Dodany: 13.06.2013 12:54|Autor: polter

Sny o miłości i sztuce


Wiele opowiadań Jeffreya Forda można traktować jako polemikę ze stwierdzeniem o odmienności logiki snów i opowieści. W wielu z nich oniryczność, czy to obecna od początku, czy wkradająca się stopniowo w realistyczny tekst, odgrywa znaczącą rolę.

Nie ma potrzeby szukać daleko. Wystarczy spojrzeć na opowiadanie otwierające zbiór, "Stworzenie", w którym narrator – młody chłopiec zafascynowany biblijną opowieścią o stworzeniu człowieka – konstruuje własną istotę z patyków i gałęzi znalezionych w lesie. Później jego twór ożywa, a przynajmniej tak mu się wydaje, do końca tekstu nie otrzymujemy jednak jasnej odpowiedzi, zaś całą sprawę gmatwa dodatkowo sen, w którym bohater poznaje imię swego dzieła. W "Rzeczach nad morzem" sny właściwie całkowicie dominują, i tylko gdzieś spośród fantasmagorycznych wizji daje się wyczytać rodzinny dramat – jeśli przyjąć, że informacje zawarte w snach są prawdziwe. Taka konstrukcja fabularna wymaga od czytelnika pewnego wysiłku i sporo uwagi.

Nie zawsze zresztą w opowiadaniach Forda kryje się jakieś drugie dno. Najdobitniejszym przykładem jest "Delikatny", napisany jako wprawka przed rozpoczęciem trylogii o fizjonomiście Cleyu. To ciekawostka przede wszystkim dla fanów tego właśnie cyklu, bo, jak przyznaje sam Ford w komentarzu do tekstu, to "ciekawa odrealniona bajka, która ma tyle samo zalet co wad". Licząca niecałe pięć stron miniaturka składa się na krótki opis postaci i scenerii, i niewiele więcej. Podobną ciekawostką jest "Pansolapia": inspirowana cyklem o Conanie, prosta opowieść o wyprawie wojowników do tajemniczej krainy, skomplikowana zaburzoną chronologią – plany czasowe nakładają się na siebie, przyszłość wpływa na przeszłość, całość przywołuje skojarzenia z greckimi tragediami, w których bieg wydarzeń determinowało fatum.

Ciekawiej wypadają teksty skonstruowane wokół jednego, prostego pomysłu, na przykład "Spokojna oaza": historia mężczyzny wygnanego z rodzinnego świata za zamordowanie kobiety, która go zdradziła, na odludną planetę, gdzie zaczyna sterować ewolucją rdzennych człekokształtnych mieszkańców. Łatwo ją odczytywać jako zapis obsesji na punkcie utraconej miłości, która doprowadza człowieka do szaleństwa. "Miasto Egzo-Szkieletów" i "Pływanie w Lindrethool" też mówią o rzeczach prostych, na wskroś współczesnych – izolacji wywołanej pogonią za zyskiem i poszukiwaniu bliskości. Ubarwia je natomiast sztafaż wyjęty z pulpowych filmów science fiction: w pierwszym z tekstów ludzie przybywający na planetę gigantycznych, inteligentnych insektów przywdziewają kombinezony stylizowane na dawne gwiazdy kina; w drugim bohaterem jest domokrążca sprzedający mózgi w słoikach. W tych opowiadaniach prostota i barokowe rozbuchanie onirycznych wizji tworzą udaną całość – zaskakującą, nieco absurdalną, ale równocześnie niepozbawioną refleksji.

W przypadku mniej udanych krótkich tekstów czytelnik raczej nie poczuje się zawiedziony dzięki ich objętości. Inaczej jest z powieściami. Na szczęście stanowiący drugą połowę książki "Portret pani Charbuque" zdecydowanie należy do tekstów bardziej udanych. Narratorem i protagonistą osadzonej w Nowym Jorku pod koniec XIX wieku historii jest Piambo – utalentowany malarz-portrecista. Z pozoru nie brak mu niczego: tworzy zgodny związek z piękną aktorką, a intratne zlecenia od możnych nowojorczyków zapewniają utrzymanie na więcej niż godziwym poziomie. Mimo to Piambo czuje pierwsze oznaki wypalenia zawodowego. Portrety nie stanowią wyzwania artystycznego, za to pochłaniają czas i energię. Nic więc dziwnego, że chętnie podejmuje się niezwykłego zlecenia: ma namalować portret kobiety, której nie wolno mu zobaczyć. Podczas kolejnych spotkań ukryta za parawanem pani Charbuque ma odpowiadać na pytania artysty, on zaś na podstawie odpowiedzi ma ją namalować. Samo podjęcie próby zapewni mu sowite wynagrodzenie, a jeśli uda mu się oddać wygląd zleceniodawczyni – zdobędzie fortunę. Propozycja idealna dla kogoś, kto pragnie rozwijać swój kunszt i uwolnić się od chałturzenia dla nuworyszy.

Oczywiście pojawiają się więc komplikacje. Po pierwsze: w mieście zaczyna się szerzyć tajemnicza choroba – ludzie nią dotknięci umierają, krwawiąc z oczu. Po drugie: Piambo zaczyna prześladować człowiek podający się za męża pani Charbuque, męża, który według kobiety zginął dawno temu na morzu. W dodatku zlecenie staje się powoli obsesją malarza i zaczyna destruktywnie wpływać na jego życie osobiste. Pytanie nie brzmi więc tylko: "czy bohaterowi uda się ujść z życiem?", ale też "jakiego rodzaju to będzie życie? Czego tak naprawdę chce?".

Podobnie jak w przypadku niektórych opowiadań, fantastyki tu niewiele, choć jej brak uzupełnia niezwykle malownicza sceneria Nowego Jorku u schyłku XIX wieku. Z kolei liczne tajemnice równoważą rozterki głównego bohatera, wzmagając napięcie. Rezultatem jest niezwykle sprawnie przyrządzona mieszanka rozrywki i refleksji.

Tak można zresztą opisać całą książkę, jaką sprezentowało czytelnikom wydawnictwo MAG. Ford nie należy do pisarzy, dla których rozrywka jest wartością nadrzędną. Przeciwnie, wydaje się mieć dużo ciekawego do powiedzenia, i jest skłonny do eksperymentów. A że nie zawsze udanych? Cóż, to ryzyko, z którego każdy innowator musi zdawać sobie sprawę. Zresztą, w przypadku "Asystentki pisarza fantasy" można mówić najwyżej o potknięciach.

Ocena: 9/10



[Autorem recenzji jest mr_mond.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 555
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: