Dodany: 11.06.2013 21:54|Autor: Justyna_El

Od Ziemi Ognistej po Alaskę


Mówią, że odkryciom rzeczy niezwykłych często towarzyszą rzeczy zwyczajne - i tak było również tym razem. Na jednej z pospolitych bibliotecznych półek znalazłam książkę Tony'ego Halika, a dokładnie - Mieczysława Sędzimira Antoniego Halika, która dla innych jest może tylko pozycją z działu literatury podróżniczej, ale dla mnie to niezwykły rarytas.

Ten znany polski podróżnik, operator filmowy, dziennikarz i autor programów telewizyjnych zdaje nam, czytelnikom, relację ze swojej najsłynniejszej podróży, którą odbył wraz z pierwszą żoną - Pierette; znaleziona przeze mnie książka "180 000 kilometrów przygody" to właśnie pokłosie tej wyprawy. Halikowie przemierzjąa jeepem obszar z Buenos Aires po Alaskę. Opisywana wędrówka rozpoczyna się dość spontanicznie w 1957 roku, trwa blisko 1536 dni, obejmuje 21 krajów o zmiennym klimacie, okupiona jest trudami, znojami oraz olbrzymimi nakładami finansowymi. Wracają z niej bogatsi o wspomnienia i potomka.

Dzięki Panu Halikowi mamy okazję cofnąć się w czasie o przeszło pół wieku i wraz z Nim przemierzyć, wtedy jeszcze dzikie, obszary Ziemi Ognistej. Co prawda w jego relacji brak jakiejkolwiek chronologii, ale nie przeszkadza to w czytaniu, zresztą nigdzie nie było informacji, że jest to dziennik czy pamiętnik. Ja klasyfikowałabym tę pozycję raczej jako zbiór wspomnień, reportaży, przygód czy portretów spotkanych po drodze ludzi. Mam odczucie, że autor wybrał dla nas najsmaczniejsze kąski, a ominął to, co zbędne i nużące.

Książka napisana jest barwnym, momentami pełnym ekspresji, naładowanym emocjami językiem. Na jej kartkach napotykamy wiele ludzkich historii, jak chociażby opowieść o nieco szalonym samotniku i poszukiwaczu morskiego złota z okolic wsi Monte Dinero czy o hrabinie Henriette Trauttenberg von Dory, która w okolicach folwarku Salta stworzyła własny kawałek "raju", gdzie oswaja dzikie zwierzęta. Po drodze poznajemy argentyńskich gauchos[1], wraz z którymi udajemy się ku górom Hija-Madre, aby oczyma autora zobaczyć skamieniałe lasy Patagonii i następnie podążyć wraz z Nim dalej, by poczuć nękającą boliwijskich górników gorączkę złota, której zresztą Pan Antoni miał okazję doświadczyć na własnej skórze.

W książce tej, drodzy Panowie, znajdziecie również potwierdzenie tezy, iż "kobieta ma zawsze rację" oraz dowiecie się, jak stać się Rycerzem Dróg. Dla mnie jej ukoronowaniem była wyprawa na Machu Pichu, opis czasu spędzonego w gościnie u indiańskich plemion czy technika wyrabiania tsantsa[2].

Opowiadanych historii jest mnóstwo, jedne przepełnia humor, inne powodują zadumę; bywają też niezwykłe, i często jest to niezwykłość na granicy absurdu, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Moim zdaniem, książka jest bardzo dobra, szczególnie dla tych, którzy tak jak ja pasjonują się Ameryką Środkową i Południową oraz mają nieodpartą chęć poszerzania horyzontów kulturowych. Może nie jest to niewyczerpane źródło wszystkich niezbędnych informacji, ale pozwala ugryźć troszkę tamtejszego świata, obyczajów, gospodarki, legend, mitów oraz wierzeń pradawnych Inków i Majów. Nie brakuje też opisów piękna przyrody dla nas tak dalekiej i nieznanej, ale dzięki tej książce chodź przez chwilę bliskiej i osiągalnej. Uczy poza tym tolerancji, ukazuje inny światopogląd, daje możliwość poznawania świata.

Wydanie, które ja czytałam (cykl wydawniczy Poznaj Świat, wyd. Bernardinum, 2006), jest dość suto okraszone zdjęciami zrobionymi podczas wyprawy, będącymi potwierdzeniem, iż za plecami fotografa, w tym przypadku Pana Halika, działa się historia.

Kiedyś przeczytałam, że "Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to znaczy, że nie byłeś dostatecznie blisko"[3]; fotografie wykorzystane w książce "180 000 kilometrów przygody" uważam za bardzo dobre, pozwoliły mi poczuć klimat, zobaczyć to, co niedostępne, czasem dziwne i obce, świadczą o autentyczności opisywanych wydarzeń. Mówiąc to, chcę zwrócić waszą uwagę na fakt, że książkę jest pięknie wydana i warto ją mieć - bo że trzeba ją przeczytać, to oczywiste.

Przemawia tu przeze mnie uwielbienie dla Halika, ciekawość podróżnicza i wewnętrzna potrzeba wędrówki tropem wspomnień, dlatego też, uzbrojona w długopis i notes, wraz z Panem Antonim wybieram się na wyprawę przez Mato Grosso, z której nie omieszkam złożyć wam relacji.



---
[1] Gaucho - argentyński hodowca bydła, odpowiednik północnoamerykańskiego kowboja.
[2] Tsantsa - pomniejszone ludzkie głowy spreparowane przez Indian Jivaro.
[3] Robert Capa, fotograf.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 891
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: