuuu! Uuuuu! Uuu! [F.] zamachał rękami, nagle przerażony burzą, którą sam wywołał. Teraz chodziło o śmiech dziewczyn, wrzaski chłopaków i strach [F.]. [A.] została już zapomniana.



21.


  Gdzieś ze ściany spłynął cieniutki chichot.
  - Kto tu jest? - szepnęłam przejęta strachem. - Kto tu jest?
  Chichot powtórzył się, jeszcze cieniej niż poprzednio, i umilkł.
  Poczułam zimny pot na czole, zęby mi zaszczękały, przypomniałam sobie te wszystkie historie o zmorach, strzygoniach, wąpierzach, opowiadane przy blasku łuczywa w czeladnej. Jeżeli czarne, lodowate paluchy ścisną mi szyję, nikt nie usłyszy przedśmiertnego rzężenia. Znajdą mnie rano, panna [F.] obejrzy mnie fachowo. „Ani chybi zmora” - powie i będzie miała słuszność.
  - Hi! hi! Hi! - odezwało się, tym razem już zupełnie blisko.
  - Kto tu? - zaszeptałam przez ściśnięte gardło.
  Długa chwila ciszy i nagle:
  - Ja.
  - Co za ja?
  - Dytko – odpowiedziała mi ciemność.
  Przytuliłam się do ściany, niech to chichoczące w ciemności nie rzuci się na mnie z tyłu.
  - Czego ty się boisz, [M.]?
  Nie odpowiedziałam, bo co miałam odpowiedzieć?
  - Nigdy nie przypuszczałem, że jesteś taka nieśmiała. To coś nowego. Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
  - Bo nie.
  - To już lepiej. Jak sądzisz, kto ja jestem?
  - Nic mnie to nie obchodzi – odwarknęłam, zbierając resztki odwagi.
  - Szkoda. Masz tu zamiar pozostać na zawsze? - zachichotało z ciemności. - Bo jeśli tak...
  - Nie!
  - Nie?
  - Nie! Powiedz w tej chwili, jak się stąd wydostać.
  - Mamy już temat do rozmowy, co stwierdzam z prawdziwą radością. Chcesz stąd uciec, prawda? A możesz mi powiedzieć, jak się tutaj znalazłaś?
  - Przez lustro.
  - Pięknie. Ale dlaczego powędrowałaś przez lustro w drugą stronę?
  - Nie wiem.
  - A przecież lubiłaś zawsze zagadki. Czy nie masz ochoty się zastanowić?
  - Nie mam. To mnie nie obchodzi. Chcę wrócić! Teraz, zaraz.
  Cienki śmieszek urwał się w ciemności.



22.


Fabuła: pokaźna, obleczona w purpurę, leżąca na wznak i wyjąca postać jest ciągnięta po posadzce przez aktorów przebranych za diabły. Szatani są czterej: jeden przypada na każdą kończynę zmarłego mężczyzny. Diabły noszą maski. Mają trójzęby, którymi dźgają kardynała, wywołując jego skamlenia, wicie się z bólu i podrygi. Łudził się, że jego dostojność odszedł, nie cierpiąc, lecz Cavendish wyprowadził go z błędu. Kardynał umarł w pełni przytomny, rozprawiając o królu. Wybudził się ze snu i spytał: co to za cień skrada się po ścianie?
  Książę Norfolk przechadza się po wielkiej sali, rechocząc.
  - Dobre, nie? Dobre wystarczająco, by opublikować to drukiem! A niech mnie wszyscy święci, to właśnie uczynię! Każę to wydrukować, by mieć co zabrać do domu, i w Boże Narodzenie obejrzymy to jeszcze raz.
  Anna, siedząc, śmieje się, pokazuje palcem, bije brawo. Nigdy wcześniej jej takiej nie widział: jaśniejącej, promieniejącej. Henryk tkwi nieruchomo jak głaz u jej boku. Czasem parska śmiechem, lecz on jest zdania, że gdyby podeszło się dość blisko, można by zobaczyć strach w jego oczach. Kardynał turla się po podłodze, wymierza na oślep kopniaki demonom, one jednak nie przestają go dręczyć w swych czarnych wełnianych kostiumach i krzyczeć:
  - No, Wolsey, musimy cię zaprowadzić do piekła, bo nasz pan, Belzebub, czeka z kolacją.



23.


  W pewnym momencie jakiś facet w niebieskiej sportowej koszuli, czarnych obcisłych spodniach i kowbojskich butach oderwał się od drzwi baru, wyłonił się spod pasiastej markizy i zaczął zbliżać się do naszej taksówki lekko kołyszącym się krokiem. Od razu wiedziałam, że nie chodzi mu o mnie, ale, oczywiście, o [D.]. Przemknął się zręcznie pomiędzy samochodami i wsunął głowę przez nasze otwarte okienko.
  - A cóż to, jeżeli można zapytać, dwie ładne samotne panienki robią w taksówce w taki piękny wieczór?
  Uśmiechnął się szerokim, durnym uśmiechem prosto z reklamy pasty do zębów.
  - Jedziemy na przyjęcie – wymknęło mi się, a to z tej przyczyny, że [D.] nagle zupełnie zidiociała i tylko coś tam kręciła przy swoim białym, koronkowym pokrowcu na torebkę.
  - To nuda – oświadczył młody człowiek. - Proponuję, żeby panie wypiły ze mną jednego w tym oto barku. Czeka tam na mnie kilku przyjaciół.
  Wskazał nam grupę dość dziwacznie ubranych młodzieńców, którzy stali pod markizą. Obserwowali go od samego początku, a teraz, kiedy spojrzał na nich, wybuchnęli śmiechem.
  Śmiech ten powinien być dla mnie ostrzeżeniem. Taki to był niezbyt głośny, wszechwiedzący rechocik, ale w tej samej chwili samochody zaczęły ruszać i wyglądało mi na to, że jeżeli nie zdecydujemy się szybko, to za dwie sekundy będziemy żałowały, że nie skorzystałyśmy z okazji obejrzenia Nowego Jorku z innej nieco strony niż zaplanowali nasi opiekunowie z redakcji magazynu.
  - No i jak, [D.]? - zapytałam.
  - No i jak, [D.]? - powtórzył za mną młody człowiek i dalej się uśmiechał. Do dzisiejszego dnia nie wiem, jak wyglądał, kiedy nie miał tego uśmiechu na twarzy. Wydaje mi się, że uśmiechał się przez cały wieczór. To musiała być jego druga natura. Ten uśmiech.
  - No, niech będzie – powiedziała [D.] do mnie. Otworzyłam więc drzwiczki i wysiadłyśmy z taksówki w momencie, w którym właśnie mogła posunąć się naprzód o kilka metrów. Pobiegłyśmy w stronę baru. Za nami rozległ się straszliwy zgrzyt hamulca i kilka głuchych stuknięć.
  - Hej, zaraz! - Nasz taksówkarz, wściekły i purpurowy na twarzy, wysunął głowię. - Co to ma znaczyć?
  Zatrzymał się tak gwałtownie, że taksówka jadąca za nim musiała stuknąć go w bagażnik, a wszystkie cztery znajdujące się w niej dziewczyny obsunęły się. Widziałyśmy, jak się gramolą i wierzgają nogami.
  Młody człowiek roześmiał się, odprowadził nas na chodnik, wrócił do taksówki i wręczył kierowcy banknot.



24.


  Oto drogi stary przyjaciel, sir [H.].
  - Kochany sir [H.]! - powiedziała, zbliżając się do starca o pięknej twarzy, który sam namalował więcej złych obrazów, niż jacykolwiek dwaj inni akademicy z dzielnicy St. John's Wood razem wzięci. (Malował wyłącznie krowy stojące o zachodzie słońca nad brzegiem strumienia, a ponieważ nieźle umiał podchwycić ruch, niekiedy te jego krowy stały z jednym przednim kopytem wzniesionym i odrzuconymi do tyłu łbami i wtedy tytuł obrazu brzmiał: Zbliża się ktoś obcy. Całe jego życie – obiadki na mieście, wyścigi – opierało się niczym na fundamencie na tych krowach stojących o zachodzie słońca nad brzegiem strumienia).
  - Z czego pan się tak śmieje? - spytała. Bo [W.T.], sir [H.] i [H.A.] śmiali się głośno i wesoło. Ale gdzie tam! Sir [H.] nie mógł powtórzyć [K.] (chociaż naprawdę bardzo ją lubił, uważał, że jest ideałem swojego typu urody, i groził, że ją namaluje) historyjek z music-hallu. Zaczął krytykować żartobliwie jej przyjęcie. Nie dostał koniaku. Nie nadaje się, powiedział, do tak wytwornego towarzystwa. Ale mimo to ją lubi, szanuje ją, chociaż z winy tych jej przeklętych wykwintnych manier wielkiej damy nie może prosić, żeby mu [K.D.] siadła na kolanach. I oto z drugiego końca salonu idzie ku nim ognik błędny, idzie migotliwe promieniowanie – stara pani [H.] idzie, wyciągając ręce, jak gdyby chciała je ogrzać w cieple jego śmiechu (anegdotka o księciu i damie); bo dziwna rzecz, ale jego śmiech jakby uspokajał wątpliwości, które nękają ją czasem, gdy zbudziwszy się wczesnym rankiem, nie chce dzwonić na pokojówkę i prosić o filiżankę herbaty: czy na pewno wiadomo, że człowiek musi umrzeć?



25.


  A potem odkrył, że to, co mu w Bogu przeszkadza, to boska płeć.
  I wtedy, nie bez pewnego poczucia winy, ujrzał go w ramkach lufcika jako kobietę, Bożycę, czy jak ją tam nazwać. Przyniosło mu to ulgę. Modlił się do niej z łatwością, której nie czuł nigdy przedtem. Mówił do niej jak do matki. Trwało to jakiś czas, ale w końcu zaczął tej modlitwie towarzyszyć nieokreślony niepokój, który objawiał się w ciele falami gorąca.
  Bóg był kobietą, potężną, wielką, wilgotną i parującą jak ziemia na wiosnę. Bożyca istniała gdzieś w przestrzeni, podobna do burzowej chmury pełnej wody. Jej potęga była przytłaczająca i przypominała [I.] jakieś dziecięce doznanie, którego się bał. Za każdym razem, kiedy się do niej zwracał, odpowiadała mu uwagą, która go kneblowała. Nie mógł już dalej mówić, modlitwa traciła wszelki wątek, wszelką intencję, od Bożycy niczego nie można było chcieć, można ją tylko chłonąć, oddychać nią, można się w niej rozpłynąć.
  Któregoś dnia, gdy [I.] wpatrywał się w swój kawałek nieba, doznał olśnienia. Zrozumiał, że Bóg nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. Poznał to, gdy wypowiadał słowo „Boże”. W tym słowie znajdowało się rozwiązanie problemu płci Boga. „Boże” brzmiało tak samo jak „słońce”, jak „powietrze”, jak „miejsce”, jak „pole”, jak „morze”, jak „zboże”, jak „ciemne”, „jasne”, „zimne”, „ciepłe”... I. z przejęciem powtarzał odkryte prawdziwe boskie imię i za każdym razem wiedział coraz więcej i więcej. Boże było więc młode, a jednocześnie istniało od początku świata albo i wcześniej (bo „Boże” brzmi jak „zawsze”), było niezbędne do wszelkiego życia (jak „pożywienie”), znajdowało się we wszystkim („wszędzie”), lecz gdy się je próbowało znaleźć, nie było go w niczym („nigdzie”). Boże było pełne miłości i radości, ale bywało też okrutne i groźne. Miało w sobie wszystkie cechy, przymioty, które są obecne w świecie , i przyjmowało postać każdej rzeczy, każdego zdarzenia, każdego czasu. Tworzyło i niszczyło albo pozwalało, żeby stworzone niszczyło się samo. Było nieprzewidywalne jak dziecko, jak ktoś szalony. W pewien sposób było podobne do [I.M.]. Boże istniało w sposób tak oczywisty, że [I.] dziwił się, jak mógł kiedyś nie zdawać sobie z tego sprawy.
  To odkrycie przyniosło mu prawdziwą ulgę. Gdy o tym myślał, gdzieś w środku rozpierał go śmiech. Dusza [I.] chichotała.



26.


  Nagle, ku przerażeniu wszystkich, obie damy wybuchnęły jednakowym cienkim piskiem: - Iiiii!!! - po czym rzuciły się na siebie jak tygrysice, obłapiły dość silnie i zaczęły zataczać się po korytarzu od ściany do ściany.
  - Na Jowisza – jęknął ojciec [X], pojawiając się na to wszystko w przedpokoju. Był już ubrany wytwornie, ale wciąż jeszcze zgięty wpół wskutek swojej nieposkromionej boleści. Lecz, choć pochylony pod kątem prostym, głowę trzymał dzielnie wzniesioną na łabędziej szyi, rzucając przy tym orle spojrzenia, co dawało efekt doprawdy silny. - O cóż tu chodzi?
  - Nie wiem, tato – odparła [I.], śmiejąc się nerwowo. Pytająco spojrzała na swego ukochanego, który udzielił jej, nikłego co prawda, wsparcia moralnego, ściskając za rączkę, lecz po chwili znów utkwił zdumiony wzrok w obu paniach.
  Te tymczasem, wciąż się obejmując i piszcząc, przetoczyły się do zielonego pokoju, gdzie padły na kanapę, wciąż się nie wypuszczając z objęć, i wybuchnęły wariackim śmiechem.
  - Matko Boska, jakie to dziwne – drżącymi wargami wyrzekła [I.] do narzeczonego. - Nie tak wyobrażałam sobie pierwsze spotkanie naszych matek.
  - Może są po prostu zszokowane – wyraził przypuszczenie roztropny ojciec [X] - Napięcie oczekiwania mogło być zbyt silne. To się zdarza.
  - Rzeczywiście – przyznał [M.P.]. - Mama była bardzo stremowana.
  - Nasza też! - wyjawiła [I.].
  Na kanapie w zielonym pokoju działy się nadal rzeczy dziwne.
  - A ja sobie zrobiłam manicure! - wykrzyknęła mama [X]., na co przyszła teściowa [I.] omal nie umarła ze śmiechu i zawołała:
  - Ja też!!! - wystawiając przed siebie rozcapierzoną dłoń.
  [P.] i [N.] najpierw oglądały całą scenę ze zdumieniem, potem zaczęły się uśmiechać, a wreszcie, zerknąwszy po sobie, popadły w nieustającą wesołość, która doszła do zenitu, kiedy obie matki narzeczonych popatrzyły na swoje fryzury, pokazując na nie palcami, po czym znowu zaczęły się pokładać ze śmiechu.
  Upchnięci w kuchni Gwiazdor i Aniołek poczuli się odrobinę zapomniani.
  - Ty, co jest grane? - chciała wiedzieć [E.].
  - Żebym to ja wiedział – odparł [T.].
  Zbliżyli się dyskretnie do drzwi zielonego pokoju, w których i tak już było ciasno, gdyż zgromadzili się tam wszyscy obecni w domu członkowie rodziny.
  - Ty stara wariatko! - krzyknęła mama [X], klepiąc przyszłą teściową córki po głowie.
  - Tylko nie stara, smarkulo, tylko nie stara! - pisnęła mama [P.] i rzuciła się całować mamę [X] z dubeltówki. Potem obie jednocześnie spojrzały na stłoczoną w drzwiach, osłupiałą gromadkę i na ten widok obie ryknęły homeryckim śmiechem.



27.


Śpiewała wesoło – i nagle w śmiech,
Sam śpiew ją rozśmieszył: że śpiewa.
I śmiech zaczął sypać ze śmiechem jak śnieg,
I śmieje się, śmieje, zaśmiewa.

Bo jak tu się nie śmiać? Wydłuża się głos
I dźwięki, i dzwonki nawija
Na nuty, na nitki, na strunki, jak włos,
I piankę ze srebra ubija.



28.


  - Jak dotąd nie odnotowano zaginięcia żadnego trutnia – odparła [A.], rozmyślając o francuskiej pokojówce, która schroniła się w westminsterskim ulu po zniknięciu swego pana tułacza.
  - Czy to oficjalne oświadczenie? Czy może informacja samego źródła? - spytał lord [A.], z wdzięcznością poklepując jej dłoń.
  [A.] wiedziała, że pyta o dane BUR-u. Tego nie umiała powiedzieć.
  - Lord [M.] i ja aktualnie nie rozmawiamy ze sobą – rzuciła tonem wyjaśnienia.
  - Ojej, a to dlaczego? Kiedy rozmawiacie, jest o wiele zabawniej. - Lord [A.] często słyszał o kłótniach panny [T.] i hrabiego, lecz jeszcze nigdy nie mieli cichych dni. Podważałoby to sens łączącej ich relacji.
  - Matka chce, żebym za niego wyszła. A on się zgodził! - odparła, jakby to wszystko wyjaśniało.
  Zaskoczony lord [A.] przycisnął rękę do ust, odzyskując dawny animusz. Utkwił wzrok w twarzy [A.], szukając w niej potwierdzenia tych słów. Widząc, że nie żartuje, odrzucił głowę w tył i ryknął zgoła niewampirzym śmiechem.
  - Nareszcie odsłonił karty, co? - Zarechotał ponownie, po czym wyszarpnął z kieszeni kamizelki dużą perfumowaną chustkę i otarł załzawione oczy.



29.


  „Och, Boże – pomyślała [X] patrząc najpierw na swoje odbicie w lustrze, potem na nieprzeniknioną twarz [Y]. - Nie mogę mu przecież powiedzieć, że nie przyjmę tego kapelusza. Na to jest za ładny. Wolałabym... wolałabym już nawet, żeby się na coś ośmielił, oczywiście na coś bardzo małego...” - Potem zawstydziła się na tę myśl i zarumieniła po uszy.
  - Ja... Ja dam panu te pięćdziesiąt dolarów...
  - Jeżeli pani to zrobi, wyrzucę je na śmietnik. Albo lepiej jeszcze, kupię mszę na intencję zbawienia pani duszy. Pewien jestem, że to dobrze pani zrobi.
  Roześmiała się wbrew woli i na widok lustrzanego odbicia uśmiechniętej twarzy, ocienionej zielonym kapeluszem, zdecydowała się momentalnie.
  - A jakie ma pan wobec mnie zamiary?
  - Będę kusił panią prezentami dopóty, aż dziewczęce pani ideały prysną zupełnie i zdana pani zostanie na moją łaskę lub niełaskę – powiedział. - Przyjmuj najwyżej słodycze i kwiaty od panów, kochanie – zaczął przedrzeźniać, [X] wybuchła więc śmiechem.



30.


  Doszli do stóp niższego urwiska, przeszli przez pierwszy tunel bluszczu, minęli polankę, wkroczyli do drugiego zielonego korytarza – gdy nagle!...
  Skądś z dołu, z głównej ścieżki wiodącej przez skarpę, doleciał stłumiony srebrzysty śmiech. Brzmiał on dziwnie, jak gdyby jakaś driada – bo śmiech był niewątpliwie kobiecy – obserwowała ich potajemne spotkanie, a teraz nie mogła się dłużej pohamować i śmiała się wesoło z ich głupoty i pewności, że nikt ich nie widział.
  [K.] i [S.] stanęli oboje jak wryci. Ulga odczuwana coraz wyraźniej przez [K.] ustąpiła natychmiast miejsca przerażeniu. Zasłona bluszczu była jednak gęsta, śmiech dobiegał z odległości kilkuset jardów – nikt więc nie mógł ich widzieć. Chyba że wtedy, gdy schodzili na dół po zboczu... Przez chwilę trwali w osłupieniu, potem [S.] szybko przyłożyła palec do ust, wskazała mu, że ma się nie ruszać z miejsca, a sama skradając się doszła do końca tunelu. [K.] patrzał, jak pochyla się do przodu i spogląda ostrożnie w dół, na ścieżkę. Skinęła na [K.] – niech się do niej przyłączy, ale możliwie jak najciszej. Równocześnie śmiech rozległ się znowu, cichszy tym razem, ale też bliższy. Osoby, które szły ścieżką, opuściły ją i zdążały teraz przez las jesionowy pod górę ku nim.
  [K.] ruszył ostrożnie do [S.], obmacując starannie każde miejsce, na którym miał postawić swój okropny bucior. Ze zmieszania i wstydu zaczerwienił się jak burak. Świadom był, że żadne wytłumaczenia tu nie pomogą. Bez względu na to, kto i w jakiej sytuacji zobaczy go z [S.], będzie to się równało przyłapaniu ich dwojga in flagranti.


===========


Dodane 29 czerwca 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 9631
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 44
Użytkownik: asia_ 16.06.2013 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Biblionetkowe konkursy to zawsze wesoła zabawa, ale tym razem śmiechu będzie wyjątkowo duża dawka.

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki Petera Pezzellego Każdej niedzieli. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: Oio 17.06.2013 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Pod koniec pierwszego dnia w rozpoznawanie różnych śmiechów bawi się pięć osób.
Nikt nie odkrył jeszcze, co kryje się za numerkami 1, 4, 7, 15, 19, 20, 28, 29, 30. Niektóre z nich na pewno dobrze znacie, jestem przekonana, że wystarczy tylko trochę dłużej posłuchać :)

Zapraszam do konkursu (i może jakieś mataczenia na forum?). Przecież wszyscy dobrze wiemy, że śmiech to zdrowie ;)
Użytkownik: KrzysiekJoy 18.06.2013 15:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Pod koniec pierwszego dni... | Oio
Ta 20 bardzo mnie męczy, wysłałem uśmiechniętą strzałę w jej kierunku, ale obawiam się, co by organizatorka nie padła ze śmiechu.:-)
Użytkownik: KrzysiekJoy 18.06.2013 16:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta 20 bardzo mnie męczy, ... | KrzysiekJoy
Nie trafiłem 20, ale wziąłem poprawkę i powinno być dobrze.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.06.2013 19:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie trafiłem 20, ale wzią... | KrzysiekJoy
Na razie mam wytypowane 2 pozycje, ale muszę się do nich dogrzebać, co przy ilości posiadanych książek stanowi pewien problem...
A masz może 2 lub 12?
Użytkownik: anek7 18.06.2013 20:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Na razie mam wytypowane 2... | dot59Opiekun BiblioNETki
2 - to tylko wydaje się trudne, ale tak naprawdę to bardzo proste jest.
To dzieło m.in. o tym, że nie wolno ślinić palców przy przewracaniu kartek;)

A masz może 1 lub 9. Bo znajome są tylko do niczego ich podczepić nie mogę...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.06.2013 20:27 napisał(a):
Odpowiedź na: 2 - to tylko wydaje się t... | anek7
1 nie mam.
9 ciężko podczepić, jeśli się nie wie albo nie pamięta, że tłumacze narozrabiali w taki sam sposób, jak z Małgorzatą-Rachel. Ale na szczęście nazwy wymarzonego miejsca nie zmienili :-).
Użytkownik: anek7 18.06.2013 20:33 napisał(a):
Odpowiedź na: 1 nie mam. 9 ciężko podc... | dot59Opiekun BiblioNETki
O jejciu... Najukochańszej mojej książki nie rozpoznałam... Ale wstyd:(
Ech te inicjały mnie całkiem zmyliły:(
Użytkownik: anek7 18.06.2013 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Na razie mam wytypowane 2... | dot59Opiekun BiblioNETki
A w tej chwili dotarła do mnie 12... Też wcale nie trudna, tylko fragment mało reprezentacyjny.
W jednym zdaniu można by tę książkę streścić tak: Piękne oblicze skrywa doszczętnie zepsutą duszę.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.06.2013 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: A w tej chwili dotarła do... | anek7
Oj... no powinnam rozpoznać, chociaż nie powiem ile lat temu czytałam! Dzięki!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.06.2013 19:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie trafiłem 20, ale wzią... | KrzysiekJoy
No i co, trafiłeś? Bo ja spudłowałam już 3 razy i dalej nie mam koncepcji...
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: No i co, trafiłeś? Bo ja ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Trafiłem. Gdybym bardziej się skupił, nie musiałbym brać poprawki. Dla mnie kluczowe były inicjały, szczególnie A. Można powiedzieć, że po trzykroć jest to ważne.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Trafiłem. Gdybym bardziej... | KrzysiekJoy
Omatko jedyna, to jest to? No to siadłam i wstydziłam się...
Użytkownik: Elfa 20.06.2013 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie trafiłem 20, ale wzią... | KrzysiekJoy
W 20 jest w drugiej linijce imię, a potem tylko pierwsza litera - może to będzie Ci pomocne?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: W 20 jest w drugiej linij... | Elfa
To imię to mnie na manowce sprowadziło, bo ze względu na jego pisownię szukałam nie w tym obszarze, co trzeba (tak jakbym nie wiedziała, że tłumacze czasem lubią spolszczać bez potrzeby...)
Użytkownik: Neelith 18.06.2013 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Póki co, to pełną gębą śmiać się nie mogę - rozpoznaję niewiele fragmencików, ale za to jakich fajnych!
Użytkownik: mika_p 18.06.2013 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Melduję się.
Numer 4 bym chciała, bo mnie drzaźni, z jednej strony analiza gramatyczna znajoma, z drugiej - ta znajomosć pochodzi z dawniejszych czasów niż komórki z aparatami fotograficznymi. Na wymianę nie mam nic, rozpoznałam 2, 9, 11, 14, 21, 26, 29 i chyba 12
Użytkownik: KrzysiekJoy 18.06.2013 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Melduję się. Numer 4 bym... | mika_p
4.
Nie jestem zwolennikiem takiej literatury. O Boginiach i Bogach najlepiej czyta się w mitologiach.
Użytkownik: anek7 18.06.2013 23:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Melduję się. Numer 4 bym... | mika_p
A mogłabyś coś na temat 14 i 29 szepnąć? Bo jakaś zaćma mi na oczy padła...
Użytkownik: mika_p 18.06.2013 23:45 napisał(a):
Odpowiedź na: A mogłabyś coś na temat 1... | anek7
Z 29 kojarzymy raczej inny kapelusz, w tym samym kolorze. I suknię, niezwykłą.
X miała trzech mężów, oba kapelusze są między I a II mężem.
Pierwszy kapelusz był od Y, drugi dla Y.

A co do 14 - nie śmieją się tylko sztywniacy. Pan Z był taki sztywny. Gdzieś na ostatnich stronach powieści jest mowa o tym, że po ślubie nauczył się, ze można się z niego śmiać.
Użytkownik: anek7 19.06.2013 14:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Z 29 kojarzymy raczej inn... | mika_p
Dzięki - faktycznie mnie zaćmiło...
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 11:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Melduję się. Numer 4 bym... | mika_p
Mam podejrzenia co do 21, ale wydają mi się one dość śmieszne. Możesz coś szepnąć o 21?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 12:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam podejrzenia co do 21,... | KrzysiekJoy
Podróże w czasie mają swój urok, zwłaszcza gdy odbywają się za sprawą czarodziejskich rekwizytów; czasem to bywa fotografia z różą, czasem element biżuterii. Podobnie jak w 20, ważny jest inicjał, ale tutaj...jak by to powiedzieć... podwójnie.
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Podróże w czasie mają swó... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki. Tak, "dusiołkowe inicjały" dość często bywają bardzo przydatne.:)
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 14:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Podróże w czasie mają swó... | dot59Opiekun BiblioNETki
A wiesz coś o 1 bądź na przykład o 28.
Jak sądzisz, w 1 ten S.B. to najsłynniejszy muzyczny S.B.?
Choć chyba nie, bo brakuje jeszcze na początku J. ...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 19:24 napisał(a):
Odpowiedź na: A wiesz coś o 1 bądź na p... | KrzysiekJoy
Tych dwóch też nie mam.
Bez J. to chyba rzeczywiście nie ten, i instrument raczej też nie jego, i profesorem jako takim chyba nie był? Stylistycznie to mi pasuje na przełom 2 ubiegłych stuleci, ale nic ponadto nie wymyśliłam.
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 20:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Tych dwóch też nie mam. ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mam 1. Czas utworu dobrze wykalkulowałaś. Myślałem, że skoro tego nikt nie ma, to jest to coś niszowego, a to przecież bardzo znana powieść, z sytuacyjnym humorem w roli głównej.

28 też mam. Zaczepieniem był "wampirzy uśmiech", pomógł, choć nie jest to bezwzględnie straszna książka, i według zapewnień organizatorki, nie jest to beznadziejna proza. Bezdyskusyjnie można przeczytać, jeśli tylko ma się ochotę na beztroską lekturę. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: A wiesz coś o 1 bądź na p... | KrzysiekJoy
Chyba wykombinowałam 28 - on zamożny i zaręczony, ona uboga i wpatrzona w morze, za którym zniknął jej kochanek, a jak wiadomo, przeciwieństwa lubią się przyciągać...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.06.2013 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba wykombinowałam 28 -... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oj, przepraszam, pokręciło mi się! To jest 30, nie 28. Ale 28 też już chyba mam - rzecz dzieje się w tych samych granicach, choć nie w tym samym czasie, też jest motyw zagraniczny (ale genealogiczny, nie miłosny) i występują tam osobniki ponadnaturalne z dwóch nielubiących się kategorii :-).
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.06.2013 20:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, przepraszam, pokręcił... | dot59Opiekun BiblioNETki
30 mam. Oglądałem ekranizację powieści, i pamiętam z niej jakąś scenę z urwiskiem.
Użytkownik: alva 20.06.2013 21:12 napisał(a):
Odpowiedź na: A wiesz coś o 1 bądź na p... | KrzysiekJoy
Wtrącę się, mogę?
1 - dusiołek jest tylko dygresją, niemającą związku z główną fabułą (bo dzieje się na lądzie). A sama książka zaczyna się od tego, że spotykają się cztery indywidua - za żadne skarby nie mogłam się połapać, która z nich jest zwierzęciem:)
Użytkownik: Neelith 25.06.2013 08:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Wtrącę się, mogę? 1 - du... | alva
Hmmm, coś mi przyszło do głowy skoro o zwierzaku mowa :) Postaram się nie zastrzelić organizatorki ślepakiem :)
Użytkownik: Oio 25.06.2013 11:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Konkurs kończy się w piątek, więc zostało jeszcze parę dni na zgadywanie. Obecnie razem z bohaterami fragmentów śmieje się jedenaście osób :)

A że trochę mataczyłam przez maila, to teraz napiszę wszystkim podpowiedzi do dwóch dusiołków, które sprawiają kłopoty:

15 - znana książka, trochę kontrowersyjna. Toksyczne relacje, sztuka, ostry język.
22 - popatrzcie na imiona i nazwiska w dusiołku, poszukajcie w historii, a potem już znajdziecie wśród książek o tym okresie. A mamusia ostatnio już drugi raz dostała prestiżową nagrodę!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.06.2013 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Miałabym zapotrzebowanie na mataczenia do 3, 6 i 19 - ktoś pomoże?
Użytkownik: Neelith 25.06.2013 13:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałabym zapotrzebowanie ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Odnośnie 6 to pojęcia nie mam. Co do 3 i 19 czekam na potwierdzenie, wiem póki co, że 19 inspirowana jest znaną książką o bajkowym świecie (nie bez znaczenia jest tu pewne zjawisko atmosferyczne) i grupie baaaardzo różnych towarzyszy, mających swoje marzenia do spełnienia i tym samym pewien wspólny cel. Jednak szukana książka przedstawia tę historię z zupełnie innej strony i w tym sęk. Jeżeli moje przypuszczenia się spełnią - to z tej "złej" strony :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.06.2013 14:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Odnośnie 6 to pojęcia nie... | Neelith
Au, pomyliłam się, 13 miało być, a nie 19! 19 mam i to jest to, co myślisz :-).
Użytkownik: Neelith 25.06.2013 14:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałabym zapotrzebowanie ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Noo, trafiłam z tą złą :)
I trafiłam też w 3, ale zupełnie nie wiem jak zamataczyć bo nie czytałam. Miejsca trzeba szukać w bratnim kraju. Czasy wielkiej zawieruchy, ale akcja w bezpiecznym zaciszu, choć pełnym surowej dyscypliny. Trochę można wyczytać we fragmencie - dojrzewająca nastolatka w nowej rzeczywistości.
A 13 to mam zupełnie przypadkiem. Ostatnio czytałam jakieś rewelacje o autorze, pięknej kobiecie i jej nieszczęśliwej miłości do słynnego twórcy. A dusiołka trza przejrzeć pod kątem nazw własnych i postawy bohaterów - wyczytasz wtedy miejsce akcji i zawód który "melduje".
Użytkownik: Neelith 25.06.2013 14:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Noo, trafiłam z tą złą :)... | Neelith
A raczej nie tyle miejsce akcji - bo to mylące, co raczej przynależność narratora. A skoro mamy narrację to można się domyślić nieco na temat formy :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.06.2013 16:39 napisał(a):
Odpowiedź na: A raczej nie tyle miejsce... | Neelith
No mam! Zajrzałam w swoje oceny, żeby sprawdzić, co to może być, bo byłam pewna, że niedawno czytałam - nic nie widzę, co by mi pasowało. A potem mnie oświeciło - ta informacja jest w książce, którą czytam od pół roku po kawałku, ale do końca wciąż mam daleko!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.06.2013 16:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Noo, trafiłam z tą złą :)... | Neelith
3 już zdążyłam rozszyfrować.
Z tym 13 coś mi świta, z tą kobietą zwłaszcza... ale gdzie i o kim ja to czytałam? Idę myśleć, podejrzewam, że w kierunku raczej wschodnim należy się udać? Na tereny, które zmieniły przynależność państwową?
Użytkownik: anek7 25.06.2013 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Ślicznie się uśmiecham o jakieś tropy odnośnie 4, 6, 7 i 15:D
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.06.2013 21:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Ślicznie się uśmiecham o ... | anek7
4 - weź postacie opiewane przez wieszcza, który nie mógł sam spisać swoich opowieści, wrzuć je w grajdołek, gdzie się czci pamięć dwóch innych wieszczów, a wyjdzie po kawałku z tych dwóch, ale ani do tego, ani do tamtego niepodobnie
6 - też mi brak
7 - specjalista od świata odkrytego za pomocą mebla, tym razem też magicznie i alegorycznie, ale dla swoich rówieśników
15 - oj, skandal był, skandal! Nie za dusiołka samego, tylko za całokształt, ale i tak mawiano, że się nie należy...
Użytkownik: KrzysiekJoy 25.06.2013 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: 4 - weź postacie opiewane... | dot59Opiekun BiblioNETki
6. Niepokorna bohaterka nie jest zadowolona z otrzymanego daru. Zdecydowanie wolałaby się móc sprzeciwiać.
Użytkownik: Oio 27.06.2013 23:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam przygotowany... | asia_
Przypominam, że konkurs kończy się jutro o północy! :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: